×
COVID-19: wiarygodne źródło wiedzy

Studium kryzysu (24)

Małgorzata Solecka
Kurier MP

Skażenie Odry to katastrofa ekologiczna, której skutki, jak podkreślają eksperci, będziemy odczuwać przez co najmniej kilkanaście lat. Nie tylko pod względem środowiska, nie tylko w rolnictwie, ale też w aspekcie zdrowia ludności. Nikt w rządzie, łącznie z ministrem zdrowia, chyba nie zdaje sobie z tego sprawy, a działania decydentów pokazują, że po raz kolejny państwo nie działa.


Fot. Cezary Aszkiełowicz / Agencja Wyborcza.pl

  • Ponad dwa lata pandemii niczego nas nie nauczyły
  • Niezrozumiały jest brak zainteresowania MZ tym, co dzieje się „tu i teraz”
  • Odsyłanie dziennikarzy do MSWiA może być potraktowane jak próba uniknięcia odpowiedzialności
  • Nagłośnienie przez Niemcy skali problemu przynajmniej w pewnym zakresie otrzeźwiło rząd
  • Przepisy o zarządzaniu kryzysowym są martwe

Największa klęska. Zarządzanie kryzysem. Ponad dwa lata pandemii niczego nas nie nauczyły. Gdy w 2020 roku rozpoczynała się pandemia COVID-19, Główny Inspektor Sanitarny rekomendował politykom opozycji włożenie lodu w majtki, co miałoby okiełznać politykierskie, zdaniem urzędnika, nastawienie do działań (czy też braku adekwatnych działań) rządu w sprawie pandemii. Działania te sprowadzały się wówczas w ogromnej mierze do twierdzeń, że Polska leży daleko od Chin, a poza tym – spionizowaliśmy inspekcję sanitarną i poradzimy sobie najlepiej na świecie. A potem przyszedł COVID-19.

Minęło ponad 2,5 roku. 11 sierpnia nad brzegiem skażonej – od tygodni, czego władze nie zauważyły, a już na pewno o tym nie poinformowały – Odry stanął wiceminister infrastruktury Grzegorz Witkowski, który wypowiedział się w duchu „już nie trzeba się ich bać, tych zanieczyszczeń”. — Mogę powiedzieć z czystym sumieniem, z ręką na sercu wszystkim wędkarzom poniżej Cigacic, że spokojnie mogą łowić ryby, a mieszkańcy mogą spokojnie wejść do Odry. Odra nie jest w takim stopniu zanieczyszczona, jak mówią aktywiści — wyjaśniał, posuwając się nawet do sugestii, że sam wejdzie do wody.

Nieadekwatna reakcja. Nie wszedł, ale przez wiele dni do skażonej wody wchodzili natomiast, za wiedzą i zgodą władz Wód Polskich (powołanej w 2017 roku, w ramach centralizacji struktur państwa) wolontariusze, między innymi wędkarze, którzy zajmowali się usuwaniem bezpośrednich skutków katastrofy ekologicznej, czyli ton padłych ryb, ptaków i ssaków. Potwierdzają to prezentacje publikowane m.in. przez Wody Polskie jako dowód energicznych działań, podjętych – rzekomo – w ramach walki z katastrofą. Można postawić tezę, że na wysokim szczeblu zapadła decyzja, by na skażony teren wysłać ludzi, których ochronę stanowiły co najwyżej gumowe rękawice i – jeśli byli bardziej świadomi, a nie wszyscy byli, co widać na zdjęciach – maseczki, zamiast – na przykład – ubranych w ochronne kombinezony żołnierzy jednostek chemicznych. Reakcja spóźniona, nieadekwatna – na pewno. Pytanie, czy powodem był brak kompetencji do oceny skali zagrożenia, czy jego jawne lekceważenie?

12 sierpnia Ministerstwo Zdrowia zwołało konferencję prasową poświęconą sytuacji epidemicznej. Dziennikarze usłyszeli między innymi że fala powoli zaczyna opadać i sytuacja się stabilizuje (fala zakażeń, oczywiście), zaś od 17 sierpnia pracownicy medyczni będą mogli skorzystać z czwartej dawki szczepienia. Drugą część konferencji poświęcono... nie, bynajmniej nie konsekwencjom skażenia Odry, ale wypadkowi autokaru pielgrzymkowego w Chorwacji. Minister zdrowia przekazał najświeższe informacje o transporcie rannych do Polski, o stanie pacjentów przebywających w chorwackich szpitalach. Dziękował stronie chorwackiej za zaangażowanie, życzliwość i profesjonalizm.

Gdy doszło do wypadku autokaru, w mediach społecznościowych wielu dziennikarzy i komentatorów stawiało pod znakiem zapytania potrzebę i sens wyjazdu ministra zdrowia na miejsce zdarzenia. Bo przecież na polskich drogach codziennie ginie dziennie tyle samo osób w wypadkach drogowych. Bo obecność ministra nie rozwiąże żadnego problemu. Bo Chorwacja należy do UE, a medycynę katastrof, ze względu na stosunkowo niedawne doświadczenia wojenne, ma rozwiniętą wręcz lepiej niż Polska. To wszystko prawda, ale krytyka w tym zakresie nie była potrzebna. Takie działania są wpisane w politykę i mają miejsce zawsze, gdy dochodzi do masowego zdarzenia, w którym są zabici i ranni. Nie tylko w kraju, również za granicą. Gdy w lipcu 2007 roku doszło do katastrofy polskiego autokaru z pielgrzymami wracającymi z Lourdes (26 ofiar śmiertelnych), do Francji udał się prezydent Lech Kaczyński, któremu na miejsce wypadku towarzyszył prezydent Francji. Gdy w 2010 roku pod Berlinem wydarzyła się katastrofa polskiego autokaru wycieczkowego, na miejsce zdarzenia pojechał premier Donald Tusk i minister zdrowia Ewa Kopacz. Wyjazd Adama Niedzielskiego do Chorwacji nie jest niezrozumiały.

Niezrozumiały jest natomiast brak zainteresowania resortu zdrowia tym, co dzieje się „tu i teraz”, oraz zajmowanie się wypadkiem w Chorwacji zamiast skutkami skażenia Odry. Minister, wywołany do tablicy przez dziennikarzy, poinformował, że ministerstwem odpowiedzialnym za całość problemu skażenia Odry jest MSWiA, że równolegle do konferencji odbywa się w resorcie spraw wewnętrznych sztab kryzysowy, a Ministerstwo Zdrowia reprezentuje p.o. GIS, inż. Krzysztof Saczka. Dał też do zrozumienia, że wszystkie pytania należy kierować do MSWiA.

To tak nie działa. Owszem, inspekcja sanitarna ma swoje zadania w obliczu skażenia drugiej co do wielkości rzeki w Polsce, ale swoje zadania ma również resort zdrowia. To chociażby przegląd potencjału oddziałów toksykologicznych, ale też neurologicznych w województwach zachodnich. To działania nie tylko z zakresu profilaktyki i wczesnego ostrzegania ludności tych terenów, ale ściśle – medycyny naprawczej – Polski Związek Wędkarzy już kolejną dobę informuje, że osoby, które pracowały przy usuwaniu śniętych ryb i innej padliny, mają poranione, poparzone ręce, można się obawiać, że to zaledwie początek problemów zdrowotnych. Lista spraw, którymi ministerstwo podległe Adamowi Niedzielskiemu powinno się zainteresować, będzie się – trzeba zakładać – wydłużać z dnia na dzień. Zaś odsyłanie dziennikarzy do resortu spraw wewnętrznych – niezależnie od tego, czy szef resortu zdrowia w końcu pochyli się nad tematem – może być potraktowane jak próba uniknięcia odpowiedzialności.

Upolitycznienie problemu. 28 sierpnia 2019 roku – jak wszyscy mieszkańcy Warszawy oraz miast i miejscowości leżących w korycie Wisły poniżej stolicy – otrzymałam alert RCB, by powstrzymać się od picia wody z rzeki, prania w niej oraz kąpieli. Powód to oczywiście awaria oczyszczalni ścieków w Czajce. Nad brzegiem królowej polskich rzek stanął osobiście minister zdrowia Łukasz Szumowski, który informował, że rząd trzyma rękę na pulsie, kontroluje jakość wody i szuka rozwiązań. Ze szczególną troską wypowiadał się minister o mieszkańcach Płocka, z którego zresztą kilka tygodni później został wybrany do Sejmu. Nad Wisłę – którą płynęły ścieki komunalne, jak się szybko okazało, zneutralizowane szybko przez naturę – rząd wysłał oddziały WOT, żeby szukały śladów zatrucia. Powód? Czysta, a raczej chciałoby się powiedzieć, brudna polityka – awaria Czajki była dowodem, że Rafał Trzaskowski, który niemal rok wcześniej rzucił na deski kontrkandydata z PiS w wyborach na prezydenta Warszawy, jest nieudolny, a jego rządy w stolicy – groźne dla Polski. Fakt, że po trzech latach w narracji części polityków Zjednoczonej Prawicy wątek skażenia Odry i awarii Czajki się splatają, a „Wiadomości” TVP (piątek, 12 sierpnia) konsekwentnie nazywają awarię warszawskiej oczyszczalni ścieków największą katastrofą ekologiczną w Europie, wiele mówi o przyczynach reakcji na skażenie Odry.

Komunikacja. Punktem zwrotnym w ostatnich dniach było włączenie się Niemiec i ogłoszenie alarmujących informacji o obecności wielkiej ilości rtęci w wodzie, a potem – niebywałym zasoleniu wody. W sobotę nadal są wątpliwości wokół wyników badań – obecności rtęci nie potwierdzają polskie analizy, strona niemiecka również w tej sprawie wysyła sprzeczne komunikaty, ale niewątpliwie to właśnie nagłośnienie przez Niemcy skali problemu przynajmniej w pewnym zakresie otrzeźwiło rząd.

Piątkowe decyzje – i nie chodzi o dymisje GIOŚ i prezesa Wód Polskich, zwłaszcza ten drugi nigdy nie powinien się znaleźć na tak odpowiedzialnym stanowisku i należy konsekwentnie żądać odpowiedzi, dlaczego się znalazł, ale całkowity zakaz zbliżania się do rzeki, obejmujący również (a może przede wszystkim) tych, którzy rzucili się jako pierwsi na ratunek, nieprzygotowani i okłamywani co do stopnia zagrożenia – pokazują, że rząd przyjął do wiadomości powagę sytuacji. Niemożliwe stało się też kontynuowanie strategii „czego uszy nie słyszą, tego nie ma”. Choć patrząc na media społecznościowe Wód Polskich można mieć wątpliwości: 12 sierpnia na Facebooku państwowa spółka ogłosiła... konkurs na zdjęcie miesiąca sierpnia. Internauci momentalnie zarzucili fanpage zdjęciami ławic śniętych ryb z Odry.

Dopiero 12 sierpnia do części mieszkańców województw położonych w biegu Odry trafił alert RCB, używany przecież w sprawach dużo mniejszej wagi – zagrożenia porywami wiatru, lokalnymi burzami etc. Nieprzypadkowo w mediach pojawiły się porównania skażenia Odry z Czarnobylem. Oczywiście, nie chodzi o rozmiary obu katastrof i ich skutków. Raczej – politykę zamiatania pod dywan, nieinformowania społeczeństwa o zagrożeniu w imię wyższych (innych, jakichkolwiek) racji. Z Odry padlinę mieli usuwać wędkarze, niemal gołymi rękami. Do usuwania skutków awarii w Czarnobylu posłano ludzi, nie informując, z czym się zmierzą. Przyjmuje się, że katastrofa w Czarnobylu była jedną z przyczyn rozpadu ZSRR – republiki członkowskie, nie tylko Ukraina, również na poziomie struktur partii straciły resztki zaufania do Kremla.

Jeśli przyjąć, że zaufanie jest fundamentem funkcjonowania państwa i społeczeństwa. Działania, decyzje, wypowiedzi, które je rujnują, można uznać za czystą dywersję.

Brak procedur. Skutki braku procedur odczuwaliśmy w pandemii COVID-19. Teraz ćwiczymy – nie procedury, tylko ich brak – ponownie. Przepisy o zarządzaniu kryzysowym są martwe, bo główną rolę odgrywa PR, nie zaś rozwiązywanie konkretnych problemów. Nie ma bardziej dobitnego przykładu, niż wyznaczenie przez Komendanta Głównego Policji miliona złotych nagrody za informację o sprawcy skażenia. Fakt, że co najmniej przez dwa tygodnie (ok. 26 lipca mieszkańcy i wędkarze alarmowali odpowiedzialne instytucje!) nie udało się odpowiedzialnym służbom zlokalizować źródła skażenia, strefy zero katastrofy, mówi sam za siebie. Z drugiej strony – nie umniejszając winy bezpośredniego sprawcy skażenia – odpowiedzialność za rozmiary katastrofy spoczywa na instytucjach państwa, które zagrożenie najpierw zlekceważyły, potem – umniejszały, by pod presją opinii publicznej (po publikacjach medialnych) i w obliczu międzynarodowego skandalu (Niemcy już mówią o konieczności powołania międzynarodowej komisji śledczej, informują o opróżnieniu przez Polskę zbiorników retencyjnych, co miało „spłukać” do Bałtyku chemikalia, gdy te dotarły do granicznego odcinka rzeki) ustami premiera stwierdzić, że „chce się krzyczeć z wściekłości”.

Urzędowy optymizm. Poprzedni odcinek „Studium kryzysu”, jak na ironię, pokazywał skutki urzędowego optymizmu w ochronie zdrowia. Ale tym podejściem („jeszcze tak nie było, żeby jakoś nie było”) skażone, nomen omen, jest całe państwo.

16.08.2022
Zobacz także
  • Studium kryzysu (23)
  • Studium kryzysu (22)
  • Studium kryzysu (21)
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta