×
COVID-19: wiarygodne źródło wiedzy

Studium kryzysu (66)

Małgorzata Solecka
Kurier MP

Widmo pieniędzy, a raczej ich braku, krąży nad systemem ochrony zdrowia. Co zrobimy z uświadomioną wiedzą, że jest ich za mało, by realizować cele zdrowotne? Co zrobią politycy, i co zrobimy my, społeczeństwo?


Fot. Adobe Stock

  • Nic nie wskazuje, by saga okołopodwyżkowa zmierzała do końca
  • Wciąż nie udało się przebić szklanego sufitu 5% PKB wydatków na zdrowie
  • Konieczne jest przekonanie Polaków do zwiększenia danin na zdrowie
  • Nie da się prowadzić skutecznej komunikacji, gdy instytucje publiczne podają nieprawdziwe dane
  • Same zmiany organizacyjne to za mało, żeby zwiększyć dostępność leczenia

Największy brak zaskoczenia. Podwyżki. Do 31 maja dyrektorzy szpitali, zgodnie ustawą o sposobach ustalania najniższego wynagrodzenia pracowników medycznych, mieli czas na podpisanie porozumień płacowych ze związkami zawodowymi. Cóż za „niespodzianka”, choć w tym roku wszystko miało być już lege artis (wszak ustawa obowiązuje od roku, nie była nowelizowana), znów się nie udało – Ministerstwu Zdrowia – dotrzymać terminów. Choć o zleceniu AOTMiT przygotowania rekomendacji wycen minister zdrowia mówił już w lutym, a rezultaty prac były spodziewane w kwietniu, resort zdrowia otrzymał je po upływie wyznaczonego terminu (26 maja) i nie mógł żadną miarą poinformować szpitali i ich organów założycielskich, na czym stoją. Trudno się więc dziwić pierwszym reakcjom, sugerującym, że o żadnym staniu mowy być nie może, skoro przynajmniej część szpitali, mówiąc kolokwialnie, leży.

Nic nie wskazuje, by saga okołopodwyżkowa zmierzała zresztą do końca. Po pierwsze dlatego, że resort zdrowia po kilkunastu miesiącach „burzy i naporu” ze strony środowiska pielęgniarek i położnych dostrzegł, że problemy, jakie zgłaszają, nie są wcale wydumane i przynajmniej częściowo ustawę w zakresie wynagrodzeń – zasad wynagradzania! – tej grupy zawodowej trzeba po prostu poprawić. Po drugie, mechanizm podwyżkowy, choć bezwzględnie potrzebny, z całą bezwzględnością obnaża realia finansowe systemu ochrony zdrowia. Najbardziej męczące jest jednak to, że równolegle do wszystkich komplikacji zarządczych, jakie na podmioty lecznicze resort zdrowia ściąga opóźnieniami, decyzjami (bądź ich brakiem), będzie się toczyć – już wkrótce, bo w kolejnym tygodniu, sejmowa, polityczna na wskroś, dyskusja o jakości w ochronie zdrowia. W tym jakości zarządzania. Chciałoby się powiedzieć, że przykład idzie z góry, gdyby nie to, że „doły”, biorąc pod uwagę to, co dzieje się „na górze”, radzą sobie – w ogromnej części – wręcz doskonale.

Trzeba dodać, że i w tym roku, tak jak w poprzednim, podwyżki, oczywiście, zostaną zrealizowane – można już jednak stawiać dolary przeciw orzechom, że będziemy jednocześnie świadkami kolejnych zawirowań finansowych, bo nie od dziś wiadomo, że tak krawiec kraje, jak mu materii staje. Albo, w tym przypadku, nie staje.

Największe (mimo wszystko) zaskoczenie. Pieniądze w zdrowiu. W nadchodzący poniedziałek partnerzy społeczni z Zespołu Trójstronnego ds. Ochrony Zdrowia, oprócz wyjaśnień dotyczących podwyżek będą chcieli zapewne uzyskać informacje, choćby wstępne, na temat finansów systemu ochrony zdrowia w przyszłym roku. Ministerstwo Zdrowia i NFZ powinny już bowiem dysponować kompletem danych i wskaźników makroekonomicznych, potrzebnych do przygotowania planu finansowego Funduszu.

O tym, że sytuacja nie napawa optymizmem, mogą świadczyć – chociażby – dwie wypowiedzi dr Małgorzaty Gałązki-Sobotki, wiceprzewodniczącej Rady Narodowego Funduszu Zdrowia. Przy okazji dwóch konferencji ekspertka podkreślała bardzo jednoznacznie, że w tej chwili możliwości systemu ochrony zdrowia najbardziej ograniczają finanse. Podczas prezentacji raportu poświęconego dostępności lekowych terapii innowacyjnych dr Gałązka-Sobotka wprost stwierdziła, że wciąż nie udało się przebić szklanego sufitu 5 proc. PKB wydatków na zdrowie, co znacząco spowalnia między innymi decyzje dotyczące refundacji nowych terapii. I nawet to, że na przestrzeni ostatniego roku odbiliśmy się od dna, osiągając w stupunktowej skali 53 punkty (11 więcej niż rok wcześniej), nie może przysłonić faktu, że nawet na tle krajów naszego regionu (Grupa Wyszehradzka) prezentujemy się raczej słabo, czyli dokładnie tak, jak w innych międzynarodowych zestawieniach – balansując, na przykład pod względem nakładów na zdrowie, w bliskiej odległości od Węgier i Słowacji i wyraźnie przegrywając z Czechami.

Małgorzata Gałązka-Sobotka mówiła również bardzo jasno, że konieczne jest przekonanie Polaków do zwiększenia danin płaconych na zdrowie – w tym samym duchu wypowiedzieli się również ostatnio eksperci Polskiej Akademii Nauk, zwracając uwagę m.in. na konieczność restrukturyzacji składki zdrowotnej. Pod takimi pomysłami można (by) się tylko podpisać, gdyby nie jeden „szczegół”. Nie da się przekonywać obywateli do konieczności ponoszenia większych obciążeń, jeśli od kilku lat obywatelom wmawia się, że nakłady na ochronę zdrowia rosną jak na drożdżach (minister zdrowia wskazuje nawet „dobrodzieja”, czyli premiera, który uszczelnił system podatkowy), a Polska w przyszłym roku wyda na zdrowie 6,5 proc. Nie da się prowadzić skutecznej komunikacji w warunkach, gdy instytucje publiczne podają nieprawdziwe dane (Polacy nie muszą się orientować w niezrozumiałej, nielogicznej i opartej na fałszywych przesłankach metodologii N-2). Zwiększenie wydatków publicznych na zdrowie jest oczywistą koniecznością, ale propaganda sukcesu, jaką uprawia na tym polu Prawo i Sprawiedliwość, tak naprawdę zamyka przestrzeń do publicznej dyskusji na ten temat.

Barwy kampanii. Likwidacja NFZ. – Narodowy Fundusz Zdrowia powinien być w takiej formule zlikwidowany. Powinno być kilka kas chorych na terytorium Polski, my szacujemy, że sześć, które będą ze sobą konkurować – zapowiedział w minionym tygodniu Władysław Kosiniak-Kamysz. Lider ludowców podkreślił, że w jego ocenie taka operacja przełożyłaby się na zwiększenie dostępności świadczeń zdrowotnych dla mieszkańców mniejszych miejscowości.

Propozycja lidera PSL wydaje się kompletnie oderwana od rzeczywistości i nie przebiła się specjalnie do mediów głównego nurtu (zresztą, w kontekście tzw. bieżącej rzeczywistości politycznej, między podpisaniem lex Tusk a złożeniem prezydenckiego projektu nowelizacji tego legislacyjnego monstrum, mało jest miejsca na inne, bardziej merytoryczne, treści okołowyborcze). Oczywiście, słuchając takich wypowiedzi ma się ochotę zanucić „ale to już było…” – przypomina się bowiem rok 2007 i identyczne zapowiedzi Platformy Obywatelskiej, z których wyszło okrągłe „zero”, co więcej – rządy, które współtworzył PSL, mocno przyspieszyły proces centralizacji NFZ i podporządkowania go ministrowi zdrowia.

Nie ma rzeczy niemożliwych, ale warto też przypominać – na wszelki wypadek – że same zmiany organizacyjne to o wiele za mało, żeby zwiększyć dostępność leczenia (tak ogółem, jak i poza wielkimi ośrodkami akademickimi). – Naszym największym ograniczeniem są finanse – te słowa powinny brzmieć jak memento i zawisnąć nad kampanią wyborczą. Bo oddają istotę problemu. Samo poprawianie efektywności i jakości zarządzania nie wystarczy do osiągnięcia celu – ani na poziomie mikro, ani na poziomie makro. W tym kontekście wypowiedź Kosiniaka-Kamysza jest lustrzanym odbiciem propagandowych sloganów o podwojeniu wydatków na zdrowie na przestrzeni ostatnich ośmiu lat, bo odwraca uwagę opinii publicznej od szukania odpowiedzi na pytanie – w jaki sposób zwiększać publiczne nakłady na zdrowie i jak szukać społecznego poparcia dla tej operacji?

Czarny scenariusz to dyskusja, która zakończy się wnioskiem, że może i przeznaczamy na zdrowie ze środków publicznych najmniej ze wszystkich krajów Unii Europejskiej, ale nawet w tych krajach, które wydają znacząco więcej swojego PKB, systemy nie działają idealnie. – Pieniędzy w zdrowiu zawsze będzie za mało – mawiają politycy. I mają rację, jednocześnie zupełnie jej nie mając. W zwiększaniu wydatków na zdrowie nie chodzi bowiem o osiągnięcie stu procent zaspokojenia potrzeb zdrowotnych. Chodzi o zaspokojenie, w sposób najbardziej efektywny tych, które są kluczowe z punktu widzenia zdrowia populacji. Sztuczne podwyższanie poprzeczki, urągające zdrowemu rozsądkowi, ma usprawiedliwić utrzymywanie status quo.

05.06.2023
Zobacz także
  • Studium kryzysu (65)
  • Studium kryzysu (64)
  • Studium kryzysu (63)
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta