×
COVID-19: wiarygodne źródło wiedzy

Studium kryzysu (19)

Małgorzata Solecka
Kurier MP

5 tysięcy hospitalizacji covidowych i rząd przemyśli powrót do masowego (?) testowania oraz ewentualne restrykcje – zapowiedział minister zdrowia. Rzecz jest o tyle skomplikowana, że w szpitalach część pacjentów z ewidentnymi objawami COVID-19 w ogóle nie jest testowana. Z obawy przed konsekwencjami, bo choć testy są, sygnały płynące z Ministerstwa Zdrowia do testowania co najmniej nie zachęcają. A w Europie SARS-CoV-2 poczyna sobie coraz śmielej.


08.07.2022. Spotkanie premiera Mateusza Morawieckiego i ministra zdrowia Adama Niedzielskiego z Radą ds. COVID-19. Fot. Krystian Maj/ KPRM

Największa porażka. Strategia na letnią falę. Jeszcze kilka tygodni temu Adam Niedzielski przekonywał, że zagrożenie pandemiczne wróci jesienią. Teraz już jest raczej jasne, że albo jesień w tym roku przyszła wyjątkowo wcześnie, albo SARS-CoV-2 nie rozróżnia pór roku i niewiele sobie robi z wysokiego stopnia immunizacji (kolejna złota myśl ministra) polskiego społeczeństwa – choć nie testujemy, więc dane dotyczące liczby zakażeń nie mają dużej wartości, analitycy obliczają współczynnik R na 1,7 – czyli bardzo wysoki, wręcz jeden z wyższych w Europie. Wniosek? Testować powinniśmy już teraz, ale minister zapowiada, że powrót do „masowego testowania” nastąpi, gdy w szpitalach będzie 5 tysięcy pacjentów z potwierdzonym pozytywnym wynikiem.

Ten plan ma kilka słabych punktów. Pierwszym z nich jest to, że... nie testujemy. Nie, że testujemy mało. „Mało” testowaliśmy od zawsze (i w tym kontekście określenie „masowy” brzmi bardzo dwuznacznie. Polska w szczycie swoich możliwości wykonywała nieco ponad 4 testy dziennie w przeliczeniu na tysiąc mieszkańców. Dziś wskaźnik wynosi 0,09. Nasi zachodni sąsiedzi, którzy kolejny tydzień mierzą się z wysoką falą zakażeń, ale wydaje się, że szczyt mają właśnie za sobą, wykonują ich nieco ponad 1 (czyli jedenaście, dwanaście razy więcej), Francja, która właśnie przejęła niechlubną koszulkę światowego lidera w bezwzględnej liczbie nowych potwierdzonych zakażeń – testuje z trzykrotnie wyższą intensywnością niż Niemcy. Wszystkich w tyle pozostawiają Austria i Grecja, dla których wskaźnik wynosi ponad 9 i jest ponad sto razy wyższy, niż w Polsce. Jest prawdą, że obecna intensywność testowania również w krajach Europy Zachodniej jest wyraźnie mniejsza niż w jesienno-zimowej fali. Ale różnica jest z gatunku tych, które dostrzega się gołym okiem: tam się testuje, w Polsce – nie.

Nietestowanie przybiera rozmiary wręcz groteskowe. Na potwierdzenie testem zakażenia SARS-CoV-2 nie mają szans pacjenci skąpoobjawowi – tacy, których dolegliwości skłaniają jednak do odwiedzenia lekarza POZ (normą staje się raportowanie infekcji grypopodobnych i wystawianie krótkich zwolnień lekarskich, co może być bolesną pomyłką, gdyż zakażeni nowymi subwariantami dłużej, jak mówią eksperci, emitują wirusa), ale również niektórzy spośród pacjentów szpitalnych. Co więcej – nawet ci, którzy mają wykonany test z wynikiem pozytywnym, wcale nie muszą być widziani przez system: lekarze z całego kraju informują o problemach z wpisywaniem wyników do systemu. W ostatnich miesiącach dokonano w tym zakresie zmian, które – to opinia praktyków – zaburzyły dobrze funkcjonujący system.

Słabym punktem jest jednak samo założenie, że mamy czas na reakcję. Stopień immunizacji polskiego społeczeństwa nie odbiega od europejskiej normy, w dodatku jest oparty w ogromnym stopniu na naturalnej odporności nabytej w czasie fali napędzanej Deltą i pierwotnym wariantem Omikron. Nowsze subwarianty doskonale sobie radzą z przeciwciałami i powodują reinfekcje – nawet dwa, trzy miesiące po poprzednim zakażeniu. Również szczepienia nie dają całkowitej odporności, natomiast – to ważne – ciągle chronią w ogromnym stopniu przed ciężkim przebiegiem i najgorszym scenariuszem. Niezależni eksperci mówią jasno: trzeba zdecydowanie więcej testować, przynajmniej w szpitalach (żeby chronić pacjentów, personel i system, bo jeśli pojawią się ogniska zakażeń, szpitale w sposób naturalny, za nic mając stanowisko ministra, zmienią się w „covidowe”). Szybkie testy antygenowe powinny też wrócić do POZ i być stosowane zarówno przy diagnostyce, jak i zwalnianiu pacjentów z izolacji (której nie ma). Powinny pojawić się też przynajmniej przypomnienia o zasadach, jakie warto stosować, by chronić się przed zakażeniem. Maski w zamkniętych pomieszczeniach to minimum. Warto zresztą odnotować, że po tygodniu płynących z mediów informacji o pogarszającej się sytuacji w innych krajach przynajmniej kilka procent społeczeństwa zaczęło myśleć o własnym bezpieczeństwie – w środkach komunikacji publicznej, w sklepach, pojawiły się po wielu tygodniach, by nie powiedzieć miesiącach, osoby w maskach FFP2. Nic nie wskazuje, by minister zdrowia zamierzał przynajmniej wzmocnić komunikację w sprawie środków bezpieczeństwa – nie mówiąc o powrocie do obowiązku zakrywania nosa i ust (w Polsce – i tak nieegzekwowanego).

Największy błąd. Wypalenie pandemią. Jednak nie tylko Polska ma problem z powrotem do pandemicznej rzeczywistości. Praktycznie cała Europa również. Gdzieniegdzie pojawiają się, co prawda, ostrzeżenia, przypomnienia o maseczkach i dystansie – ale w atmosferze wakacyjnego, letniego luzu. Decydenci przyznają wprost, że społeczeństwa są już zmęczone czy też „wypalone” pandemią – nie ma więc szans na przestrzeganie zasad w takim stopniu, jak w pierwszym czy drugim roku pandemii.

Byłoby jednak błędem stawianie znaku równości między na przykład Francją i Polską. „Wypalona”, „zmęczona” pandemią Francja zaszczepiła pełnym schematem ponad 90 proc. populacji powyżej 60. roku życia. Pierwszego boostera przyjęło ok. 83 proc. tej grupy. Dla Polski te wskaźniki to odpowiednio niecałe 76 i 58 proc. Jeśli do tego dodać fakt – o którym na przestrzeni ostatnich miesięcy dużo mówił również minister zdrowia Adam Niedzielski, tłumacząc post factum olbrzymią liczbę zgonów w okresie pandemii COVID-19 – że kondycja zdrowotna Polaków, w tym również polskich seniorów, pozostawia wiele do życzenia, można byłoby mieć nadzieję na wyciągnięcie wniosków – i przynajmniej podjęcie próby bycia mądrym przed szkodą.

W dobrze zaszczepionych krajach (Francja, Włochy) w ślad za niemal pionowo rosnącą krzywą zakażeń SARS-CoV-2 wzrasta też wyraźnie (choć nie tak gwałtownie) liczba hospitalizacji. Rośnie też liczba zgonów covidowych, choć oczywiście pozostają one na dużo niższym poziomie niż w najgorszych dla Europy Zachodniej, przedszczepionkowych, falach. Eksperci przestrzegają, że za bierność wobec najnowszego zagrożenia europejskie kraje zapłacą wysoką cenę – w zgonach oraz w utraconych latach życia w zdrowiu, bo subwarianty Omikrona również wywołują pocovidowe powikłania. Jednak cena, jaką przyjdzie zapłacić Polsce – uwzględniając to, co wiemy (duży procent niezaszczepionych, gorsza kondycja zdrowotna) – może być znów jedną z (naj)wyższych.

Największe wyzwanie. Szczepienia. Jedna czwarta grupy seniorów niechroniona szczepieniem podstawowym i ponad 40 proc. pozbawionych ochrony boostera powinno być przedmiotem nie tylko troski czy zafrasowania, ale konkretnych decyzji, zapadających w jak najkrótszym czasie. Podobnie jak podanie czwartej dawki uprawnionym osobom powyżej 80. roku życia i – być może – obniżenie progu wiekowego dla drugiego boostera. Teraz – bo to, co wydarzy się jesienią (oczekiwanie na nowe szczepionki), to kwestia bardzo odległej przyszłości.

Dodatkowym czynnikiem, który powinien motywować rząd do działania, jest stała obecność w Polsce uchodźców – nawet jeśli ich liczba maleje, trzeba zakładać, że może wzrosnąć, a w najbliższych latach z całą pewnością milion, może dwa miliony, obywateli Ukrainy czasowo poszukujących w Polsce schronienia lub możliwości odbudowania swojego życia to będzie stały element tkanki społecznej. Dotarcie do nich z przekazem o konieczności szczepień (przeciwko COVID-19, choć nie tylko) to raz. Dopilnowanie, by zwiększenie odsetka populacji niezaszczepionej nie uderzyło rykoszetem w najbardziej wrażliwą grupę seniorów to dwa. Nic się jednak nie wydarzy, jeśli jedynym sposobem, po jaki sięgną decydenci, będzie kolejna odsłona kampanii „Ostatnia prosta” (hasło powinno raczej brzmieć: „Ostatni dzwonek”).

Żeby jednak sprostać wyzwaniu, należałoby – po pierwsze – przyznać, że mamy problem. Już teraz. Po drugie, trzeba byłoby zadbać o wiarygodność przekazu. Z tym może być spory problem.

Największy znak zapytania. Sprzątanie bałaganu. Gdy minister zdrowia w Sejmie mówi do posłów opozycji: – My sprzątamy bałagan, za który wy ponosicie odpowiedzialność, prosimy nie przeszkadzać – cytat nie do końca dosłowny, ale dobrze oddający sens wypowiedzi w kontekście nie tylko planowanych, ale już wdrażanych zmian w POZ (i nie tylko), warto byłoby przypomnieć proste fakty.

Ministerstwo Zdrowia, NFZ i posłowie PiS w trakcie debaty nad informacją o zmianach w POZ podkreślali, jak ważną decyzją jest zwiększanie finansowania AOS (w 2023 roku do AOS ma trafić o 70 proc. więcej środków, plan do planu). Niewątpliwie, to ważna decyzja. Ale, jeśli już jesteśmy przy bałaganie... Plan finansowy NFZ na 2016 rok – finansowanie AOS – 5,8 mld zł. Plan finansowy NFZ na 2017 rok – 5,6 mld zł. Plan finansowy NFZ na 2018 rok – niecałe 4,8 mld zł. Na 2019 rok – 5,3 mld zł. Na 2020 rok – 5 mld zł (porównanie ostatnich dokonanych aktualizacji planów finansowych, zwykle z grudnia danego roku).

Tak, był taki „incydent” – sieć szpitali, o której to już w 2018 roku – można było odnieść takie wrażenie – Ministerstwo Zdrowia chętnie by zapomniało. Częścią tej koncepcji było zmniejszenie finansowania najbardziej deficytowego segmentu systemu, czyli AOS. Obiecano, że środki przesunięte do szpitali wrócą do pacjentów w postaci poprawy dostępu do specjalistycznej opieki ambulatoryjnej. Nie wróciły, wielu ekspertów przestrzegało przed takim scenariuszem. W latach 2016-2020 środki na AOS były zmniejszane lub jeśli nawet ulegały zwiększeniu, to w nieproporcjonalnie mniejszym stopniu, niż wzrost nakładów (widać to nawet w ujęciu nominalnym). Jeśli więc minister zdrowia mówi o bałaganie, powinien najpierw bić się we własne piersi czy też piersi formacji, z którą się utożsamia.

Bo zmniejszenie finansowania AOS nie wyczerpuje tematu bałaganu. Jeśli dziś eksperci z rządowej rady covidowej podnoszą problem umiejscowienia nocnej i świątecznej pomocy lekarskiej, warto pamiętać, że częścią projektu „sieci szpitali” było również oddzielenie „wieczorynek” i przeniesienie ich w okolice szpitali, szpitalnych oddziałów ratunkowych. To nie pozostająca od siedmiu lat w opozycji Koalicja Obywatelska wprowadzała te zmiany, które zwiększyły zamieszanie a na pewno nie poprawiły ani sytuacji pacjentów, ani sytuacji SOR-ów, choć takie były plany i obietnice.

Błędy i zaniechania z lat 2007-2015, jeśli chodzi o ochronę zdrowia, są oczywiste. Ale w ciągu siedmiu ostatnich lat ochrona zdrowia też była jedynie malowanym priorytetem, a nie wszystkie – mówiąc bardzo oględnie – podejmowane decyzje były optymalne. I na pewno o wiele bardziej wpłynęły na stan bałaganu niż te, które zapadały (lub nie zapadały, choć powinny) przez osiem lat rządów PO-PSL. Czy nie czas przyjąć za nie odpowiedzialność?

11.07.2022
Zobacz także
  • Studium kryzysu (18)
  • Studium kryzysu (17)
  • Studium kryzysu (16)
  • Studium kryzysu (15)
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta