Z nieoficjalnych informacji wynika, że dodatkowy spływ składki zdrowotnej jest rekordowo wysoki i w drugim kwartale roku może przekroczyć cztery miliardy złotych. Jednak pieniądze, podobnie jak rok temu, trafią do oddziałów NFZ dopiero w drugim półroczu, a zmiana planu finansowego nastąpi prawdopodobnie w czerwcu. Część świadczeniodawców, zwłaszcza prywatnych, nie kryje niepokoju.
Fot. Steve Buissinne / pixabay.com
Dało się go wyczuć w ubiegłym tygodniu podczas Kongresu Zdrowotnego Pracodawców RP. W kuluarach sporo rozmów dotyczyło właśnie perspektyw zmiany planu finansowego NFZ, bez której nie ma mowy o nowych zakupach NFZ, czy to w postaci konkursów ofert czy nawet przedłużenia obecnych kontraktów, które wygasają 1 lipca.
P.o. prezesa NFZ Andrzej Jacyna uspokaja co prawda, że nie ma mowy o brakach finansowych w NFZ, a po 20 maja powinny być znane dokładniejsze dane, pozwalające na nowo przeliczyć budżet Funduszu na kolejne miesiące, jednak nikt nie potrafi odpowiedzieć, dlaczego na decyzję o zmianie planu finansowego trzeba będzie czekać tak długo. Ministerstwo Finansów w ubiegłym roku wydało konieczną zgodę pod koniec czerwca i w efekcie Komisja Zdrowia debatowała o zmianie planu finansowego dopiero na początku lipca. Jest bardzo prawdopodobne, że w tym roku będzie tak samo.
Dlaczego resort finansów zwleka z decyzją? Nieoficjalnie – kilka miliardów złotych to kwota niebagatelna z punktu widzenia bilansu płatniczego państwa, a dopóki pieniądze są w rezerwach, mogą go „poprawiać”, bo figurują po stronie przychodów.
W ubiegłym tygodniu o problemie „dziury budżetowej” w oddziale NFZ napisała śląska „Gazeta Wyborcza”. Śląski oddział Funduszu to przypadek szczególny – z jednej strony w regionie jest ogromna liczba szpitali wysokospecjalistycznych, więc nakłady na szpitalnictwo zawsze były wysokie, a w tym roku już te zaplanowane są rekordowo duże (800 mln zł więcej niż w 2017 roku). Z drugiej strony – wiele placówek, nie tylko prywatnych, nie weszło do sieci. I właśnie one czują się (i na tę chwilę są) zagrożone. W tej sprawie do prezesa NFZ zwrócił się nawet sejmik województwa – bo oddziałowi reumatologicznemu szpitala spółki Uzdrowisko Goczałkowice-Zdrój, który znalazł się poza siecią, z powodu braku pieniędzy na zakup nowych świadczeń grozi likwidacja. – Oddział, który działa od 62 lat, przestanie istnieć, choć kolejka do leczenia liczy aż tysiąc osób i czeka się po kilka lat. Skoro ludzie potrzebują tego oddziału, to po co go niszczyć? – cytowała marszałka Wojciecha Saługę „Wyborcza”.
Szczególne powody do niepokoju mają prywatni świadczeniodawcy spoza sieci szpitali, którzy doskonale wiedzą, że w tej chwili kolejka do pieniędzy NFZ jest nie tylko długa, ale też wyjątkowo kręta. Pierwsi są świadczeniodawcy, którzy znaleźli się w sieci szpitali – muszą się znaleźć dla nich pieniądze na świadczenia wykonywane odrębnie, a także (dla dużej części) na wyższe ryczałty. I premier i minister zdrowia obiecuje też skracanie kolejek do świadczeń deficytowych – niewykluczone, że poza operacjami zaćmy i wszczepianiem endoprotez część pieniędzy Fundusz wyłoży na specjalistyczną diagnostykę.
W świetle obietnic premiera większe pieniądze trafią do szpitali onkologicznych. Lista wydatków jest zresztą o wiele dłuższa. Ciągle natomiast nie ma projektu nowelizacji tzw. ustawy 6 proc. PKB na zdrowie, przewidującej skrócenie dochodzenia do 6 proc. o rok (i jednocześnie nieznacznie zwiększającej finansowanie ochrony zdrowia już w tym roku). Andrzej Jacyna już wczesną wiosną mówił, że projekt powinien powstać „jak najszybciej”.