×
COVID-19: wiarygodne źródło wiedzy

Studium kryzysu (61)

Małgorzata Solecka
Kurier MP

Przydałoby się pisemne zobowiązanie decydentów, że zgodzą się być w położeniu typowego polskiego pacjenta i dzielić jego przyszłe doświadczenia.


Minister zdrowia Adam Niedzielski. Fot. Cezary Piwowarski / PAP

  • Minister zdrowia zupełnie serio stwierdził, że gwarancje finansowania systemu ochrony zdrowia to jego największy sukces
  • Niemal 73 tysiące odmów szczepień zaraportował NIZP-PZH za 2022 rok
  • Nawet o milimetr nie posunęła się do przodu kwestia edukacji zdrowotnej (obiecanej w ramach Narodowej Strategii Onkologicznej) jako przedmiotu szkolnego
  • Sytuacja na froncie ustawy o jakości i bezpieczeństwie pacjenta jest dynamiczna

Największy brak zaskoczenia. Sukces ministra. – Moim celem od samego początku było zagwarantować finansowanie systemu ochrony zdrowia na poziomie 7 proc. PKB, co się udało – stwierdził podczas Europejskiego Kongresu Gospodarczego minister zdrowia Adam Niedzielski. Gdyby to był stand-up, po tych słowach powinna nastąpić eksplozja gromkiego śmiechu, ale nie był. Minister zdrowia zupełnie serio stwierdził, że gwarancje finansowania systemu ochrony zdrowia to jego największym sukces.

Realnie ten sukces mierzony jest w około 5 proc. PKB, jakie – być może – Polska z publicznych pieniędzy wyda w tym roku na cele zdrowotne, jednak minister woli operować miliardami i epatować olbrzymim, stumiliardowym, wzrostem nakładów publicznych na przestrzeni ośmiu lat, łatwo abstrahując od faktu, że jedynym sensownym wskaźnikiem jest odsetek bieżącego PKB, zwłaszcza po dwóch latach bardzo wysokiej inflacji. Owszem, odsetek wydatków publicznych na zdrowie w ciągu dwóch kadencji rządów Prawa i Sprawiedliwości zwiększył się o cztery, może pięć dziesiątych punktu procentowego, ale też trzeba pamiętać, że dźwignią tego wzrostu była pandemia, a Polska – przynajmniej jeśli chodzi o pierwszy rok pandemii – pozostała daleko w tyle za praktycznie wszystkimi krajami UE, jeśli chodzi o tempo zwiększania wydatków publicznych (wydatki ogółem wręcz spadły).

Największa porażka. Liczba odmów szczepień. Niemal 73 tysiące odmów szczepień zaraportował NIZP-PZH za 2022 rok. Oczywiście, rekord. Oczywiście, olbrzymi – blisko dwudziestoprocentowy – wzrost w stosunku do roku poprzedniego. Można zestawiać liczby, epatować wskaźnikami niemal bez końca, więc może warto zatrzymać się na jednym. W 2015 roku, gdy uchwalano ustawę o zdrowiu publicznym (a przy okazji – Prawo i Sprawiedliwość wygrało wybory po raz pierwszy), wskaźnik odmów szczepień na tysiąc osób w wieku 0-19 lat wynosił 2,3. W 2022 roku – 9,9.

Przez osiem lat ważkość zdrowia publicznego była odmieniana przez wszystkie przypadki. Niejeden opasły tom można byłoby zapełnić wypowiedziami decydentów na temat roli szczepień dla zdrowia publicznego oraz tego, jak ważna jest konsekwentna walka z szerzącymi się poglądami antyszczepionkowymi. Wszystkie deklaracje brutalnie zweryfikowała pandemia, zaś dane dotyczące odmów szczepień dzieci, w połączeniu z tragicznie niskim poziomem zaszczepienia najmłodszych grup wiekowych zarówno przeciwko COVID-19, jak i przeciwko grypie pokazują, że mamy potężny – i rosnący – problem z zaufaniem do szczepień w grupie wiekowej, która podejmuje decyzje o szczepieniach. I ich odmawia – nie tyle lekarzom, co przede wszystkim swoim dzieciom.

Problem nie wziął się znikąd, a decydenci tylko udają, że nie mają pojęcia, co należałoby zrobić, by zacząć go rozwiązywać. Już w latach 2017-2018, gdy Europę dotknęły epidemie odry, poszczególne kraje nie tylko przywracały obowiązek szczepień przeciw wybranym chorobom zakaźnym (m.in. Francja i Włochy), ale łączyły wypełnienie tego obowiązku z prawem do korzystania ze zorganizowanych form opieki i edukacji – w myśl zasady, że przedszkole czy szkoła nie powinny być miejscem wylęgania się chorób, którym można zapobiegać. W Polsce, tymczasem, projekt ustawy, wychodzący naprzeciw oczekiwaniom samorządów, prowadzących przedszkola i szkoły, od blisko dwóch lat jest „zamrożony” w Komisji Zdrowia, co dosłownie obnaża hipokryzję w podejściu do szczepień. Projekt, przygotowany przez Senat, doczekał się pierwszego czytania w Komisji we wrześniu 2021 roku i powołania specjalnej podkomisji, która miała go przepracować. Podkomisja zebrała się raz, w listopadzie tego samego roku i od tego czasu wokół projektu zapadła cisza. Mimo że został on wręcz entuzjastycznie powitany przez posłów wszystkich klubów i pozytywnie – choć z pewnymi zastrzeżeniami – zaopiniowany przez rząd.

Nawet o milimetr nie posunęła się do przodu kwestia edukacji zdrowotnej (obiecanej w ramach Narodowej Strategii Onkologicznej) jako przedmiotu szkolnego. Eksperci alarmują, że wychowujemy kolejne pokolenie ignorantów w kwestiach zdrowotnych i że usystematyzowanej wiedzy nie przekażą wychowawcy na „swoich” godzinach ani biolodzy w ramach lekcji biologii, ani wuefiści między rozgrzewką a sprawdzianem ze skoku w dal. Przedmiot „wiedza o zdrowiu” byłby tym bardziej pomocny, że pozyskane w szkole informacje dzieci i młodzież mogłyby konfrontować z wyborami zdrowotnymi dokonywanymi przez rodziców – nie tylko zresztą w kwestii szczepień. I tak dalej, i tak dalej – dużo słów, decyzji i ich wdrażania, jak na – nomen omen – lekarstwo.

Największy znak zapytania. Ustawa o jakości. Sytuacja na froncie ustawy o jakości i bezpieczeństwie pacjenta jest dynamiczna. Wiadomo już, że wróci w postaci projektu poselskiego, pozbawiona „kłów” w postaci oprotestowanych przez środowiska pracowników medycznych przepisów dotyczących tzw. no fault (umówmy się, żadnego no fault w tej ustawie nie było, wbrew sugestiom ministra, jakobyśmy nie dojrzeli do wprowadzania klauzuli no fault) oraz likwidacji Centrum Monitorowania Jakości. Znacznie ciekawsze i zawieszone na razie w próżni pytanie brzmi: co w ustawie będzie i na ile zmienią się pozostałe przepisy? Na odpowiedź przyjdzie, zapewne, poczekać.

Być może minister zdrowia uchyli rąbka tajemnicy na spotkaniu z organizacjami pacjentów, które zaplanował na 9 maja (starszym pokoleniom ta data zapewne kojarzy się z Dniem Zwycięstwa, obchodzonym w bloku wschodnim dzień później niż w Europie Zachodniej, ale zbieżność jest najprawdopodobniej zupełnie przypadkowa), być może trzeba będzie poczekać aż do ostatniego tygodnia maja, kiedy zaplanowane jest posiedzenie Sejmu (nota bene, prawdopodobnie 9 maja odbędzie się jednodniowe posiedzenie Sejmu, ale zgodnie ze wszystkimi oficjalnymi i nieoficjalnymi zapowiedziami ma to być wyłącznie posiedzenie „zbożowe”).

Nie wiadomo, czy będzie okazja do porozmawiania z ministrem zdrowia na temat kształtu nowego-starego projektu na spotkaniu Forum dla Jakości i Bezpieczeństwa, organizowanego przez Porozumienie Organizacji Lekarskich 10 maja. Obecność ministra nie jest przesądzona, a to, co mówił w Katowicach w minionym tygodniu, każe sądzić raczej, że jeśli w ogóle myśli o dialogu z organizacjami zrzeszającymi lekarzy – na temat ustawy o jakości oraz każdy inny – to raczej na własnym podwórku i na własnych warunkach.

Największe wyzwanie. Kształcenie lekarzy. „Od kilku lat liczba studentów kierunków lekarskich wyraźnie rośnie. Już nie mówię o tym, co dzieje się w ostatnim czasie, tym wysypie wydziałów lekarskich. Tu jest zadanie bardzo ważne dla struktur państwa na różnym szczeblu, aby zapewnić odpowiedni poziom kształcenia”. Wypowiedzi Tomasza Latosa (Kongres Patient Empowerment, 26 kwietnia) nie można interpretować jako krytyki wobec decyzji, jakie zapadają między resortami edukacji i nauki oraz zdrowia w kwestiach dotyczących kształcenia przyszłych lekarzy, ale też trudno ignorować cień niepokoju, może sceptycyzmu w głosie lekarza, wieloletniego członka Komisji Zdrowia, od kilku lat jej przewodniczącego. Nie ma tygodnia, w którym opinia publiczna (która nota bene nie ma zielonego pojęcia, że może nie za chwilę, ale za sześć, siedem lat, w poradniach i na oddziałach szpitalnych mogą pracować absolwenci kierunków lekarskich z miast powiatowych) nie dowiadywałaby się o nowych zgodach wydawanych przez ministra Przemysława Czarnka czy też aspiracjach coraz mniejszych ośrodków i szkół.

Poseł Latos mówi o zadaniu bardzo ważnym dla „struktur państwa na różnym szczeblu”, co brzmi poważnie, ale z toczonych w kuluarach ostatnich – licznych – konferencji i kongresów, na których była okazja rozmawiania z przedstawicielami organizacji pacjentów, można wnioskować, że sprawę mogłoby uprościć pisemne zobowiązanie, podpisane przez wszystkich, którzy swoimi decyzjami – również głosowaniem za zniesieniem wymogu akademickości dla uczelni chcącej otworzyć kierunek lekarski – przyczynili się do owego „wysypu”, że w razie choroby własnej lub swoich najbliższych – dzieci, rodziców, współmałżonków czy partnerów – nie będą dociekać w przyszłości, czy przyjmujący ich na przykład na szpitalnym oddziale ratunkowym młody lekarz ukończył uniwersytet czy też może którąś ze szkół z „wysypu”. Że zdadzą się na łut szczęścia, zagrają w ruletkę, zgodzą się przetestować tezę, że jednakowy LEK wystarczająco weryfikuje wiedzę, niezależnie od tego, gdzie student pobiera naukę. Oczywiście, musieliby się też zobowiązać, że nie będą żądać opieki doświadczonych lekarzy z co najmniej kilkunastoletnim stażem pracy ani wykonywać „telefonu do przyjaciela”, żeby podpowiedział, gdzie szukać prawdziwego lekarza. Że, jednym słowem, zgodzą się być w położeniu typowego polskiego pacjenta i dzielić jego przyszłe doświadczenia.

04.05.2023
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta