Sto dni z koronawirusem

Małgorzata Solecka
Kurier MP

Od momentu potwierdzenia pierwszego przypadku zakażenia koronawirusem mija właśnie sto dni. Czego się dowiedzieliśmy – o nowym patogenie, o sobie, możliwościach systemu ochrony zdrowia? Jakie wnioski wyciągnęliśmy i wyciągamy z epidemii?

Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta

Najpierw krótki bilans, garść danych. Pod względem liczby potwierdzonych przypadków zakażenia zajmujemy 36. miejsce na świecie, ale gdy przeliczymy ją na milion mieszkańców – 77. Liczba zgonów – 29. miejsce, ale po przeliczeniu – 55. Czyli – całkiem nieźle. Niestety, nie we wszystkim. W testach – bez zmian. Niby 16. miejsce w świecie, gdy brać pod uwagę wolumen przeprowadzonych testów, i tylko 60., jeśli uwzględnić liczbę mieszkańców. Ale to, co niepokoi w tej chwili najbardziej, to liczba nowych potwierdzonych przypadków. W pierwszej dwudziestce krajów o najwyższej liczbie potwierdzonych przypadków 12 czerwca (stan na godz. 12:00; część krajów podaje dane o późniejszej godzinie) znalazły się dwa kraje Unii Europejskiej: Polska (zajmujemy 16. miejsce w świecie) i Rumunia (na 20. miejscu). Odliczając jeszcze Ukrainę i Rosję – pozostałe kraje to państwa pozaeuropejskie. W trzeciej dziesiątce jest jeszcze Belgia (25. miejsce, ponad trzykrotnie mniej przypadków niż w Polsce). Nasi południowi sąsiedzi, Czesi, zanotowali 32 nowe przypadki, Litwa – 7, a Słowacja – 1.

Polskę koronawirus dotknął później i słabiej niż kraje Zachodniej Europy. Porównywanie naszego przebiegu epidemii do ścieżki włoskiej, francuskiej, hiszpańskiej czy brytyjskiej ma taki sam sens, jak porównywanie polskiego PKB na głowę mieszkańca z analogicznym wskaźnikiem dla Luksemburga. Nie ta skala, nie te warunki – za dużo różnic, w tym te dwie, wydaje się na obecną chwilę, podstawowe. Dramatyczne doniesienia z innych krajów pozwoliły nie tylko na szybki, ale też głęboki lockdown (społeczeństwo wzięło sobie do serca zakazy i nakazy i zamknęło się w domach w przytłaczającej większości), zaś obowiązkowe szczepienie przeciw gruźlicy przyniosło niespodziewane profity. Związek szczepionki BCG ze stosunkowo łagodniejszym przebiegiem epidemii w krajach dawnego bloku komunistycznego (upraszczając, obowiązkowe szczepienie przeciwko gruźlicy od dekad prowadziła np. Portugalia, i tam też koronawirus nie zaatakował tak, jak w sąsiedniej Hiszpanii) wydaje się co najmniej prawdopodobny. – Szczęście sprzyja dobrym – mówił w Sejmie Główny Inspektor Sanitarny Jarosław Pinkas. Trawestując, można byłoby podsumować, że szczęście sprzyjało w tym przypadku zaszczepionym i ostrożnym.

Polacy w pierwszych tygodniach epidemii zachowali się nie jak „Włosi Północy”, za których często jesteśmy uważani, ale w sposób odpowiedzialny, racjonalny, zdyscyplinowany, dojrzały. Przynajmniej w ogromnej większości. Sprzyjała takim zachowaniom niebudząca wątpliwości, przejrzysta strategia komunikacyjna ministra zdrowia. W pierwszych tygodniach. Bo potem przyszły niezrozumiałe i budzące nie tyle wątpliwości, co wręcz irytację, zarządzenia o lasach, parkach i plażach, chaos komunikacyjny w obszarze masek ochronnych i nieznośna ciężkość samozadowolenia rządzących, strategia obliczona na krótką pamięć społeczeństwa i – chyba – brak znajomości języków obcych oraz izolację nie tylko fizyczną, ale również wirtualną od całego świata.

Nie, Polska w czasie epidemii nie była (i nie jest) mesjaszem narodów, wytyczającym trendy i wskazującym kierunki. Naszym kapitałem były dodatkowe dwa tygodnie czasu na podjęcie decyzji o totalnej kwarantannie i niska wiara w system ochrony zdrowia. Polacy (podobnie jak Portugalczycy czy Grecy) mieli i mają podstawy do obaw, że system nie udźwignie większej fali zachorowań i ciężkich przypadków. Nie podjęli ryzyka, wybrali mądrze. Obecne, coraz szerzej się rozlewające lekceważenie zagrożenia jest zaś wprost proporcjonalne do nie do końca zrozumiałych decyzji dotyczących odmrażania. Odmrożenie gospodarki – oczywiście tak, ale zniesienie limitów wiernych w kościołach (coraz więcej doniesień o zakażeniach i dochodzeniach epidemiologicznych, a wiele przed nami, patrząc na uroczyste procesje Bożego Ciała)? Puszczenie praktycznie na żywioł galerii handlowych, otwarcie sal weselnych i – planowane na razie – trybun sportowych? Czy można się dziwić, że Polacy przestają „wierzyć w wirusa”? W czasie zagrożenia, jak nigdy wcześniej, przywódców obowiązuje ewangeliczna zasada: „Niech mowa wasza będzie: tak – tak, nie – nie”. W półcieniach ginie to, co najważniejsze – zaufanie. Im większa zaś nieufność, tym łatwiej o teorie spiskowe, o zaprzeczanie faktom, o rozsiewanie antynaukowych i sprzecznych z rozsądkiem twierdzeń.

O samym koronawirusie ciągle wiemy niewiele. Duża część tego, co mówią eksperci, wnioski z badań, ciągle jest obarczona niskim stopniem wiarygodności. Dzieci zakażają się od dorosłych, ale czy same są wektorem? Wirus jest dla nich groźny, czy nie pozostawi śladu? Czy można się zakazić powtórnie? Jak długo przeciwciała dają ochronę? Na te pytania próbują znaleźć odpowiedź naukowcy z całego świata, i to jest w przypadku nowego patogenu zupełnie normalne, że jeszcze, być może długo, więcej będzie pytań niż odpowiedzi. Gorzej, że strategię radzenia sobie z epidemią trzeba budować na twierdzeniach co najmniej niepewnych. Łatwo wówczas o takie potknięcia, jak zakaz wstępu do lasów i na plaże czy zarządzenia, na podstawie których policja ścigała biegaczy i rowerzystów i karała ich mandatami.

Ostatnie sto dni to również przyspieszony kurs wdrażania w życie postulowanych – od iluż to lat – zmian w systemie ochrony zdrowia. Telemedycyna? Zrobione! Ograniczenie (niekoniecznych) hospitalizacji? Co najmniej w trakcie, choć oczywiście należy się liczyć z próbą odwrócenia trendu. Zapobieganie zakażeniom wewnątrzszpitalnym? Niemal dokonane, co prawda pod szczególnym nadzorem znalazł się jeden patogen, ale wzmocnione zabezpieczenia powinny zredukować również inne zakażenia. Kolejki na SOR-ach? Prawie zlikwidowane, Polacy nauczyli się (choć podobno wraz z luzowaniem obostrzeń nauka poszła w las), że szpital nie jest najbezpieczniejszym miejscem na świecie i gdy nie ma potrzeby – lepiej takich miejsc unikać.

Ale byłoby nieroztropnie sądzić, że epidemia przyniosła, dość nieoczekiwanie zresztą, wyłącznie szanse. Przyniosła też pakiet zagrożeń, poza tymi najbardziej oczywistymi, związanymi z zachorowalnością. Jeśli jesienią wirus zaatakowałby z taką samą lub większą siłą, kwestia braków kadrowych stanie się jeszcze bardziej paląca niż w tej chwili, bo widać, że nie ma (dobrego) pomysłu na ograniczenie liczby miejsc pracy dla personelu medycznego (poza szpitalami jednoimiennymi, zatrudniającymi niewielką liczbę pracowników).

12.06.2020
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta