×
COVID-19: wiarygodne źródło wiedzy

Wrzącym olejem

dr n. hum. Wiktor Szymborski
specjalnie dla mp.pl

Po kauteryzacji przy pomocy rozżarzonego żelaza i zalaniu rany wrzącym olejem przychodziła kolej na okłady i maści bazujące na dość szokujących składnikach, zaliczano do nich: rozpuszczone masło, kleik jęczmienny zmieszany z dżdżownicami, malwą i cukrem.

Część I. Organizacja leczenia

Pielęgniarka Lydia King wspominając pracę na statku szpitalnym Sicilia podczas I wojny światowej pisała, że opiekowała się ok. 250 żołnierzami, a dysponowała jedynie dwiema pielęgniarkami. Relacjonując działania zbrojne pod Rouen we Francji w 1917 r. Alice Kitchen zanotowała, że dzięki jej interwencji udzielono pomocy grupie ok. 50 jeńców niemieckich, którzy 3 dni czekali na lekarza. Z kolei medyk w ciągu 45 minut opatrzył 40 pacjentów...

Punkt medyczny w okolicach cieśniny Dardanelskiej, 1915 r. Fot. Wellcome Library, London via Wikimedia Commons, lic. CC BY 4.0

Skoro wydarzenia te miały miejsce w tak nieodległej przeszłości, jak wyglądała opieka nad rannymi żołnierzami we wcześniejszych wiekach?

W Egipcie i Rzymie

Zdaniem niektórych pokłosiem wojny jest rozwój techniki i nauki. Związek ten dostrzegał zresztą już Hipokrates, który radził chirurgom, aby praktykowali na polu bitwy.

Od kiedy więc można mówić o profesjonalnej opiece medycznej dla żołnierzy? Wedle części badaczy początków medycyny pola walki należy szukać już w starożytnym Egipcie. Z tych terenów z ok. III w p.n.e. pochodzi niezwykle interesujący zabytek – proteza dużego palca u nogi wykonana z drewna połączonego ze skórą. Najprawdopodobniej została sporządzona właśnie dla zamaskowania ran odniesionych w walce.

Także rzymscy legioniści mogli liczyć na fachową pomoc lekarską. Poświadczone są zabiegi amputacji kończyn. Te drastyczne operacje miały uchronić wojowników przed śmiertelnym zagrożeniem, jakim była gangrena.

W towarzystwie nadwornych medyków


Ilustrowany manuskrypt „Parsifala”, ok. 1440 r. Fot. Universitätsbibliothek Heidelberg, Cod. Pal. germ. 339, I. Buch, Blatt 135r. via Wikimedia Commons

Czy średniowiecze przyniosło przełom w opiece nad rannymi żołnierzami? Pewnych informacji dostarczyć może nawet lektura eposów rycerskich. Z opisującego przygody dwóch rycerzy Okrągłego Stołu eposu „Parsifal”, autorstwa niemieckiego poety Wolframa von Eschenbacha (XII/XIII w.), dowiadujemy się, że z braku wykwalifikowanych kadr lekarskich żołnierze sami siebie opatrywali, a nawet wykonywali zabiegi chirurgiczne. Rycerski Gawain sam uratował życie jednemu z towarzyszy. Umieścił on w klatce piersiowej rannego rurkę, a damie towarzyszącej rycerzowi polecił odessać krew z rany.

Począwszy od XII i XIII w. dysponujemy coraz większą liczbą przekazów źródłowych informujących o lekarzach w oddziałach wojskowych, można jednak przypuszczać, że zwyczaj ten praktykowany był wcześniej. Władcom wyruszającym na wojnę towarzyszyli nadworni medycy, posiadających wykształcenie lekarskie doktorzy lub chirurgowie – empirycy bez wykształcenia, dysponujący jednak wiedzą nabytą w trakcie wykonywania licznych operacji.

Kontrakty lekarzy zatrudnianych w czasie pokoju niejednokrotnie zawierały klauzulę zobowiązującą ich do pracy w czasie działań zbrojnych. Taki zapis widniał w umowie podpisanej w 1214 r. przez Bolonię z Hugo z Lukki, jednym z najsłynniejszych lekarzy początków XIII w., którego uczniem był równie wybitny medyk Teodoryk Borgognoni, późniejszy biskup Cervii.

W drodze do Ziemie Świętej


Ryszard I, król Anglii, ilustracja z XII-wiecznego kodeksu. Fot. Wikimedia Commons

Także przemierzającym Europę wyprawom krzyżowym towarzyszyli nadworni lekarze. W orszaku króla Anglii Ryszarda I w czasie III wyprawy krzyżowej (1189–1192) znajdował się lekarz Ranulphus Besace. Niestety, kiedy król po powrocie z krucjaty został postrzelony z łuku w trakcie potyczki z Francuzami, w obozie nie było wykwalifikowanego medyka. I choć strzała została wyjęta z rany, władca zmarł.

Wyjątkowy jest przypadek chirurga, który znalazł się w orszaku króla Francji Ludwika IX Świętego w czasie wyprawy krzyżowej z lat 1248-1250. Była nim... kobieta – Hersende, tytułowana magister physica (tytuł mistrza zarezerwowany był dla wykształconych lekarzy). W epoce, kiedy studia medyczne były i będą jeszcze przez wieki domeną mężczyzn, wykształcona kobieta-lekarz, do tego w bezpośrednim otoczeniu monarchy, to rzecz niespotykana.

Krzyżowcy, przybywając do Bizancjum, zetknęli się z tamtejszą, o wiele lepiej zorganizowaną wojskową służbą medyczną. Nie tylko medycy byli lepiej wykształceni, ale także istniał sprawnie działający system ewakuacji rannych. Konie do zwożenia żołnierzy z pól bitewnych, przytroczone do siodeł bukłaki wody dla rannych – wszystko to miało na celu sprawne i skuteczne ewakuowanie rannego. Oddziały armii bizantyjskiej dysponowały lekarzem, chirurgiem oraz 6-8 nosicielami rannych. System ten o całe wieki wyprzedzał słynne latające ambulanse wprowadzone w czasie wojen epoki napoleońskiej przez Dominique-Jean Larrey'a, francuskiego chirurga, przybocznego lekarza Napoleona Bonaparte.

Ludwik IX w czasie krucjaty. Fot. usu.edu via Wikimedia Commons

Zapewne wzorując się na armii bizantyjskiej, krzyżowcy zaczęli odsyłać rannych na tyły, zaczęto też tworzyć pierwowzory mobilnych szpitali wojskowych – rolę tę pełniły namioty zakonu szpitalników. Zakon joannitów zapewniał nie tylko ochronę i opiekę medyczną krzyżowcom, nierzadko wystawiał też specjalne certyfikaty o wykonanych zabiegach. W czasach, kiedy dobre imię i honor odgrywały pierwszorzędne znaczenie, wspomniane listy były niezwykle ważne: np. w 1415 r. wystawiono dokumenty informujące, że dana osoba utraciła rękę w wyniku amputacji po walkach z muzułmanami (w ówczesnym prawie przestępców często karano odrąbując im całą rękę bądź dłoń).

Elokwentny, oczytany i dowcipny

Początkowo podstawowym obowiązkiem królewskich lekarzy była jedynie opieka nad władcami, dopiero w dalszej kolejności opatrywano rannych żołnierzy. Sytuacja uległa zmianie w XV w. w czasie wojny stuletniej.

Przed rozpoczęciem kampanii zakończonej bitwą pod Azincourt w 1415 r. król Anglii Henryk V zlecił chirurgowi Thomasowi Morestede zadbanie o personel medyczny. Ten wyjednał zgodę na zaciągnięcie 12 chirurgów, a władca w Oksfordzie wynajął kolejnego medyka. Ponadto Morestede zwrócił uwagę na konieczność dostarczenia wozu i koni niezbędnych do transportu personelu i instrumentów medycznych.

Bitwa pod Azincourt w 1415 r., ilustracja z Kroniki Enguerranda de Monstreleta (I poł. XV w.). Fot. Wikimedia Commons

Thomasowi Morstede, chirurgowi trzech kolejnych władców Anglii: Henryka IV, V i VI, przypisuje się jeden z najwcześniejszych traktatów poświęconych chirurgii spisanych na Wyspach Brytyjskich. Wedle Morstede'a chirurg powinien umieć przywrócić części tkanek miękkich rannego pacjenta z powrotem na ich miejsce, biegle posługiwać się nożyczkami, skalpelami, przyrządami do kauteryzacji, cążkami niezbędnymi do ekstrakcji przedmiotów i ciał obcych tkwiących w ranie, a nawet specjalnymi przyrządami do sprawdzenia głębokości owrzodzeń. Lekarze mieli także posługiwać się kilkoma rodzajami maści.

W dalszej części traktatu Morstede wyszczególnił cechy charakteru, które odznaczały dobrego chirurga: powinien być elokwentny i oczytany (w XV w. zawężano to do umiejętności pisania i czytania), doświadczony, dowcipny (pod tym pojęciem rozumiano otwartość umysłu), mieć rozbudowaną wyobraźnię, umiejętność dobrego doradzania i przewidywania konsekwencji, a także dobre maniery. Powinien także odznaczać się nienaganną aparycją oraz małymi palcami niezbędnymi do tak precyzyjnej pracy.

Choć działania Henryka V były wyjątkowo nowatorskie, medycy w oczach władcy nie cieszyli się zbytnim poważaniem. Opisując armię oddziały lekarzy wymienił obok szewców, krawców i praczek.

Tyle co trębacz

Niedocenianie lekarzy frontowych było typowe dla całego średniowiecza oraz epoki nowożytnej. Nie cieszyli się oni szacunkiem, byli słabo uposażeni. Dlatego bardziej znamienici lekarze niechętnie porzucali praktykę w miastach na rzecz trudów służby frontowej.

Pod koniec XVI w. wynagrodzenie lekarza było – delikatnie mówiąc – mało satysfakcjonujące. Chirurg za dzień pracy otrzymywał identyczny żołd co trębacz. Od lat 80. XVI w. stopniowo zwiększano ich wynagrodzenie. Z czasów wojen toczonych przez Anglię pod koniec XVI w. zachowały się informacje, że żołd wynosił równowartość 3 pensji kapitana w wojsku. Należy jednakże podkreślić, że z pobieranej pensji musieli nie tylko nabyć stosowne lekarstwa, ale i opłacić swych pomocników.

W konsekwencji służba ta nęciła raczej szarlatanów i oszustów niż wykształconych lekarzy. Ponadto brakowało jasnych instrukcji państwowych na temat obecności lekarzy w armiach, nie istniały odpowiednio wyposażone szpitale wojskowe, a do lat 80. XVI w. nie było nawet specjalnych podręczników medycyny wojskowej. Lukę w tej dziedzinie wypełnił dopiero Wiliam Clowes, ogłaszając w 1588 r. pracę skierowaną do chirurgów wojskowych.

Co więcej – lekarze często brali bezpośredni udział w starciach zbrojnych, a dopiero po zaprzestaniu walk mogli zająć się pacjentami. Sytuacja ta uległa zmianie w czasie wojny trzydziestoletniej (1618-1648), kiedy chirurdzy wchodzili w skład każdego regimentu i odpowiadali także za ewakuację rannych. Sto lat później w doskonale zorganizowanych oddziałach niemieckich opieka medyczna została podzielona pomiędzy szpitale znajdujące się na tyłach (w ich skład wchodziło z reguły 4 lekarzy i 2 głównych chirurgów, 8 kolejnych, a także personel pomocniczy) oraz lekarzy rezydujących przy batalionach i chirurgów batalionowych.

Chirurg udziela pomocy rannemu żołnierzowi po potyczce, fragment obrazu Michelangelo Cerquozzi (1602-1660). Fot. Hampel Auctions via Wikimedia Commons

Publiczna chłosta

Przełomowym dla medycyny pola walki okazał się wiek XVIII. Powstały pierwsze szkoły medycyny wojskowej (np. w Berlinie w 1724 r. czy w Wiedniu w 1784 r.), a na mocy porozumień zawartych w Dettingen Am Main (1724 r.) uznano neutralność szpitali wojskowych.

Pomimo tego lekarze frontowi musieli nadal zmagać się nie tylko z niesprzyjającymi warunkami pracy, ale lekceważącą postawą wojskowych. Dla przykładu w Prusach w czasach panowania Fryderyka Wielkiego medyk, który zastosował nieskuteczną terapię leczniczą i nie uratował grenadiera podlegał publicznej chłoście.

Sytuacji nie zmieniła nawet postawa Napoleona, który uważał, że morale żołnierzy podniesie wiara w wysokie kwalifikacje lekarzy. W tym celu starano się maksymalnie nagłaśniać awanse czy odznaczenia przyznawane członkom korpusu medycznego. Charakterystyczny jest list z 18 maja 1807 r. wysłany spod Gdańska: dotąd nie mamy polowego lazaretu i kilku tylko przy regimentach jakichkolwiek felczerów, którzy prostym nożem i od kobiet pożyczonymi nożyczkami najdelikatniejsze robić muszą operacje. Bez lekarstw, bez bandażów, bez szarpi, bez funduszu na najpierwsze tych nieszczęśliwych potrzeby, słowem, kwestujemy między sobą, żeby przynajmniej od głodu wyrwać te nieszczęśliwe ofiary.

Szczęśliwie począwszy od kampanii napoleońskich i przełomowych działań Larrey'a zadbano o coraz sprawniejszą ewakuację rannych. Słynne latające ambulanse, rewolucyjny wręcz pomysł końca XVIII w., były stale udoskonalane.

„Latający ambulans” Larrey'a. Fot. The National Library of Medicine, Wikimedia Commons

W czasach wojen światowych

Podczas I wojny światowej posługiwano się już dwupoziomowymi konnymi ambulansami (w części dolnej leżeli poważniej ranni, u góry siedzieli kontuzjonowani żołnierze). Symbolem poświęcenia stał się John Simpson Kirkpatrick, który miał uratować ok. 300 rannych w czasie walk pod Gallipoli. Początkowo wynosił rannych na noszach razem z sanitariuszami, ale kiedy 3 z 4 sanitariuszy zginęło zmienił taktykę – w towarzystwie osiołka Duffy'ego wywoził rannych do najbliższego punktu medycznego. Bohaterskiego tragarza dosięgła kula w 1915 r.

W okresie zmagań zbrojnych w latach 1914-1918 podjęto się także budowy przyfrontowych szpitali. Uważano, że remedium przed zagrażającą życiu gangreną jest przeprowadzenie operacji w terminie do 36 godzin od odniesienia rany. Lekarze byli jednak przeciążeni pracą, część z nich w ciągu 12 godzin operowała 15-20 pacjentów (w oddziałach australijskich uważano, że chirurg musiał po 18 godzinach operacji iść spać, aby po kilku godzinach snu znów mógł leczyć).

O warunkach, w jakich podczas II wojny światowej pracowali lekarze towarzyszący oddziałom Armii Krajowej, świadczą wspomnienia jednego z nich: Pocisk tkwił w mięśniach prawego ramienia. Pod osłoną koców, przy świetle latarek elektrycznych udało mi sie pocisk rannemu usunąć i po opatrzeniu mógł już nas prowadzić dalej. Wymowny jest też fragment: Wiosną 1944 r. „Zośkowcy” (…) zostali ostrzelani przez bahnschutzów (…) dwóch naszych żołnierzy zostało rannych. Z auta przeniesiono ich na platformę konną i zawieziono do wozowni (...). W tym dniu miałem dyżur w klinice. Uprzedzony o akcji zwolniłem się na 2 godziny z dyżuru, zostawiając zastępcę, i oczekiwałem w Alejach Jerozolimskich na wynik akcji. Oczywiście miałem ze sobą walizeczkę z małym zestawem chirurgicznym, lekami i środkami opatrunkowymi. W 20 minut po akcji znalazłem obu rannych na ul. Grzybowskiej w stajni na słomie - jeden miał postrzał czaszki, a drugi ranę postrzałową uda bez uszkodzenia kości. Po nałożeniu opatrunków i iniekcji surowicy przeciwtężcowej poleciłem sanitariuszkom lżej rannego odwieźć do domu, a ciężej rannego dorożką do kliniki. Oczywiście szybko wróciłem do kliniki i już jako lekarz dyżurny przyjąłem rannego jako „przypadkowo” postrzelonego przez Niemców. (...) Zrobiłem toaletę rany i opatrunek. Z rany czaszki sterczały strzępy skóry, włosów, kości i mózgowia. Poprosiłem o konsultacje dra Stanisława Tokarskiego i dra Choróbskiego. (....) Wciągnięte do konspiracji pielęgniarki kliniczne, z instruktorką siostrą Aliną Walewicz na czele, otoczyły rannego serdeczną i troskliwą opieką.

Na przestrzeni wieków diametralnie zmieniło się podejście do medycyny pola walki. Początkowo niemalże nieobecni w czasie wojen, lekarze stopniowo coraz liczniej uczestniczyli w działaniach wojennych. Udoskonalono także system ewakuacji rannych. Kiedy pod Waterloo w 1815 r. chirurdzy brytyjscy sami musieli zapewnić sobie muły transportujące instrumenty medyczne, armia francuska z powodzeniem od dłuższego czasu stosowała ambulanse wywożące chorych. W czasie I wojny światowej, jak nadmienia Katharine Kerr, pielęgniarka opiekująca się żołnierzami, transport rannych budził ich paraliżujący strach. A już począwszy od wojny w Korei z coraz większym powodzeniem stosuje się do ewakuacji helikoptery.

17.11.2016
strona 1 z 2
Zobacz także
  • Upuszczać, pić, przetaczać
  • „O mój bólu, o mój piękny”
  • Bóg uzdrawia, a lekarz bierze zapłatę
  • Uciekać wcześnie, daleko i na długo
  • Jak nie rtęcią, to końskim nawozem
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta