×
COVID-19: wiarygodne źródło wiedzy

Zakrzepica – moja historia

Renata Kołton

Najpierw bolał ją kręgosłup, potem, jajnik, a po kilku dniach obudziła się z bardzo opuchniętą łydką. Jej mama zdecydowała, że jadą do szpitala. Lekarze zdiagnozowali zakrzepicę i wypisali ją do domu. Jednak jeszcze tego samego dnia Dorota z powrotem trafiła na szpitalny oddział ratunkowy. Tym razem w stanie zagrożenia życia. Miała wtedy 21 lat.

17 września 2014 roku – torbiel w lewym jajniku

We wrześniu 2014 roku zgłosiłam się do gabinetu ginekologicznego na rutynowe badanie. Okazało się, że mam torbiel w lewym jajniku. Pani doktor przepisała mi preparat progesteronu. Wcześniej przeprowadziła standardowy wywiad. Padło pytanie, czy w rodzinie występowały nowotwory lub żylaki. Potwierdziłam to ostatnie. Nie przypominam sobie, żeby zadano pytanie o zakrzepicę.

Ponieważ po miesiącu przyjmowania leku i ocenie torbieli nie stwierdzono poprawy, dostałam skierowanie do szpitala na operację. Bardzo się tego przestraszyłam i uznałam, że powinnam iść na konsultację do jeszcze jednego specjalisty.

W październiku umówiłam się na wizytę u ordynatora oddziału, do którego miałam skierowanie. Myślałam, że może w razie konieczności wykonania operacji uda się ją w ten sposób przyspieszyć. Pan doktor uznał, że mogę próbować uniknąć zabiegu i zaordynował tabletki antykoncepcyjne – preparat zawierający estrogen oraz progestagen (drospirenon). Oczywiście ucieszyłam się, że być może tabletki pomogą torbieli się wchłonąć i operacja nie będzie już konieczna. W trakcie wywiadu mówiłam również o chorobach w rodzinie, w tym o żylakach i zakrzepicy u babci.

Dostałam receptę na 3-miesięczną kurację. Po około 6 tygodniach zgłosiłam się na wizytę kontrolną. Pan doktor stwierdził, że torbiel się zmniejszyła z 3,5 cm do 3,2 cm i przepisał tabletki na kolejne 6 miesięcy.

5 stycznia 2015 roku – zakrzepica

Zbliżały się święta Bożego Narodzenia i pojechałam do domu do rodziców. Około 28 grudnia zaczęły mnie boleć plecy. Pomyślałam, że mnie przewiało. Dwa dni później zaczęłam odczuwać ból w lewej pachwinie. Sądziłam, że to może od jajnika, że wreszcie coś się z tą torbielą dzieje i uznałam to wręcz za dobry sygnał. W sylwestra pobolewała mnie trochę lewa łydka, ale to zignorowałam. Więcej w tym okresie chodziłam i założyłam, że to pewnie zakwasy. W ogóle nie przyszło mi do głowy, że dzieje się coś złego.

5 stycznia obudziłam się z bardzo opuchniętą łydką. Mama skonsultowała się ze znajomą pielęgniarką i stwierdziła, że powinnyśmy pojechać do szpitala. Wtedy przypomniałam sobie, że w ulotce dołączonej do tabletek były informacje o możliwości wystąpienia działań niepożądanych, m.in. obrzęków kończyny. Znalazłam tę ulotkę jeszcze raz w Internecie, przeczytałam cały fragment i uznałam, że pewnie o to chodzi.

5 stycznia 2015 roku – SOR I 

Pojechaliśmy na szpitalny oddział ratunkowy. Tam przeprowadzono wywiad i zbadano krew, ale nie zrobiono USG. Przyszedł do mnie ordynator SOR-u i powiedział, że mam zakrzepicę. Zalecił przyjmowanie przez tydzień dwa razy dziennie iniekcji heparyny i wypisał mnie do domu. Kiedy wychodziłyśmy, mamę zatrzymała lekarka, która mnie przyjmowała i też widziała moje wyniki. Powiedziała, że „jest źle”, że to nie ona decyduje o wypisie, i muszę bardzo uważać, a w razie czego od razu jechać na pogotowie.

Specjalnie sobie te wyniki badań zachowałam. Myślę, że nawet osobę, która się na tym kompletnie nie zna, zaniepokoiłoby moje stężenie D-dimerów. Norma jest w granicach od 0 do 500, ja miałam 58 120. Jeszcze tego samego dnia siostrze mojej mamy, która pracuje w rejestracji ośrodka zdrowia, udało się umówić mnie na prywatną wizytę do angiologa, żeby zrobił mi USG. I gdyby nie ten lekarz, to pewnie by mnie tutaj w ogóle nie było.

5 stycznia 2015 roku – angiolog

Wizytę miałam umówioną na wieczór. Noga była bardzo opuchnięta, ciężko mi się chodziło, męczyłam się i trudno mi było oddychać. Wciąż jednak miałam nadzieję, że skoro wypuszczono mnie ze szpitala, to następnego wrócę do miejscowości, gdzie mieszkałam i studiowałam. W trakcie USG lekarz powiedział jednak, że mam o tym zapomnieć i że ma nadzieję, że nie mam zatoru w płucach.

Sprawdzał też, czy w nodze jest jeszcze krążenie, czy ona nie sinieje. W trakcie wizyty dzwonił do specjalistów z innego miasta. Gdyby nie podejrzenie zatoru, mogłabym być tam przetransportowana na zabieg natychmiastowego oczyszczania żył ze świeżych skrzeplin (chirurgiczne usunięcie skrzepliny z żył głębokich – trombektomia żylna – przyp. red.). Angiolog wnioskował jednak, że – jak się wyraził – „zakrzep idzie na płuca”, ale nie mógł tego potwierdzić. Zdecydował się wezwać karetkę. Ponieważ z prywatnego gabinetu nie mógł zlecić transportu, wyszłam przed przychodnię i stamtąd mnie zabrano. Wcześniej dzwonił do kolegi z placówki, do której miano mnie przyjąć. To był inny szpital niż ten, do którego trafiłam rano. Wiedziałam, że tam nie mam po co wracać.

5–12 stycznia 2015 roku – zatorowość płucna

SOR II, Oddział Chorób Wewnętrznych

Od lekarza, który tym razem przyjmował mnie w izbie przyjęć, znowu usłyszałam, że właściwie to mogłabym wyjść do domu, ale ponieważ kolega bardzo nalega, to mnie zostawią. Angiolog, który wykonywał USG, naciskał też, aby w szpitalu zrobiono mi tomografię komputerową klatki piersiowej, aby sprawdzić, czy płuca są już zajęte, czy nie. Jest to drogie badanie i szpital nie chciał za nie płacić. Czekałam na nie chyba 3 dni. Kiedy je w końcu wykonano, okazało się, że zator już jest. Może gdyby tomografię zrobiono natychmiast, kiedy nie doszło jeszcze do zatoru, to miałabym szansę na wykonanie zabiegu oczyszczenia ze skrzeplin?

W szpitalu cały czas byłam podłączona do pompy z heparyną i co 6 godzin badano mi krew. Jednak lekarze w ogóle ze mną nie rozmawiali. O zatorze powiadomili moją rodzinę. Jak zobaczyłam, że najbliżsi mają łzy w oczach, to się domyśliłam. Dopiero później lekarz powiedział mi, że to rzeczywiście zator, ale nie wspomniał nic o ryzyku, jaki się z tym wiąże.

W ciągu dnia rodzina mnie pilnowała, zawsze ktoś przy mnie był. Dopiero wieczorami mogłam poszperać w Internecie i przeczytać cokolwiek więcej na ten temat. Sprawdziłam, jakie są rokowania. Żaden z lekarzy nie powiedział mi, czy pod pompą heparynową jestem bezpieczna. Po tygodniu po prostu mnie wypisano i kazano na siebie uważać. Żadnych konkretnych informacji o tym, w jakim jestem stanie, co mam dalej robić, gdzie pójść, żeby się kontrolnie przebadać.

Wychodząc ze szpitala, z jednej strony czułam się tak, jakbym miała w środku tykającą bombę – wiedziałam tylko, że ona jest, ale nie wiedziałam, czy wybuchnie. Z drugiej strony martwiłam się, że nie mam przy sobie notatek, a przecież musiałam się uczyć. Zawsze byłam bardzo pilna. Wróciłam do miasta, w którym studiowałam i gdzie czekała mnie sesja. Chciałam chodzić chociaż na egzaminy. Mama przyjechała razem ze mną, aby się mną opiekować i pomóc mi w obowiązkach. Poza rodziną nikt nie zwracał uwagi na to, jak się z tym wszystkim czuję. Kiedy po miesiącu zwolnienia wróciłam na uczelnię, to pojawiły się zarzuty, że sobie to zwolnienie załatwiłam, żeby przesunąć pierwsze terminy egzaminów.

Badania genetyczne: 4 lata – 4 dni

Ten sam angiolog, który pomógł mi wcześniej, wskazał mi również, gdzie w mieście, w którym mieszkałam, znajduje się przyszpitalna poradnia angiologiczna. Chciałam się tam zgłosić m.in. w celu wykonania badań genetycznych w kierunku trombofilii wrodzonej, czyli wrodzonej skłonności do nadkrzepliwości krwi. Stamtąd skierowano mnie do poradni immunologicznej. Na pierwszą wizytę czekałam chyba 8 miesięcy. Niestety wyglądało to tak, że podczas jednej wizyty mogłam dostać skierowanie tylko na dwa badania. Pierwsze nic nie wykazały, a ponieważ wizytę miałam średnio raz na pół roku, to diagnostyka bardzo się wydłużała. W dodatku nie chciano mi udostępnić wyników badań wcześniej niż na wizycie, którą miałam wyznaczaną za kilka miesięcy. Dostałam je dopiero wtedy, kiedy w rejestracji pokazałam zapis z Ustawy o prawach pacjenta.

26.11.2019
strona 1 z 2
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta