×
COVID-19: wiarygodne źródło wiedzy

Studium kryzysu (54)

Małgorzata Solecka
Kurier MP

Podczas posiedzenia Parlamentarnego Zespołu ds. Szpitali Powiatowych lekarze, jako grupa zawodowa, zostali oskarżeni o wkładanie kija w szprychy, a może nawet i sabotaż. Izby lekarskie, dowodzono, blokują możliwość zatrudniania lekarzy zza wschodniej granicy. Dlaczego? Bo chcą windować stawki do niebotycznych poziomów.

Budynek Sejmu. Fot. Sławomir Kamiński /Agencja Gazeta

  • Ustawa o jakości została uchwalona, choć wiele wskazywało, że PiS wcale się do tego nie pali. Dlaczego tak się stało? Powodów jest kilka
  • Czy nie powinno być tak, że najpierw ma miejsce wypracowanie standardów, następnie – ocena, kto jest w stanie je spełnić, a potem – decyzja o dopuszczeniu do kształcenia lekarzy?
  • Czy lekarze i pacjenci znajdują się po dwóch stronach barykady? Nie, ale politycy chętnie ich w ten sposób rozstawiają, by przesłonić własne błędy i złe decyzje

Największy znak zapytania. Ustawa o jakości. Została uchwalona, choć wiele wskazywało, że Prawo i Sprawiedliwość wcale się do tego nie pali. Została uchwalona, choć przewaga PiS wyniosła zaledwie kilka głosów – mimo ogromnej mobilizacji po stronie większości rządowej. Została uchwalona, choć troje posłów PiS wstrzymało się od głosu. Można doszukiwać się przyczyn w nieobecnościach po stronie opozycji (niestety, mobilizacja frekwencyjna nie była tak imponująca jak po stronie większości rządowej, nawet jeśli przynajmniej częściowo nieobecności są usprawiedliwione). Można jednak pytać dalej: dlaczego została uchwalona, choć budziła – dosłownie chwilę wcześniej – spore kontrowersje?

Nie, bynajmniej nie dlatego, że wprowadza system „fault-fault” oparty na donosicielstwie, mający tyle wspólnego z system no fault, co demokracja ludowa z demokracją. Do posłów PiS dotarło, że ustawa dla szpitali, zwłaszcza powiatowych, może oznaczać poważne turbulencje – a tych w ostatnich latach, miesiącach zwłaszcza, im nie brakuje. Wszystko za sprawą zapowiedzi, również zaszytych w ustawie rozwiązań, które pozwolą płatnikowi „płacić za jakość” więcej (a być może – w ogóle płacić tylko za świadczenia jakościowe). To zaś oznacza, że do spełnienia będą kolejne wymogi, związane – jak słusznie zakładają zarządzający szpitalami oraz organy założycielskie – z koniecznością poniesienia wydatków. Dlatego w ostatnich tygodniach przypuszczono szturm, by ustawę po cichu zatrzymać, a przynajmniej – spowolnić procedowanie. I jeszcze kilka dni przed posiedzeniem ten scenariusz wydawał się prawdopodobny. Tak się jednak nie stało. Dlaczego?

Odpowiedzi jest kilka. Najprostszą podała dzień po głosowaniu „Gazeta Wyborcza”, łącząc podniesienie kwoty wydatków na półkolonie z 20 mln zł do 50 mln zł ze zmianą nastawienia niechętnych ustawie posłów PiS. Co mają półkolonie do ustawy o jakości? Już na początku prac nad ustawą posłowie PiS zgłosili poprawkę, pozwalającą na przekazanie przez NFZ kwoty 20 mln zł na Fundusz Rozwoju Kultury Fizycznej. Posłowie opozycji – kolejny zawód, trudno zliczyć który – zamiast merytorycznie wykazywać bezprawność rozwiązania (pieniądze z NFZ mogą być wydawane tylko na świadczenia zdrowotne), wdali się w awanturę i słowne przepychanki, sugerując, że z tych pieniędzy zostaną wypłacone premie dla piłkarzy za wyjście z grupy na mundialu. Jak mówi młodzież – żal.pl (czyli na froncie opozycji bez zmian).

W trakcie prac Komisji Zdrowia pojawiła się jednak inicjatywa zwiększenia – i to ponad dwukrotnego – tej kwoty, do 50 mln zł. Jednocześnie minister sportu wraz z przedstawicielami zdrowia poinformowali, że środki zostaną przekazane samorządom organizującym półkolonie – za te pieniądze zostaną sfinansowane zajęcia z dietetykami, psychologami i fizjoterapeutami, w ramach prowadzenia edukacji zdrowotnej. „Wyborcza” stawia tezę, że pieniądze przyniosą nie tyle samorządom, co mieszkańcom, „na tacy” posłowie PiS – krótko przed wyborami. – Patrzcie, to nasze, przez nas załatwione, i to nie jest nasze ostatnie słowo – by zacytować wiecznie aktualnego „Misia” Stanisława Barei. Trudno wykluczyć ten scenariusz.

Jest jednak więcej odpowiedzi i prawdopodobnie one wszystkie są prawdziwe. Niewykluczone, że minister zdrowia nie tylko zgodził się na zwiększenie kwoty na półkolonię, ale też na zatrzymanie innego projektu, który posłom PiS walczącym o głosy w terenie, w Polsce powiatowej, wadzi jeszcze bardziej – czyli ustawy o szpitalnictwie. Projekt (n-ty z kolei w przeciągu niespełna dwóch lat) gdzieś jest. Ma wyjść z ministerstwa, ma zostać wpisany do wykazu prac legislacyjnych, ma być poddany skróconym konsultacjom. Jest jednak bardzo możliwe, że nic takiego się nie stanie i projektu, ku dużej uldze PiS, Sejm rozpatrywać nie będzie musiał, a posłowie nie będą musieli zapewniać „swoich” samorządów, że żadnej likwidacji szpitali nie będzie.

Jest wreszcie trzeci powód. Minister zdrowia sam osobiście startując do Sejmu musi mieć sukcesy, a na pewno – nie może kroczyć od porażki do porażki (na niedzielę 12 marca zaplanowano spotkanie z mieszkańcami Piły, co część komentatorów odczytuje jako wskazówkę, że to właśnie z tego okręgu Niedzielski wystartuje, co może być prawdą, ale nie musi, jest jednak na pewno sygnałem, że minister oddala się od stolicy Wielkopolski, bo kierownictwo partii uznało, że tam potrzeba silniejszej lokomotywy lub owe silniejsze lokomotywy zablokowały wjazd). Od kilku tygodni, pisząc o losach ustawy o jakości wskazywałam, że byłoby błędem i przesadnym optymizmem przekreślanie możliwości jej uchwalenia, bo wszystko zależy od tego, czy na Nowogrodzkiej zapali się zielone światło. Zapaliło się, co również oznacza – prawdopodobnie – że Adam Niedzielski już może być pewny swojego miejsca na listach wyborczych.

Największe (mimo wszystko) zaskoczenie. Jakość kształcenia. Nie tylko środowisku lekarskiemu, które z przyczyn – jak mówi minister zdrowia – korporacyjnych jest przeciwne otwieraniu nowych kierunków lekarskich w wyższych szkołach zawodowych i innych tego typu jednostkach, ale i ministrowi jakość kształcenia przyszłych lekarzy leży na sercu, i dlatego w środku procesu dynamicznego wzrostu miejsc na studiach lekarskich („jestem zdeterminowany, by liczba lekarzy rosła lawinowo”, wypowiedź na Kongresie Wyzwań Zdrowotnych w Katowicach) prowadzi z rektorami uniwersytetów medycznych rozmowy o wypracowaniu standardów kształcenia. Z sugestią, że mają być wspólne – dla czołowych uniwersytetów i szkół mieszczących się w miejscowościach, które nawet wtedy, gdy Polska była podzielona na 49 województw, nie miały status miast wojewódzkich.

Nic nie mając przeciw tym – często bardzo urokliwym – miastom, trudno oprzeć się wrażeniu, że w którymś miejscu został pogwałcony porządek rzeczy. Bo czy najpierw nie powinna się odbyć dyskusja na temat możliwych standardów kształcenia w takich ośrodkach (rektorzy „starych” uczelni mówią ostrożnie, że standardy muszą być wysokie, ale nie zaporowe, co urealnia scenariusz kształcenia według „najwyższych” oraz „wystarczających” lub „akceptowalnych” – pytanie dla kogo i przez kogo – standardów)? Wracając do pytania – czy nie powinno być tak, że najpierw ma miejsce wypracowanie standardów, potem – ocena, kto jest w stanie je spełnić, potem – decyzja o dopuszczeniu do kształcenia lekarzy? Bo zaklęcia o bacznym przypatrywaniu się jakości kształcenia i wypracowywaniu rozwiązań, by była ona zachowywana, mogą się okazać niewystarczające, gdy działa się w myśl zasady (trawestując): – Nie standardy kształcenia, lecz chęć szczera zrobi z ciebie uczelnię kształcącą lekarzy.

Największy brak zaskoczenia. Przekaz o lekarzach. Posiedzenia zespołów parlamentarnych mają to do siebie, że mało kto ich słucha – nie są częścią procesu legislacyjnego, dyskusje tam prowadzone rzadko kończą się twardymi ustaleniami, wnioskami, rekomendacjami. Oczywiście, nie jest tak, że są bez znaczenia, bo „wyznaczają kierunki” i „koncentrują uwagę”, niekiedy ich funkcjonowanie przynosi realne korzyści, niekiedy – wymierne szkody.

Zespół ds. funkcjonowania szpitali powiatowych jest jednym z prężniej działających, również dlatego, że problemów szpitalom powiatowym nie brakowało nigdy, a w ostatnich latach resort zdrowia i NFZ robią wiele, by na tym odcinku panowało prawdziwe eldorado. Na odcinku problemów, uściślając – o czym można się było przekonać w minionym tygodniu, śledząc dyskusję na temat realizacji ustawy o minimalnych wynagrodzeniach. Tej historycznej i bezprecedensowej, która – to dość oczywiste – walnie przyczyniła się do zniszczenia balansu finansowego placówek powiatowych oraz, co nie mniej oczywiste – zburzyła relacje w zespołach wielu jednostek.

Ale na pierwszy plan wybił się wątek lekarski. Lekarze, jako grupa zawodowa, zostali oskarżeni o wkładanie kija w szprychy, a może nawet i sabotaż. Izby lekarskie, dowodzono, blokują możliwość zatrudniania lekarzy zza wschodniej granicy, którzy może i nie mówią po polsku, ale już mogliby leczyć, a nie leczą – bo izby. Dlaczego blokują? Bo chcą windować stawki do niebotycznych poziomów, na przykład 700 złotych za godzinę i doprowadzać do sytuacji, w której lekarz za dyżur weekendowy otrzymuje więcej niż pielęgniarka za miesiąc pracy. To wszystko są informacje z dyskusji na zespole, żadnej przesady. A przecież – również sugestia z zespołu – minister sprawiedliwości potrafił ukrócić apetyty zawodów prawniczych i narzucił stawki, dlaczego posłowie i rząd nie zrobią tego samego w przypadku lekarzy? Przecież oni wykształcili się za pieniądze społeczeństwa i coś dla tego społeczeństwa też mogliby zrobić.

Crème de la crème to odpowiedź posła PiS: – Lekarze trzymają nas w garści, bo mają prywatne praktyki i oszczędności. Lekarze przeżyją pół roku bez pracy, wielu pacjentów nie przeżyje miesiąca bez pracy lekarzy.

Co z tej wypowiedzi wynika, poza niezakamuflowanym przekazem, że lekarze i pacjenci znajdują się dwóch stronach barykady? W PiS rzeczywiście kreślony jest jakiś scenariusz określenia stawek maksymalnych za pracę w publicznym sektorze – od czasu do czasu w różnych miejscach sugeruje to wiceprzewodniczący Komisji Zdrowia Bolesław Piecha. Ponieważ odbywa się to całkowicie poza środowiskiem lekarskim, partia Jarosława Kaczyńskiego musi być przygotowana (i chyba się przygotowuje, sądząc po „lekarze trzymają nas w garści”) do konfrontacji. Pytanie – czy zostanie ona wpisana do kampanii wyborczej? Ostatnie dni pokazują, że jest to możliwe, ale być może nie będzie potrzebne, bo PiS ma nowy pomysł na kampanię: „obronę dobrego imienia Jana Pawła II”. Jednak pewności, że temat pasożytujących na zdrowej tkance społeczeństwa i systemu ochrony zdrowia osobników w fartuchach nie zostanie podniesiony, mieć nie można.

13.03.2023
Zobacz także
  • Studium kryzysu (53)
  • Studium kryzysu (52)
  • Studium kryzysu (51)
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta