Nie wisi nad nami widmo ogólnopolskiego, centralnego protestu pielęgniarek – przekonywał w poniedziałek w publicznej telewizji minister zdrowia Łukasz Szumowski. Jednocześnie przyznał, że lokalne konflikty „mogą się pojawiać”.
Minister zdrowia Łukasz Szumowski. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
– Na pewno nie wisi nad nami widmo protestu ogólnopolskiego, centralnego, bo rozmawiałem z centralą związkową. To nie była rozmowa o kolejnych dodatkowych pieniądzach. To, co pielęgniarki interesowało najbardziej, zarówno te z centrali, jaki te, z którymi spotykam się w szpitalach, to jest zagospodarowanie dodatku „cztery razy czterysta” w taki sposób, żeby był on bezpieczny, żeby czuły się one bezpiecznie, żeby to pracowało również na ich emerytury – tłumaczył minister, pytany o zawarte w ubiegłym tygodniu porozumienie, na mocy którego „zembalowe” (choć nie w całości) zostanie włączone do wynagrodzenia zasadniczego. Nie w całości, bo w 2015 roku ówczesny minister zdrowia przyznał pielęgniarkom, w drodze rozporządzenia, dodatek „cztery razy czterysta”. Teraz pielęgniarki wynegocjowały włączenie do pensji zasadniczej 1,2 tys. zł (od września 2018 r. 1,1 tys. zł).
Minister zdrowia przyznał w rozmowie w TVP Info, że centralnie zawarte porozumienie nie wyklucza lokalnych protestów. – Na pewno lokalne konflikty będą, jak zawsze we wszystkich zakładach pracy – stwierdził Szumowski. I rzeczywiście – już we wtorek rano pojawiła się pierwsza informacja o takim lokalnym konflikcie – podwyżek od dyrekcji zażądały pielęgniarki w szpitalu w Łapach (woj. podlaskie).
Szef resortu zdrowia liczy, że w rozwiązywanie konfliktów na szczeblu szpitali włączą się samorząd pielęgniarek i położnych oraz ich związek zawodowy, czyli sygnatariusze porozumienia. – Nie tylko ministerstwo mediuje, samorząd czy właściciele szpitale, ale też centrala związkowa pomaga w tym procesie rozwiązywania konfliktów lokalnych – mówił.
Jednak szpitale to nie tylko pielęgniarki. I porozumienie z centralami największej grupy zawodowej, której postulaty – dodatkowo – zawsze były najbardziej nośne społecznie, wcale sytuacji w szpitalach nie uspokaja.
Minister racjonalnie ocenia rzeczywistość, bo prawdopodobieństwo wybuchu mniej lub bardziej lokalnych protestów jest ogromne. Bardzo duże jest też, ciągle, widmo protestu ogólnopolskiego, choć jego zakres i charakter trudno w tej chwili przewidzieć.
Pod koniec ubiegłego tygodnia doszło do spotkania Porozumienia Zawodów Medycznych z przedstawicielami Porozumienia Rezydentów OZZL. Choć w ocenie większości pracowników medycznych należących do PZM młodzi lekarze, podpisując w lutym porozumienie z ministrem zdrowia „zostawili na lodzie” inne grupy zawodowe (sami lekarze się z tą oceną nie zgadzają, wskazując że wcześniej oni zostali pozostawieni z protestem głodowym, do którego PZM przystąpiło jedynie symbolicznie), przynajmniej część z nich uważa, że mimo wywalczonych podwyżek, bonów lojalnościowych etc. lekarze powinni czynnie wesprzeć protest. Choćby dlatego, że ciągle nie został osiągnięty zasadniczy cel, o jakim mowa była jesienią 2017 roku – szybkie i skokowe zwiększenie nakładów na ochronę zdrowia.
Choć Ministerstwo Zdrowia ma powody do zadowolenia, bo porozumienie z pielęgniarkami, które bezprecedensowo zobowiązały się do trzyletniego memorandum strajkowego w zamian za utrzymanie 75 proc. „zembalowego”, jest negocjacyjnym sukcesem resortu, nie powinno zapominać o jednoznacznie negatywnym stanowisku innych partnerów społecznych. O złamaniu zasad dialogu społecznego mówią już bowiem nie tylko organizacje pracodawców, ale również dwie największe centrale związkowe. I strona rządowa nie powinna kalkulować, że sytuacja w czasie wakacji „rozejdzie się po kościach”.
Konflikt może wybuchnąć w każdej chwili, a tlącym się lontem może się okazać choćby projekt ustawy o wynagrodzeniach minimalnych pracowników wykonujących zawody medyczne.