×
COVID-19: wiarygodne źródło wiedzy

Pacjenci z granicy

Ewa Stanek-Misiąg

To jest nasza wielka rozterka, wypisywanie tych pacjentów, ponieważ nigdy nie wiemy, co się z nimi dalej stanie. Czy trafią do ośrodka dla uchodźców, czy zostaną odstawieni, jak to określa Straż Graniczna, „na linię granicy” – opowiada Piotr Pienzin, koordynator Szpitalnego Oddziału Ratunkowego SPZOZ w Hajnówce.


Fot. fernandozhiminaicela/ pixabay.com

Ewa Stanek-Misiąg: Jak trafiają do Was pacjenci-uchodźcy? Kto ich przywozi?

Piotr Pienzin: Zanim zaczniemy rozmawiać, chciałbym podkreślić, że kierujemy się w naszym szpitalu zasadą, według której udzielamy pomocy każdej zgłaszającej się do nas osobie. Ktoś, kto trafia do nas, jest zawsze traktowany jako pacjent, bez względu na okoliczności. Nie zamierzam komentować polityki. Chętnie natomiast opowiem o tym, jak sobie radzimy w obecnej, trudnej sytuacji.
Ludzie, o których mówimy uchodźcy, a Straż Graniczna określa je jako „osoby, które nielegalnie przekroczyły granicę”, przywożeni są do nas najczęściej przez zespoły ratownictwa medycznego, wzywane na miejsce zdarzenia przez funkcjonariuszy SG czy policji. Pacjentów przywożą także Medycy na Granicy, organizacja społeczna, która działa w obrębie strefy nadgranicznej, ale poza strefą stanu wyjątkowego, do którego nie uzyskała dostępu.

W jakim wieku są ludzie, którzy do Was trafiają?

Są to zazwyczaj młode osoby. 80% z nich mieści się w przedziale wiekowym 20-30 lat. Około 10% stanowią dzieci. Bardzo rzadko przywożone są osoby starsze.

Co im dolega najczęściej?

Przede wszystkim są wyziębieni i odwodnieni. Z dokumentów, które posiadają i tego, co mówią wnioskujemy, że co najmniej 2-3 tygodnie temu przekroczyli granicę w Mińsku na lotnisku międzynarodowym i od tego czasu przebywają w strefie nadgranicznej, na terenach leśnych i polnych. Trzeba wiedzieć, że puszcza to nie jest zwykły las, trudno tu przetrwać.
Ponieważ wyczerpują się im zapasy wody i żywności, piją wodę ze strumieni. Jedzą kolby kukurydzy. Najczęściej mówią o kukurydzy. Po stronie białoruskiej udaje się im czasem kupić jakieś pożywienie czy naładować telefony komórkowe. Picie wody ze strumieni niesie duże ryzyko zatrucia pokarmowego. A oni tak żyją nie przez kilka dni, tylko przez kilka tygodni. Do tego dochodzą coraz gorsze warunki atmosferyczne. Mieszkam w Białowieży, która znajduje się tuż przy granicy. W ostatnich tygodniach temperatury spadają tutaj do -4°C. Jest naprawdę zimno.
Wiele osób ma zakażenia układu oddechowego, gorączkuje, właściwie u wszystkich stwierdzamy podniesione parametry zapalne, u części zmiany w płucach. Niektórzy pacjenci wymagają interwencji chirurgicznej. Są to zabiegi w obrębie jamy brzusznej, spowodowane m.in. perforacją przewodu pokarmowego. Ostatnio przyjęliśmy dwie kobiety ze złamaniami kończyn. U jednej to była ręka, u drugiej noga.

Czy chorują na COVID-19?

Wszystkim pacjentom wykonujemy test PCR. W tej grupie chorych ani razu nie wyszedł pozytywny.
Problem z covidem polega u nas na czym innym. Chorują mieszkańcy. Przez nasz region przetacza się właśnie IV fala. W tej chwili SOR działa właściwie w trybie zdarzenia masowego. Mamy pacjentów z naszego terenu i pacjentów z granicy. Staramy się udzielić jak najszybciej pomocy każdemu pacjentowi, zaangażowani są wszyscy od salowej przez sekretarkę, pielęgniarkę, ratownika, ratowniczkę po lekarzy, także z innych oddziałów. Uważam, że personel zachowuje się wspaniale.

Jak długo pacjenci z granicy przebywają w szpitalu?

Nie ma reguły. Wspomniane kobiety ze złamaniami, po zaopatrzeniu przez ortopedów zostały oddane pod opiekę SG. Ich los nie jest nam znany.
Pacjentów zawsze przebieramy. Trafiają do nas w mokrej odzieży, przesiąkniętej zapachem ogniska, w zniszczonych butach. Dostają suche ubranie i obuwie, nową bieliznę. Badamy ich. Mogą się u nas ogrzać, wyspać. Zwykle ich pobyt trwa dobę, dwie doby. Osoby z infekcjami układu oddechowego zatrzymujemy w szpitalu na 4-5 dni.

Skąd macie odzież?

Dostarczają ją różne fundacje, pomagają okoliczni ludzie. Podczas jednego z dyżurów trafiła do nas grupa 11 dzieci. ciągu 3 godzin udało się zebrać dla nich wszystkie niezbędne rzeczy.
Z darów mamy nie tylko odzież, ale także pakiety ze środkami higieny osobistej. Pani nawet nie wie, co to znaczy dla człowieka, który przez kilka-kilkanaście dni przebywał w lesie, że może umyć zęby. Jaki to jest komfort…

Jak się porozumiewacie z uchodźcami?

Pomagają nam różne instytucje społeczne. Czasami ktoś z pacjentów pełni rolę tłumacza. Ostatnio była u nas rodzina z Iraku z 14-letnią dziewczynką, która znała angielski, i przez nią porozumieliśmy się z jej rodzicami i rodzeństwem. Widzieliśmy, jak się cieszy z tego, że może pomóc, i dumę w oczach jej rodziców, że tak sobie dobrze radzi. Ona potem rozmawiała także z przedstawicielami organizacji pozarządowej, która wezwana została, by udzielić tej rodzinie pomocy prawnej.
Większość uchodźców podczas pobytu u nas korzysta z opieki prawnej organizacji pozarządowych.

Co się stało z grupą dzieci, o której Pan mówił?

Została wobec nich zastosowana ta sama procedura, co wobec innych pacjentów. Zostały odebrane od nas przez SG. W internecie były zdjęcia funkcjonariuszy, którzy przyjechali po te dzieci uzbrojeni w broń długą. Próbowałem się dziś dowiedzieć, gdzie trafiły te dzieci. Zapewniono mnie, że nie zostały odstawione na granicę.

Czy macie obowiązek informowania SG o każdym wypisie pacjenta-uchodźcy?

Tak. Informujemy placówkę SG, której funkcjonariusze przywieźli tę osobę albo z której terenu działania przywiozło danego pacjenta pogotowie. To jest nasza wielka rozterka, wypisywanie tych pacjentów, ponieważ nigdy nie wiemy, co się z nimi dalej stanie. Czy trafią do ośrodka dla uchodźców, czy zostaną odstawieni, jak to określa SG „na linię granicy”. W normalnych okolicznościach, gdy zajmujemy się pacjentem z np. z odmrożonymi nogami, to gdy wiemy, że nie ma on opieki w domu, zatrzymujemy go w szpitalu, a gdy ma opiekę, to przejmuje go poradnia, która sprawdza potem postępy leczenia. Pacjenci-uchodźcy znikają.

Czy zdarzyło się, żeby ktoś z tej grupy pacjentów trafił do Was po raz drugi?

Nie. Pacjenci opowiadają natomiast o tym, że wiele razy byli cofani z granicy przez polskie służby. Dziś przyjęliśmy pacjenta z Senegalu. Opowiedział nam, że cofano go dwa razy i że na terytorium Białorusi zostały ciała jego dwóch braci. Nie jesteśmy pewni, czy to bracia rodzeni, czy współtowarzysze, w każdym razie byli razem i oni nie przeżyli. Ten człowiek ma zapalenie płuc. Został hospitalizowany.

Biorąc pod uwagę warunki, w jakich uchodźcy przebywają w lesie i czas, wydaje się niemożliwe, żeby nie umierali tam ludzie. Czy pacjenci mówią o ciałach, tak jak wspomniany przez Pana Senegalczyk?

Mówią. Mówią, że zwłoki leżą po białoruskiej stronie. Zastanawia mnie to, że tylko po białoruskiej. Przecież złe warunki są po obu stronach granicy. Miejscowi twierdzą, że dopiero wiosną, jak ludzie wyruszą zbierać rogi, okaże się ile szczątków leży w puszczy. W tej chwili jest mnóstwo śladów ludzi – butelki po wodzie, śpiwory.

Czy przyjmując na SOR uchodźców, legitymujecie ich, wymagacie przedstawienia dokumentu tożsamości?

Nie. Wiemy, że część tych ludzi ma paszporty, bo nam je pokazują. Niektórych pacjentów pilnują funkcjonariusze SG. Nie pytamy dlaczego.
Czasem pacjenci opowiadają, że mieli dokumenty, ale zostały zatrzymane przez polskie służby. Inni mówią, że dokumenty zniszczyły im służby białoruskie, kiedy wrócili na Białoruś, bo chcieli się przedostać na lotnisko i wrócić do swojego kraju.

Ma Pan – jako lekarz - poczucie bycia wystawianym na kolejną próbę, podczas gdy poprzednia – pandemia COVID-19 – jeszcze nie dobiegła końca?

Rozmawialiśmy o tym ostatnio z koleżankami i kolegami. Covid pokazał, że żyjemy w ciekawych czasach, ale to, co dzieje się tutaj teraz… Mówię o tym nie tylko z perspektywy lekarza, ale także mieszkańca strefy stanu wyjątkowego. W Białowieży o tej porze roku zawsze było pełno turystów, dziś są tylko mieszkańcy i służby mundurowe. Jadę do pracy, zatrzymują mnie do kontroli. Wracam, zatrzymują mnie do kontroli. A 50 km stąd życie toczy się, jakby nigdy nic. Ciężko o tym mówić.
Od 2 miesięcy pracujemy w szpitalu na najwyższych obrotach. Obciążenie jest wielkie, także psychiczne. Cały czas czuję wzrok przywożonych do nas dzieci, proszących o pomoc.
Nie wiem, ile to jeszcze potrwa. Ale też im dłużej trwa, tym bardziej nas zmienia. Dziś już ludzie tutaj nie pozwalają sobie na takie komentarze, jak na początku września. Stali się bardziej życzliwi, wyczuleni.

Rozmawiała Ewa Stanek-Misiąg

Piotr Pienzin – specjalista medycyny ratunkowej i chirurgii ogólnej, kieruje Szpitalnym Oddziałem Ratunkowym SPZOZ w Hajnówce. Szpital w Hajnówce jest szpitalem powiatowym, obejmującym, m.in. gminy Białowieża, Narewka, Dubicze Cerkiewne.

20.10.2021
Zobacz także
  • Straż Graniczna znów odmawia
  • "Medycy na granicy" – sukces zbiórki
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta