×
COVID-19: wiarygodne źródło wiedzy

Wszystko, żeby żyć

Ewa Stanek-Misiąg

Na pewno pomogło mi też to, że wiedziałam, że mam dobrą wątrobę. Lekarz powiedział mi podczas badań: „Hmmm… ale dostała pani piękną, zdrową, jednorodną wątrobę”. To było bardzo budujące. Nie pytałam o dawcę. Postanowiłam, że tym razem nie będę pytać – opowiada Mariola Borowiecka, która w 2020 roku przeszła dwie transplantacje wątroby.


Mariola Borowiecka i Luksik. Fot. arch. wł.

Ewa Stanek-Misiąg: Zaproponowałam rozmowę o godz. 18, pani poprosiła, żeby kwadrans później, bo o 18 je kolację. Po transplantacji żyje się według zegarka?

Mariola Borowiecka: Po prostu muszę przestrzegać godzin przyjmowania leków. Ustaliłam sobie, że leki immunosupresyjne zażywam o 8 i 20. A ponieważ nie powinno się jeść na dwie godziny przed i godzinę po, no to kolacja wypada mi o 18, a śniadanko jem ok. 9:30. No i nie są to obfite posiłki. Ale ja zawsze dbałam o to, by właściwie się odżywiać. Jadłam zdrowo, dużo się ruszałam, pilnowałam badań profilaktycznych. Nie piłam alkoholu, paliłam tylko trochę, jak byłam dziewczyną.

Powinna być pani okazem zdrowia.

Właściwie to jestem. Zachorowała tylko moja wątroba. Lekarze mówili, że bardzo mi pomogło to, że nie miałam żadnych chorób towarzyszących, zdrowe serce. Bo pani wie, że przeszłam w sumie dwie transplantacje? W odstępnie pół roku.
Moją wątrobę zniszczyła choroba autoimmunologiczna o nazwie PBC ([primary sclerosing cholangitispierwotne stwardniające zapalenie dróg żółciowych). Zaczęło się w 1992 roku od okropnego swędzenia całego ciała. Nie mogłam sobie zupełnie z nim poradzić, więc szybko trafiłam do lekarza. Okazało się, że mam bardzo złe wyniki wątrobowe. Nie od razu jednak znaleziono przyczynę. Kiedy w 2004 roku zrobiono mi biopsję, moja wątroba była calusieńka prawie marska. Przepisano mi lek, który jakby uśpił chorobę. Wyniki nie były za dobre, ale parametry trochę spadły i mogłam właściwie normalnie żyć. Aż do 2018 roku. Wtedy nastąpiło pogorszenie. Zaczęły mi puchnąć nogi, ale najgorsze było to, co działo się ze ścięgnami. Najpierw u nóg, potem u rąk. Napinały się jak struny od pianina, były sztywne jak pręty. Nie do wytrzymania. Mąż i córki starali się mi to rozmasować. Wyć nie wyłam, ale płakałam okropnie. Kiedyś przyjechało pogotowie i to był taki zespół, który się nie spieszył, lekarz przejrzał całą moją dokumentację i poradził, co mam zrobić, bo powiedział, że to może być coś od tej mojej wątroby. Jedna z córek postanowiła pojechać ze mną do lekarza, żeby dopilnować. Mówiła: „To nie może być tak, że tylko przepisują ci leki, a nie badają”.
Jestem z Olsztyna. Od początku choroby szukałam pomocy w Białymstoku, Gdańsku, Warszawie i dopiero w 2019 roku znalazłam ją – dzięki naszemu olsztyńskiemu lekarzowi – w Gdańsku u dr Anny Drobińskiej. Wreszcie trafiłam we właściwe ręce. I jeszcze spotkałam wspaniałą prof. Alicję Dębską-Ślizień. Wydawało mi się, że znajduję się w jakimś filmie w telewizji. Wszyscy tacy serdeczni! I lekarze, i pielęgniarki. Każdy się interesował, nie tylko mną, ale ogólnie pacjentami. Czułam się tam zaopiekowana, tak jak w domu. Powiedziałam im to, gdy wróciłam po operacji na oddział: „Wreszcie jestem w domu!” Chyba się trochę wzruszyli.
W 2019 roku więcej czasu spędziłam w szpitalu niż w domu. 18 listopada zostałam zgłoszona do przeszczepienia, operacja odbyła się kilka miesięcy później. Nie było łatwo znaleźć dla mnie wątrobę, ponieważ potrzebowałam małej. Ważę 58 kg przy 165 cm wzrostu.

Pytała pani od kogo ją ma?

Pytałam, ale nie naciskałam, więc mogę powiedzieć tylko tyle, że chyba od jakiegoś starszego mężczyzny.
Nie była to najlepsza wątroba. Zostałam poinformowana o tym, że nie jest całkiem zdrowa, ale nadaje się do przeszczepienia. Zdecydowałam się natychmiast. Byłam w bardzo ciężkim stanie. Miałam nogi jak słonica. Nie mogłam chodzić. Musieli mnie kąpać. Poza tym panowała pandemia.
Po operacji czułam się bardzo dobrze przez 2–3 tygodnie, a potem zaczęły się kłopoty z drogami żółciowymi, coraz gorsze wyniki badań, zatrucie. Miałam nawet objawy psychiczne – wydawało mi się, że jestem sparaliżowana, nie mogę wstać ani przełykać, a jednocześnie ruszałam rękami i normalnie rozmawiałam. Byłam przekonana, że wszystko, co myślę i robię jest logiczne. Kompletnie mi się w głowie pomieszało. Straszne doświadczenie.
Do drugiej transplantacji zostałam zgłoszona jako przypadek pilny. Podobno liczyły się godziny. Operował mnie za pierwszym i drugim razem dr Piotr Remiszewski. Bardzo jestem mu wdzięczna.

Jak się pani czuła po drugim przeszczepieniu?

Jestem wielką optymistką. Wierzyłam, że wyzdrowieję. Robiłam wszystko, żeby żyć. Nie narzekałam. Słuchałam lekarzy. Jak miałam wstać, to wstałam, jak miałam maszerować, to maszerowałam. Nawet podawali mnie za wzór. Z wyjątkiem tego czasu, kiedy byłam „sparaliżowana”.
Rodzina przyjeżdżała codziennie. Z Olsztyna do Gdańska. Przywozili mi rosołek, gołąbki, co chciałam. Wiadomo, jakie jest szpitalne jedzenie. Jedna z córek i dwie wnuczki opisywały w internecie, jak się czuję. Śledziło to wiele osób, wspierali mnie. Gdy zabrakło leku, to z drugiego końca Polski został przysłany.
Czułam się dobrze. Na pewno pomogło mi też to, że wiedziałam, że mam dobrą wątrobę. Lekarz powiedział mi podczas badań: „Hmmm… ale dostała pani piękną, zdrową, jednorodną wątrobę”. To było bardzo budujące. Nie pytałam o dawcę. Postanowiłam, że tym razem nie będę pytać.
W 13. dobie wróciłam do domu. Jestem średnio pięknie pozszywana, ale nie mam żalu, ja im tam schodziłam, trzeba było szybko mnie załatać. Poza tym w marcu będę miała 70 lat. Uznałam, że 69 lat z piękną figurą mi wystarczy.
Powiem pani jeszcze ciekawostkę. Kiedy wróciłam z pierwszego przeszczepienia, mój piesek, który bardzo na mnie czekał, nie wchodził w ogóle na piętro, tylko leżał na dole, nie chciał się ze mną przywitać. Obwąchał mnie i sobie poszedł. A po drugim przeszczepieniu cieszył się i mnie nie odstępował. Nie umiem tego wytłumaczyć, a on nie chciał powiedzieć (śmiech). O, usłyszał, że o nim mówię i już przybiegł.

Czy kiedykolwiek przed chorobą myślała pani o dawstwie narządów?

Nieraz o tym rozmawialiśmy w domu. Moja mama zawsze wtedy mówiła: „O Jezu, naprawdę musicie znowu zaczynać?” Mama ma 93 lata, tata skończy w tym miesiącu 96 lat. 2 lata temu mieli 70 rocznicę ślubu, a ja miałam teraz 50.
Cała moja rodzina jest i była za. Uważamy, że należy się dzielić. Nie rozumiem rodzin, które nie zgadzają się na pobranie narządów. Przecież taki człowiek zostanie zjedzony przez robaki. Mówię okrutnie, ale taka jest prawda. Więc lepiej oddać jego narządy komuś, kto będzie żył.
Nadal noszę w portfelu zgodę na dawstwo, tylko dopisałam, że mam przeszczepioną wątrobę.

Rozmawiała Ewa Stanek-Misiąg

Dr Anna Drobińska i dr Piotr Remiszewski pracują w Klinice Chirurgii Ogólnej, Endokrynologicznej i Transplantacyjnej Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego. Prof. Alicja Dębska-Ślizień kieruje Katedrą i Kliniką Nefrologii, Transplantologii i Chorób Wewnętrznych Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego.
Uniwersyteckie Centrum Kliniczne w Gdańsku należy do czołówki placówek transplantacyjnych w Polsce. W 2020 roku dokonano tam 52 przeszczepienia wątroby.

26 stycznia obchodzimy w Polsce Dzień Transplantacji

24.01.2023
Zobacz także
  • Dobrze robisz
  • Transplantologia odbudowuje się po pandemii
  • Transplantologia wiąże się z życiem, nie ze śmiercią
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta