×
COVID-19: wiarygodne źródło wiedzy

Czas na czyny, nie deklaracje

Małgorzata Solecka
Kurier MP

Boję się sytuacji, w której pieniędzy będzie więcej, poziom finansowania wzrośnie, a ani system, ani pacjent poprawy nie odczują – mówi MP.PL prezes Naczelnej Rady Lekarskiej prof. Andrzej Matyja.

Prezes NRL Andrzej Matyja. Fot. Marcin Jończyk / Kurier MP

Małgorzata Solecka: Od Krajowego Zjazdu Lekarzy, który powierzył Panu funkcję prezesa samorządu lekarskiego, minęło już kilka tygodni. Intensywnych, bo trudno oprzeć się wrażeniu, że napięcia w systemie i wokół systemu ochrony zdrowia znów wzrosły. Jak Pan, z perspektywy tych pierwszych kilku tygodni, widzi wyzwania, stojące przed władzami samorządu?

Prof. Andrzej Matyja: Dla nas podstawowe znaczenie ma uchwała programowa zjazdu, w której zawarto kluczowe kwestie. Kluczowe dla środowiska lekarskiego, jak wszystkie zagadnienia związane z kształceniem, zmniejszeniem obciążeń administracyjnych, zapewnieniem właściwych warunków pracy i płacy. Ale również fundamentalne dla całej ochrony zdrowia, zarówno dla pracowników systemu, jak i pacjentów – przede wszystkim poziom finansowania.

Zjazd nakreślił nasze cele bardzo szeroko, a teraz Naczelna Rada Lekarska musi je przełożyć na konkrety. Nie jest to proste, bo musimy pamiętać, że w środowisku lekarskim też nie ma jednomyślności, co do szczegółowych rozwiązań.

Nie mam wątpliwości, że podstawową kwestią, z jaką musimy się zmierzyć, jest poziom finansowania ochrony zdrowia. Wydajemy na ten cel tak mało, że system musi kuleć. Niektórzy wręcz uważają, że system nie istnieje. Zmagamy się z tym nie od kilku, ale od bardzo wielu lat. Przy wprowadzaniu quasi ubezpieczeniowego systemu, opartego na kasach chorych, ówczesny rząd ustalił składkę zdrowotną na poziomie 7,5 proc. I choć krzywa wydatków systematycznie rośnie, a wzrost w liczbach bezwzględnych jest imponujący – pierwszy budżet kas chorych ledwo przekraczał dwadzieścia miliardów złotych, w tym roku NFZ będzie mieć do dyspozycji około osiemdziesięciu miliardów. Pytanie zasadnicze: czy pacjenci odczuwają tę zmianę?

W pewnym stopniu na pewno tak.

Właśnie – w pewnym stopniu. Na pewno jednak dostęp do opieki medycznej nie poprawił się proporcjonalnie do tego, jak wzrosła ilość środków. Jak to wytłumaczyć, poza oczywistą kwestią skumulowanej inflacji?

Medycyna to obszar, w którym w ciągu bardzo krótkiego czasu – dosłownie kilkunastu lat – nastąpiły rewolucyjne zmiany w diagnostyce i sposobach leczenia. Ta rewolucja musi kosztować. Nowe technologie, wprowadzone w tym czasie, pochłonęły znaczną część, może nawet nawet większość, tych środków. Problemem Polski jest to, że na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat nie zwiększał się udział środków publicznych w nakładach na ochronę zdrowia. W tym czasie Europa nam uciekła.

Ustawa przewidująca wzrost finansowania ze środków publicznych do 6 proc. PKB w 2024 roku coś zmienia?

Chwała rządowi, że dostrzegł problem i podjął próbę wyjścia z tej sytuacji. Samorząd lekarski powinien być z dala od polityki, bo w moim przekonaniu polityczne zaangażowanie może tylko zaszkodzić. My powinniśmy – tak postrzegam też moją rolę – przekazywać politykom naszą wiedzę na temat systemu ochrony zdrowia, jego problemów i potrzeb. Bo my jesteśmy w środku, politycy – na zewnątrz. Wielu złych rzeczy, które w ostatnich latach wydarzyły się w ochronie zdrowia, można byłoby uniknąć, gdyby politycy chcieli słuchać głosu lekarzy. Jako głosu ekspertów.

Samorząd lekarski nie kieruje się wyłącznie interesami środowiska lekarskiego. Owszem, działamy na rzecz lekarzy, ale przede wszystkim myślimy o systemie i o pacjentach, którzy z niego korzystają. Nie da się oddzielić pacjenta od lekarza i lekarza od pacjenta. Jeśli ktoś próbuje, jego wizja systemu w pewnym momencie całkowicie rozmija się z rzeczywistością, bo jest sztuczna.

Mówi Pan o dyskutowaniu z politykami, o przekazywaniu im wiedzy, a rzeczywistość jest taka, że głos samorządu lekarskiego jest pomijany, wręcz lekceważony. Sejm uchwalił właśnie nowelizację ustawy o świadczeniach zdrowotnych, realizującą część postanowień porozumienia między ministrem zdrowia a rezydentami. Samorząd miał szereg zastrzeżeń, które zostały sformułowane w poprawkach. Komisja Zdrowia, dzięki absencji części posłów PiS, poprawki zgłoszone formalnie przez opozycję nawet przyjęła, ale Sejm je odrzucił. Wcześniej posłowie partii rządzącej nie zgodzili się z wnioskiem NRL, by projekt ustawy skierować do podkomisji. Widzi Pan gdzieś pole do takiej otwartej dyskusji?

Gdybym nie widział, nie podjąłbym się sprawowania funkcji prezesa NRL.W tym przypadku wszystko odbyło się za późno. Nasz zasadniczy zarzut pod adresem tego projektu sprowadza się do tego, że w ten sposób nie można prowadzić prac nad przepisami, które wprost dotyczą środowiska lekarskiego – bez jego udziału na etapie tworzenia!

Doświadczenie ostatnich lat, zresztą nie tylko tej ekipy rządowej, każe wątpić, czy inny sposób procedowania przepisów politycy w ogóle wezmą pod uwagę.

Nie zakładałbym, że zmiana nie jest możliwa. Z każdą władzą powinniśmy rozmawiać – dla dobra pacjenta i naszego środowiska. Mam wrażenie, że obecny minister chce słuchać naszego głosu i, być może, uda nam się wspólnie wypracować zasady partnerstwa satysfakcjonujące obie strony.

Minister Łukasz Szumowski też podkreśla, że stawia na rozmowę, na dialog. Jednocześnie odpiera zarzut Naczelnej Rady Lekarskiej, że ustawa nie była właściwie konsultowana, bo NRL otrzymała projekt do zaopiniowania w ramach konsultacji publicznych. Powiedział też wprost, że samorząd lekarski nie może się spodziewać żadnego szczególnego traktowania.

My nie chcemy żadnego specjalnego traktowania. Trudno jednak sobie wyobrazić, by o sprawach lekarzy decydowali ludzie innych profesji. To tak, jakby mieszkanie urządzali nie domownicy tylko sąsiedzi. Różnimy się w tym względzie z panem ministrem. Pan minister po prostu chyba nie zrozumiał naszych intencji, ale w końcu jest członkiem naszego samorządu.

W kwestiach dotyczących wprost wykonywania zawodu lekarza i dostępu pacjentów do leczenia powinien samorząd lekarski być szczególnie uważnie słuchany. Myślę jednak, że dojdziemy do porozumienia w tej sprawie.

Na razie rzeczywistość jest taka, że mamy ustawę przewidującą wzrost nakładów publicznych do 6 proc. PKB w ciągu sześciu lat. Nakłady zaczną efektywnie rosnąć dopiero w 2020 roku.

Samorząd lekarski, doceniając pierwszy krok, który został zrobiony w sprawie poprawy finansowania systemu, stoi na stanowisku, że jest absolutnie niewystarczające. 6,8 proc. PKB to minimalny poziom rekomendowany przez WHO dla bezpieczeństwa zdrowotnego naszych obywateli. A przede wszystkim – dodatkowe pieniądze potrzebne są znacznie szybciej, a nie w odległym czasie.

Premier Mateusz Morawiecki, jako pierwszy szef rządu powiedział, że ochrona zdrowia, że zdrowie, są priorytetem politycznym państwa. Priorytetem polityki państwa. Skoro tak, będę przekonywać różne środowiska, różnych polityków, byśmy wrócili do poważnej dyskusji na temat finansów w ochronie zdrowia. Jeżeli uznajemy zdrowie za priorytet, jeśli dostrzegamy, że zdrowie jest jednym z fundamentów systemu gospodarczego, że wydatki na zdrowie nie są kosztem, tylko inwestycją – poszukajmy wspólnie takich rozwiązań, by środki do systemu popłynęły szybciej i by było ich zdecydowanie więcej.

To, że wydatki na ochronę zdrowia to inwestycja a nie koszt politycy, ale też urzędnicy, w tym resortów gospodarczych, powtarzają trzeci rok na licznych konferencjach.

Każdy, kto zajmuje się inwestowaniem wie, że im krótszy czas inwestycji, tym jest ona tańsza, a więc bardziej opłacalna.

Zamierzam przekonywać polityków, decydentów, do szerszego spojrzenia na kwestię finansowania ochrony zdrowia. Spróbujmy rozważyć, w jaki sposób można byłoby włączyć do systemu publicznego przynajmniej część olbrzymich wydatków, ponoszonych przez Polaków w systemie prywatnym. Ale nie należy negować istnienia prywatnego sektora w ochronie zdrowia. On odgrywa bardzo ważną rolę, a próby jego ograniczania czy likwidacji byłyby dla pacjentów fatalne.

Nie zamykajmy jednak oczu na to, że na świadczenia zdrowotne, łącznie z lekami, Polacy wydają już niemal czterdzieści miliardów złotych rocznie. To olbrzymie pieniądze. Pytanie, czy są wydawane w optymalny sposób? Myślę, że mogłyby być wydawane lepiej.

Trudno jednak o tak szeroką perspektywę, skoro cały czas myśląc o wydatkach na ochronę zdrowia, mamy na myśli wyłącznie koszty bezpośrednie.

Ile kosztuje procedura, ile lek ostatniej generacji, ile odczynniki do badania, a ile sprzęt.

Koszty bezpośrednie są ważne, ale niemniej ważniejsze są koszty pośrednie, generowane przez zaniechanie optymalnego leczenia. Na szczęście i tu można zauważyć postęp. Temat kosztów pośrednich w ochronie zdrowia jest coraz częściej podnoszony w różnych debatach. I bardzo dobrze, bo jest kluczowy. Tylko wtedy można jasno wykazać, czemu mają służyć te dodatkowe procenty PKB, o które – jako środowisko medyczne – walczymy. Można wykazać, że inwestycja przyniesie zwrot – w postaci odprowadzanych do budżetu państwa podatków, składek ubezpieczeniowych czy zaoszczędzonych przez system ubezpieczeń społecznych kosztów zwolnień lekarskich czy przedwcześnie wypłacanych rent. Szybciej, lepiej, skuteczniej wyleczony lub leczony pacjent wraca do systemu ekonomicznego i nie jest obciążeniem, ale sam generuje przychody.

Eksperci, urzędnicy podnoszą kwestię kosztów bezpośrednich, tymczasem NFZ publikuje projekt planu finansowego na 2019 rok, w którym zaplanowano średni wzrost kosztów na poziomie ponad 6 proc., natomiast koszty refundacji mają wzrosnąć o 2 proc. Gdzie tu jest przestrzeń na innowacyjne terapie? Na zwiększanie dostępności do nowoczesnych leków, które w innych krajach są refundowane? Z jednej strony ministerialne deklaracje, z drugiej – twarda rzeczywistość.

NFZ ma tyle pieniędzy do dyspozycji, ile otrzymuje z odpisu ze składki. I dopóki pieniędzy nie będzie więcej, gospodarowanie tymi środkami będzie właśnie tak wyglądać. Oszczędności, które tak naprawdę nie są oszczędnościami, ale budżet trzeba spiąć. Jest szansa, że ustawa przewidująca wzrost finansowania to zmieni. Pieniędzy będzie przybywać szybciej.

Będzie przybywać pieniędzy, ale na razie ich nie ma. Mówił o tym publicznie prezes Funduszu Andrzej Jacyna. Że jest ustawa o wzroście finansowania, ale nie ma na razie decyzji, w jaki sposób ten wzrost od 2020 roku zostanie sfinansowany.

Minister i premier zapewniają, że pieniądze są i będą. Rozumiem, że skoro padły takie deklaracje, skoro politycy mówią, że ochrona zdrowia jest priorytetem, to te pieniądze rzeczywiście zostaną zapewnione. Może jestem optymistą.

Z drugiej strony, w ostatnim okresie rozbudzono ogromne oczekiwania płacowe. Przez wiele lat pracownicy realizujący świadczenia zdrowotne – technicy, fizjoterapeuci, pielęgniarki, rezydenci, specjaliści, można wymieniać bez końca – zarabiali w systemie publicznym źle lub bardzo źle. Skala problemu była i jest widoczna, jeśli porównamy średnie płace pracowników medycznych i średnie zarobki poza systemem ochrony zdrowia. Nie można się dziwić, że kolejne grupy pracowników walczą czy zaczynają walczyć o podniesienie płac. I mam obawy, że ten rozłożony w czasie wzrost finansowania zostanie w całości, przynajmniej w najbliższych latach, przeznaczony na wzrost wynagrodzeń. Absolutnie zrozumiały i konieczny, ale efekt będzie taki, że pieniędzy będzie więcej, poziom finansowania wzrośnie – a ani system, ani pacjent poprawy nie odczują.

Płace muszą rosnąć, ale musi się też poprawić dostępność do świadczeń. Kwadratura koła, chyba że...

...jeszcze raz przypomnimy słowa o priorytecie, jakim jest ochrona zdrowia. A także o tym, że we wszystkich badaniach opinii publicznej Polacy wskazują, że zdrowie jest tym, co jest dla nich najważniejsze lub bardzo ważne.

Rząd, który deklaruje wsłuchiwanie się w głos Polaków, powinien i w tej sprawie uważnie słuchać. I dokonać takich przesunięć w budżecie, które pozwolą zaspokoić słuszne oczekiwania i pacjentów, i pracowników ochrony zdrowia. Jeśli zdrowie jest elementem strategii odpowiedzialnego rozwoju, przejdźmy od słów i deklaracji do decyzji i czynów.

A nie obawia się Pan, że tych pieniędzy po prostu w budżecie nie ma? Czesi osiągnęli poziom 6 proc. PKB na ochronę zdrowia, z pieniędzy publicznych, przy składce zdrowotnej wynoszącej 13 proc., a i tak pewne rzeczy finansują z budżetu. My mamy składkę 9 proc. Nawet w tej ustawie, która jak Pan mówi przewiduje niewystarczające tempo wzrostu pojawiają się kwoty rzędu 80 mld zł rocznie, które trzeba będzie dołożyć. Skąd?

Zakładam, że rząd, który ustawę przyjął, zna odpowiedź. My patrzymy na wydatki od strony kosztów, bo one nadal będą przecież rosnąć. Medycyna nadal się będzie rozwijać, będą się pojawiać coraz droższe technologie, a społeczeństwo – i to jest kluczowe wyzwanie – będzie ich coraz bardziej potrzebować ze względu na proces starzenia się.

I kiedy mówimy, że ustawa przewiduje niewystarczające tempo wzrostu nakładów, nie chodzi tylko o to, że pieniędzy jest czy będzie za mało. Patrząc w perspektywie 2024 roku, wszystko wskazuje na to, że Europa nadal nam będzie odjeżdżać. Że zwiększając w tym tempie wydatki, wcale nie skrócimy dystansu. I za sześć lat okaże się, że jesteśmy w tym samym miejscu, w ogonie państw rozwiniętych, bo inni będą i tak wydawać więcej, niż wydają teraz.

To wieczne niedofinansowanie systemu odczuwa najboleśniej pacjent, ale odczuwają też pracownicy – i nie chodzi tylko o poziom wynagrodzenia. Sfrustrowany pacjent, który czuje lub wręcz wie, że nie jest leczony tak, jak powinien, za wszystkie ułomności systemu winą obarcza tych, którzy są najbliżej – lekarza, pielęgniarkę. Pacjent nie myśli o systemie, myśli o swojej chorobie. To naturalne.

Pacjent i system. Podczas konferencji pod takim właśnie tytułem, która rozpoczęła narodową debatę o zmianach w systemie ochrony zdrowia...

...do której nie zostali zaproszeni przedstawiciele samorządu lekarskiego. Powiedzmy to sobie jasno: ta wielka debata, która ma trwać dwanaście miesięcy, rozpoczęła się bez udziału naszych przedstawicieli. Jeśli ktoś myśli, że da się wymyślić dobry system bez udziału tych, którzy pełnią w nim kluczową rolę, po prostu się myli. Nie da się, nawet w najzacniejszym gronie ekspertów.

Wśród których są i lekarze.

Są. Ale reprezentują samych siebie. Nawet nie instytucje, w których pracują. I z pewnością nie samorząd lekarski. To może postawić pod ogromnym znakiem zapytania ewentualne rezultaty tej debaty, bo zabraknie w niej głosu reprezentującego różne, czasami nawet rozbieżne, interesy poszczególnych grup. Nie jest przecież tajemnicą, że środowisko lekarskie nie jest homogeniczne.

Wróćmy jednak na chwilę do konferencji „Pacjent i system”. Chyba najciekawsze wystąpienie miał gość z Danii, który przedstawił niezwykle spójny i co ważniejsze – od dwudziestu lat systematycznie realizowany program zmian dla ochrony zdrowia. Usłyszeliśmy, między innymi, że Dania, która na zdrowie wydaje kilka razy więcej niż Polska, cały czas zmienia system, bo gdyby go nie reformowała, za dwadzieścia lat, przy utrzymaniu obecnego poziomu nakładów, system by pękł. Nie byłby w stanie zaspokoić potrzeb zdrowotnych obywateli.

Dla osób, które znają się na ochronie zdrowia i medycynie to stwierdzenie jest oczywiste.

Tak, ale częścią tej wielkiej zmiany, jaką przeprowadzają Duńczycy, jest stopniowe – ale jednocześnie imponujące rozmachem – redukowanie szpitalnej części systemu ochrony zdrowia. W 2020 roku w Danii ma funkcjonować dwadzieścia szpitali pracujących w trybie ostrym. W ciągu dwóch dekad ich liczba zmniejszyła się o dwie trzecie. W Polsce od dwóch dekad głównie mówimy o tym, że mamy problem ze zbyt dużą liczbą łóżek szpitalnych.

Zatrzymajmy się na chwilę. Jakiś czas temu zmieniono przepisy w taki sposób, że NFZ mógł zakontraktować świadczenia szpitalnego oddziału ratunkowego tylko wtedy, gdy szpital posiadał własne lądowisko. Koszt budowy lądowiska – to jedno. Koszt utrzymania lądowiska – drugie. Między trzema lądowiskami w Krakowie jest odległość nie większa niż 500 metrów! Każdy szpital z SOR ma lądowisko, a i tak większość pacjentów transportowanych śmigłowcami ląduje w szpitalu uniwersyteckim. Choćby ze względów bezpieczeństwa, bo są to przecież najczęściej pacjenci w ciężkim stanie lub ze skomplikowanymi problemami. To, oczywiście, generuje dla szpitala największe koszty, bo pacjent w stanie zagrożenia życia zawsze jest droższy. Gdyby finansowanie było na odpowiednim poziomie, każde lądowanie powinno być rozliczone tak, by placówka nie popadała w kolejny dług. Ale nie jest i szpital, który ma dużo lądowań, wpada w długi. Ale inne placówki, w których w ciągu miesiąca śmigłowce lądują kilka razy, też ponoszą koszty. Więc może, zanim zaczniemy mówić o redukowaniu liczby łóżek szpitalnych, likwidacji szpitali, nie podejmujmy decyzji, które niepotrzebnie powiększają koszty placówek szpitalnych. To znacznie prostsze!

Oczywiście, musimy się zmierzyć z problemem, jakim jest udział nakładów na leczenie szpitalne w kosztach świadczeń zdrowotnych. W tej chwili wynosi on niemal 50 proc. budżetu Funduszu na leczenie, na medycynę naprawczą – czyli najdroższą. To bardzo dużo. W innych krajach, które lepiej sobie radzą z zarządzaniem ochroną zdrowia, udział wydatków na szpitale jest zdecydowanie mniejszy. Tam stawia się na profilaktykę.

Ta operacja wymaga jednak czasu i na pewno musi być dobrze przemyślana, żeby nie odbiła się negatywnie na pacjentach. Wiemy nie od dziś, że duża część pacjentów, którzy trafiają do szpitali, z powodzeniem mogłaby być diagnozowana i leczona ambulatoryjnie, ale system wręcz zmusza lekarzy, by kierowali ich do szpitali. Stawki, jakie Fundusz płaci w opiece ambulatoryjnej, są śmiesznie niskie w stosunku do kosztów – i zdecydowanie korzystniej jest pacjenta skierować na kilkudniową hospitalizację. Diagnostyka i leczenie ambulatoryjne ciągle się nie opłacają. To oczywiście wymaga zmian – z jednej strony szybkich, z drugiej – bardzo rozważnych.

Takich zmian nie da się zaprojektować z zewnątrz, poza środowiskiem lekarskim czy też wbrew niemu. Były już próby pomijania głosu lekarzy. Weźmy choćby ostatni projekt rozporządzenia o receptach. Nieszczęsny, bo oceniliśmy go w procesie konsultacji bardzo krytycznie. I rozporządzenie, które aktualnie wejdzie w życie, i zmieni to poprzednie uwzględnia wszystkie nasze uwagi. To świadczy o jakości legislacji w naszym kraju. Szybko i często nocą a skutki – opłakane.

Gdybyśmy mieli możliwość pracy nad takimi rozwiązaniami na wcześniejszym etapie, roboczo, obyłoby się bez nerwów, stawiania wielu kwestii na ostrzu noża, wielu gorzkich słów pod adresem urzędników czy polityków. Projekty ustaw czy rozporządzeń, które Ministerstwo Zdrowia przedstawia do konsultacji, są często – nie chcę powiedzieć, że zawsze – ułomne i niechlujne.

Stąd też ogromna liczba uwag, którą resort zresztą wydaje się szczycić, jako dowodem na rzetelnie przeprowadzone konsultacje i dialog społeczny.

To raczej efekt nieudolnie prowadzonego procesu legislacyjnego, stąd też duża niestabilność przepisów. Ustawy są nieustannie poprawiane, czasami dosłownie po kilku, kilkunastu tygodniach obowiązywania. Po co szybko uchwalać przepisy, które nie będą funkcjonować albo będą funkcjonować źle i trzeba będzie je poprawiać?

Cały czas jednak liczę, że uda się przekonać ministra zdrowia i polityków do prawdziwego dialogu. Nie do nieustannego debatowania, maratonu konferencji, z których niekoniecznie cokolwiek wynika. Takiego, który sprawi, że dobrze funkcjonujący system ochrony zdrowia, służący pacjentowi, będzie naszym wspólnym sukcesem.

Rozmawiała Małgorzata Solecka

16.07.2018
Zobacz także
  • Dlaczego tak ostro protestujemy
  • Porozumienie musi zostać zrealizowane
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta