×
COVID-19: wiarygodne źródło wiedzy

Chirurg, który pisze książki

Anna Górska
Kurier MP

Lech Mucha, absolwent Śląskiej Akademii Medycznej, specjalista chirurgii ogólnej, autor kilku książek. Pisze o sobie, swoim zawodzie, dzieli się ze swoimi czytelnikami opowieściami z sali operacyjnej i gabinetu lekarskiego, własnymi przemyśleniami o byciu lekarzem, stawia też trudne pytania o przyszłość medycyny. W rozmowie z MP.PL mówi o swojej książce „Chirurgiczne cięcie”.

  • Gdy młodemu lekarzowi coś przy stole operacyjnym pokazuję albo przy aparacie do USG wyjaśniam, tłumaczę, poznaję zawód jakby na nowo
  • Moja wiara mi pomaga, uczy pokory zarówno w pracy, jak i w stosunku do drugiego człowieka
  • Są pewne analogie między chirurgami a Panem Bogiem
  • Nie ma zasadniczo jakościowej zmiany systemu, która by upraszczała nabycie specjalizacji
  • Młodym się nie chce poświęcać pracy tak, jak robiliśmy to my
  • Tylko poprzez wprowadzenie w medycynie, podobnie jak w lotnictwie, systemu no fault można zmniejszyć liczbę błędów lekarskich, a także polepszyć relację lekarz-pacjent


Lech Mucha. Fot. Agnieszka Nagórska

Anna Górska: W mediach głośno o wypaleniu zawodowym lekarzy, ale po przeczytaniu „Chirurgicznego cięcia” odważę się stwierdzić, że Pan jest w doskonałej zawodowej formie. Czy mam rację?

Lech Mucha: Nie czuję się wypalony, to prawda. Pokierowałem tak swoim życiem zawodowym, że rzeczywiście frustracja czy nuda mnie ominęła. Kilkakrotnie zmieniałem pracę – i jej miejsce, i charakter. Przypuszczam, że ten fakt pomógł mi się nie wypalić.

Zdarzało się, że dostał Pan po rękach za rutynę w zawodzie?

Nie traktuję zawodu rutynowo.

I to się udaje?

Śmiało powiem: tak.

Jaki ma Pan sposób na rutynę?

Między innymi taki, że uczyłem młodszych kolegów. Gdy młodemu lekarzowi coś przy stole operacyjnym pokazuję albo przy aparacie do USG wyjaśniam, tłumaczę, poznaję zawód jakby na nowo i nie ma żadnych szans na to, abym najmniejszy szczegół potraktował powierzchownie i nieuważnie. Chociaż warto podkreślić, że w chirurgii rutyna jest wręcz pożądana. Ja się bardzo cieszę, gdy zabieg przebiega rutynowo.

Pan zresztą opisuje szczegółowo, jak banalny wyrostek wcale nie jest banalnym.

Wyrostek jest wrednym narządem, bo może być gdziekolwiek. Nie raz płata figle chirurgom, którzy podchodzą do stołu z zamiarem, by skończyć zabieg za 20 minut i pędzić do poradni.

Pan jest wierzący i mówi, że jedną z najważniejszych osób spoza rodziny w Pana życiu był św. Jan Paweł II. A przecież jako lekarz, naukowiec a priori kieruje się Pan umysłem. Umysł potrzebuje dowodu, czyżby nie?

Wiara chrześcijańska nie stoi w sprzeczności z rozumiem, wiara i rozum nie zwalczają się, lecz uzupełniają. Fides et ratio.

Czy wiara wpływa na pracę chirurga?

Na pewno tak, najważniejsze jednak nie jest to, czy i jak wpływa na moją pracę, lecz to, co z mojej wiary ma pacjent.

Prawdziwa chrześcijańska postawa. I jak Pan odpowiada sobie na to pytanie?

Mając w sobie wiarę w istotę wyższą, mogę się do niej odwołać. Nie zamiast, lecz oprócz operowania mogę się za pacjenta pomodlić. Mając w sobie Boga, mam też sposób na to, aby zwiększyć swoją pokorę, cierpliwość, mogę dzięki temu wytrzymać więcej, mieć, gdy wymaga tego ode mnie sytuacja, stalowe nerwy.

Jeden z moich szefów był i pozostaje nadal wzorem dla mnie, a nawet nie wiem, czy był wierzący. Gdy ktoś mnie zdenerwuję, albo zirytuję się na sali bądź w gabinecie, zastanawiam się wówczas, jak on by postąpił, co by powiedział.

Moja wiara mi pomaga, uczy pokory zarówno w pracy, jak i w stosunku do drugiego człowieka.

Powtórzę pytanie, jakie Pan zadaje w książce: jaka jest różnica między Panem Bogiem a chirurgiem?

Jak mówi stary żart: Pan Bóg nie mówi o sobie, że jest chirurgiem.

Zdarzało się Panu być, czuć się Bogiem?

Dosłownie nie, ale są pewne analogie między chirurgami a Panem Bogiem. Bierze się to stąd, że chirurg na bloku operacyjnym ma jednoosobową odpowiedzialność za pacjenta i cały zespół. W książce nazywam to odpowiedzialnością kapitana okrętu. A kapitan okrętu jest pierwszym po Panu Bogu. Zdarzało się, że stawiałem sprawę na ostrzu noża sprzeczając się z anestezjologami, mówiąc: to ja tu jestem szefem, to ja tu jestem najważniejszy.

W domyśle: to ja tu jestem Bogiem?

Ja ponoszę odpowiedzialność za bezpieczne przeprowadzenie operacji, ja decyduję, co i jak należy zrobić.

Doświadczył Pan cudów w medycynie?

I nie jednego. Pierwsze zdarzenie z własnego podwórka, gdy w najbliższej rodzinie dziecko po spotkaniu z św. Janem Pawłem II wyzdrowiało z alergii. Jak ręką odjął.

Drugie zdarzenie z praktyki zawodowej też nazwałbym cudem: pewna pacjentka miała masę kamieni w pęcherzyku żółciowym, świadczyły o tym liczne badania i informacje od kilku lekarzy ujęte w jej dokumentacji medycznej. Podczas jednego z badań, które wykonywałem, okazało się, że nagle nie ma ani jednego. Powtórne badania to potwierdziły. Gdzie się podziały?

„Chirurgiczne cięcie” zaczyna się od cytatów Marii Simmy, austriackiej mistyczki, która była obdarzona darem komunikowania się z duszami w czyśćcu. Napisał Pan, że ta książka trochę Pana zmieniła. Chciałby Pan zdradzić coś na temat tej zmiany?

To jest jedno z wielu świadectw, które zdecydowanie umocniły we mnie wiarę. Polecam tę książkę wszystkim, zarówno poszukującym wiary, jak i tym, którzy wierzą. Otwiera oczy na wiele spraw.

Maria Simma także przekazywała od swoich „informatorów”, że Pan, jako lekarz, ma co najmniej dwóch Aniołów Stróżów. Odczuwa Pan ich szczególną opiekę nad sobą?

Bez dwóch zdań: tak! Nic sobie nie złamałem, zdrowie dopisuje. Aniołowie na straży nieustannie.

Wracamy do sali operacyjnej. Sporo Pan pisze o kształceniu młodych specjalistów. Książkę pisał Pan kilka lat temu, czy w tym czasie coś się zmieniło?

Nie ma zasadniczo jakościowej zmiany systemu, która by upraszczała nabycie specjalizacji. W książce opisuję kilka kuriozalnych sytuacji. Jedna z nich jest o tym, jak młody lekarz w trakcie specjalizacji z chorób zakaźnych wyjechał na dwa lata do Ghany. Jestem przekonany, że widział tam więcej chorób zakaźnych niż większość z nas przez całe życie. Ale urzędnicy z Ministerstwa Zdrowia nie zaliczyli mu tych dwóch lat do specjalizacji. Kolega zdenerwował się i zwrócił się z zapytaniem do czeskiego MZ. Tam go przyjęto bez jakichkolwiek pytań. Czy to nie są absurdalne, zbędne przepisy?

Pan także miał przykre doświadczenia z otwarciem specjalizacji.

Nie mogłem dostać rezydentury specjalizując się w onkologii, bo już zdobyłem jedną specjalizację. Prawo nie przewidywało dla mnie funduszy, mimo że chirurgów onkologów brakowało. Miałem dość tych kłód, które urzędnicy wrzucają pod nogi młodym lekarzom. Zrezygnowałem, ale dowiedziałem się, że np. w Niemczech otwarcie specjalizacji jest formalnością, która trwa trzy lata. Po tym okresie niemiecki ordynator podpisuje dokument, w którym zaświadcza, że jestem samodzielnym operatorem w swojej dziedzinie. Czyli można uprościć pewne reguły, aby wszystkie grupy były zadowolone.

Mógłby Pan określić najtrudniejsze momenty w życiu zawodowym?

Jedno z moich najtrudniejszych doświadczeń zawodowych to asystowanie młodym lekarzom przy operacjach laparoskopowych. To byli mądrzy, fajni, rozsądni ludzie, ale przeżywałem ogromny stres, gdy ktoś operował, a ja za to odpowiadałem.

Dostrzega Pan różnicę w podejściu do pracy Pana rówieśników i młodszych kolegów?

Młodym się nie chce poświęcać pracy tak, jak robiliśmy to my.

Proszę wyjaśnić.

Mam serdecznego przyjaciela chirurga. Pierwszy jego samodzielny zabieg to była amputacja nogi. Ucieszył się, gdy usłyszał, że będzie sam operował. To był tzw. brudny zabieg, dlatego „szedł” na końcu. Musiał zatem czekać na swoją kolej do godz. 21. Zupełnie za darmo, nikt nie płacił mu za to czekanie. Dopiero po godz. 23 wrócił do domu zadowolony i szczęśliwy. Dzisiaj taka sytuacja jest nie do pomyślenia.

Rozdział pt. „Lekarz w sądzie” o Temidzie i relacjach lekarz – pacjent po raz kolejny ukazuje wysoki mur pomiędzy jednymi a drugimi. Jak Pan sądzi, czy jest szansa, aby ten mur przynajmniej trochę zmalał?

Oczywiście, pod warunkiem, że osoby decyzyjne podejmą właściwe decyzje. Posłużę się analogią. Problem wypadków drogowych nasi sąsiedzi – Niemcy – rozwiązują montując światła i likwidując przejścia na drogach wielopasmowych. Polacy ten problem rozwiązują zupełnie inaczej: wprowadzeniem absolutnego pierwszeństwa pieszych, którzy rzucają się pod koła samochodów. A kierowcy, jak i chirurdzy, są omylni i czasami zrobią innym krzywdę.

Konkluzja?

System musi być skonstruowany w taki sposób, aby dochodziło do jak najmniejszej liczby pomyłek.

Na czym polegałaby ta konstrukcja?

Nie trzeba wyważać drzwi. W lotnictwie poradzili sobie z błędami pilotów: zamiast ich za nie karać, odpowiednie służby sprawdzają, dlaczego do tego doszło i jak uniknąć pomyłki w przyszłości. W lotnictwie, które jest dziedziną życia uprawianą zaledwie od 120 lat, dokonano zupełnie bezprecedensowego postępu w zakresie poprawy bezpieczeństwa lotów. Jest absolutnie genialna książka, obowiązkowa lektura dla wszystkich studentów medycyny i lekarzy: „Metoda czarnej skrzynki” Matthew Syeda. Autor omawia zasadnicze różnice w sposobach analizy błędów w lotnictwie i medycynie.

Proszę streścić.

Ode mnie jako chirurga oczekuje się nieomylności. Tymczasem pilot jest wolny od tych oczekiwań. Wiemy, że może się pomylić. Jednak w lotnictwie osoby decyzyjne robią wszystko, żeby określić przyczyny błędu, zidentyfikować je, aby ostatecznie je zminimalizować. Celem tych działań nie jest oskarżenie pilota o błąd. Tymczasem ja jako chirurg nie mam prawa do błędu, wymaga się ode mnie zupełnej nieomylności. Gdy jednak się pomylę, mam nieodpartą chęć ukrycia błędu. I tak jest na całym świecie: wszędzie chirurdzy ukrywają swoje błędy, nie raportują i nie analizują.

Po czyjej stronie jest piłeczka, kto może przekonać, zmotywować do zmiany myślenia, analizy błędów, do zmiany systemu?

Wielką rolę odgrywają samorządy lekarskie. Ale czas na to, aby wytworzyć przekonanie w społeczeństwie, że chirurdzy są również omylni, jak każdy człowiek. Tylko poprzez wprowadzenie w medycynie, podobnie jak w lotnictwie, systemu no fault można zmniejszyć liczbę błędów lekarskich, a razem z tym polepszyć relację lekarz-pacjent.

Wielką przyjemność Pan sprawia czytelnikom rozdziałem o łacinie. Żałuje Pan szczerze, że lekarze już jej nie używają?

Znajomość łaciny rzeczywiście stawiała lekarzy nieco w uprzywilejowanej pozycji, to prawda. Jako wielki miłośnik tego starożytnego języka wciąż posługuję się nim i zdarza się, że zamiast przepuklina pachwinowa wpisuję HID, od łacińskich słów hernia inquinalis dextra, albo zamiast żylaki kończyny dolnej lewej, notuję skrót VEIS, od słów varices estremitatis inferioris sinistri.

Wróci kiedykolwiek do dokumentacji medycznej?

Bez szans, angielski staje się międzynarodowym językiem medycznym.

Po co Pan pisze książki?

Bo wszystkie już przeczytałem (śmiech).

Rozmawiała Anna Górska

30.01.2023
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta