12 tysięcy odwołanych operacji i zabiegów i 112 tysięcy wizyt ambulatoryjnych. Wielka Brytania we wtorek i w środę zmierzy się z dwudniowym protestem junior doctors. Lekarze nie zgadzają się na niekorzystne finansowo zmiany kontraktów. Mają po swojej stronie większość opinii publicznej.
Jeden z protestów junior doctors w październiku 2015 r. Fot. youtube.com
Określenie junior doctor jako „młodych lekarzy” nie zawsze jest odpowiednie, bo w grupie tej znajdują się również doświadczeni medycy z kilkunastoletnim stażem.
Porozumienia poszukiwano do ostatniej chwili, ale już w weekend było jasne, że jest ono niemożliwe. Gdy grupa opozycyjnych posłów zaapelowała do ministra zdrowia, by proponowane przez rząd rozwiązania dotyczące wynagrodzenia młodych lekarzy wprowadzić najpierw w formie pilotażu, Jeremy Hunt oskarżył opozycję na Twitterze o oportunizm:
Labour "plan" is opportunism - only 11% of junior docs go onto new contracts in August. We're staging implementation to ensure it works 1/2
— Jeremy Hunt (@Jeremy_Hunt) 24 kwietnia 2016
Zwięźle wyjaśnił, że reforma będzie wprowadzana stopniowo, a przede wszystkim – że już zbyt wiele czasu stracono, by zapobiec tzw. efektowi weekendu, czyli zwiększonej śmiertelności pacjentów w soboty, niedzielę i święta. Konserwatyści w kampanii wyborczej obiecali społeczeństwu pełny dostęp do opieki medycznej przez siedem dni w tygodniu. Zmiany dotyczące czasu pracy i zarobków lekarzy mają służyć realizacji tej właśnie obietnicy.
To będzie już piąty protest lekarzy w tym roku, ale jego skala będzie wyjątkowa. Po raz pierwszy w historii NHS protestować będą lekarze również z ostrych dyżurów – poza pediatrami, którzy zapowiedzieli, że pacjentów będą przyjmować normalnie. Lekarze będą protestować od 8.00 do 17.00 – we wtorek i w środę. To jednak zupełnie dezorganizuje pracę placówek medycznych – dlatego odwołano zaplanowane operacje i wizyty ambulatoryjne. Pacjentami, którzy będą potrzebować pomocy w nagłych wypadkach i tymi, którzy już leczą się w szpitalach, będą się zajmować konsultanci oraz ci młodzi lekarze, którzy do protestu nie przystąpią (szacuje się, że w proteście weźmie udział nawet 80 proc. młodych lekarzy).
Lekarze nie zgadzają się na zmiany kontraktów. Rząd chce m.in. podwyższyć im pensję o 11 proc., ale równocześnie - wydłużyć godziny pracy za normalną stawkę. Lekarze mieliby więc mniej znacznie lepiej płatnych nadgodzin. W tej chwili za pracę w weekendy oraz w dni powszechnie między godz. 19.00 a 7.00 rano przysługuje od 120 proc. do 200 proc. podstawowej stawki.
Po zmianach nadgodziny mają być liczone w dni powszednie dopiero od godz. 22, a w soboty od 19.
Trwające od miesięcy protesty lekarzy są jednym z najważniejszych tematów publicznej dyskusji, w której większość opinii publicznej opowiada się (choć nie bez zastrzeżeń) po stronie lekarzy. Sprzyjają im również media. – Lekarze protestują, by chronić pacjentów – pisze „The Guardian”. To riposta na argumenty podnoszone przez konserwatystów (a także część środowiska lekarskiego), że forma protestu polegająca na opuszczeniu pacjentów jest nieetyczna i nie powinna być przez lekarzy stosowana.
„The Independent” poszedł krok dalej, publikując w niedzielę radykalną opinię lekarza GP Youssefa El Gingihy, który przestrzega, że konserwatyści chcą w istocie zdemontować i sprywatyzować publiczną służbę zdrowia: „Sytuacja kryzysowa w zdrowiu to coś więcej niż protest lekarzy. Potrzebujemy ruchu społecznego, by ratować NHS”.
5 kluczowych zagadnień dotyczących strajku lekarzy w Wielkiej Brytanii
Nic nie wskazuje, by w najbliższym czasie był możliwy jakiś kompromis. Co więcej, pojawiły się głosy, że jeśli rząd nie ustąpi, lekarze mogą ogłosić strajk bezterminowy. Na horyzoncie pojawił się zresztą nowy kłopot – protest rozważają pracownicy karetek pogotowia, którzy wypominają rządowi złożoną ponad rok temu obietnicę poprawy zarobków i warunków pracy.