W czwartek na Łotwie rozpocznie się 4-tygodniowy, restrykcyjny lockdown. Kraj notuje rekordowe liczby zakażeń, a premier przeprasza zaszczepionych, bo ich również dotkną ograniczenia. Przyznaje też, bijąc się w piersi, że rząd niewystarczająco motywował i zachęcał do szczepień przeciwko COVID-19 i mówi o porażce programu.
Fot . Krzysztof Ćwik/ Agencja Gazeta
Łotwa ma w tej chwili największy wskaźników nowych zakażeń nie tylko w Europie, ale i na świecie, biorąc pod uwagę wielkość populacji – według portalu Ourworldindata.org – ponad 1150 na 1 mln mieszkańców (warto dodać, że we wszystkich krajach nadbałtyckich sytuacja epidemiologiczna jest bardzo poważna, wskaźnik dla graniczącej z Polską Litwy przekracza 930). Dla porównania – wskaźnik dla Polski wynosi 74.
Częściowo tę różnicę można wyjaśnić intensywnością testowania. Polska, mimo rosnącej liczby zakażeń ciągle wykonuje dziennie jedynie jeden test w przeliczeniu na tysiąc mieszkańców. Łotwa testuje z 10-krotnie większą intensywnością. Ale i tak widać, że kolejna fala pandemii w tym kraju wznosi się (jeszcze) szybciej niż w Polsce. Rząd w Rydze uznał, że przy ok. 50% w pełni zaszczepionych (w Polsce jest to niecałe 53%) nie ma innego wyjścia i musi ponownie zamknąć kraj – na 4 tygodnie. W tym czasie nie będą pracować, w sposób stacjonarny, m.in. szkoły, instytucje kultury, restauracje, ale również duża część sklepów, a także zakładów pracy.
– Nasz system zdrowotny jest zagrożony – mówił w tym tygodniu premier Arturs Kriszjanis Karinsz, wiążąc małą wyszczepialność z gwałtownym zwiększaniem się liczby hospitalizacji. – Proces szczepień nie poszedł prawidłowo – dodał. Premier Łotwy zwrócił też uwagę, że system ochrony zdrowia w kraju jest zagrożony z powodu gwałtownego zwiększania się liczby osób hospitalizowanych. Premier podkreślił, że jeśli radykalnie nie ograniczą liczby hospitalizacji, to szpitale nie będą w stanie pomóc nie tylko pacjentom z koronawirusem, ale także osobom wymagającym hospitalizacji z innych przyczyn.
Co ciekawe, na Łotwie w ostatnim czasie szczepienia przyspieszyły: co najmniej 1 dawkę szczepionki przyjęło „już” 55% obywateli, podczas gdy w Polsce – niecałe 53%. Więc choć udział osób w pełni zaszczepionych mamy większy, akcja szczepień praktycznie się zatrzymała, a rząd ogranicza się do powtarzania formułek o „ostatnim dzwonku” na zaszczepienie się przeciwko COVID-19. Minister zdrowia nie zamierza się spieszyć z projektem ustawy, który pomógłby pracodawcom egzekwować szczepienia od pracowników, tłumacząc, że sięgnie po niego, gdy nadejdą „ciężkie czasy”. I praktycznie wyklucza możliwość zastosowania wariantu francuskiego, czyli użycia certyfikatów covidowych na użytek wewnętrzny – tymczasem po takie rozwiązanie sięgnęła właśnie Bułgaria, w której odsetek zaszczepionych jest najmniejszy w Unii Europejskiej (UE).
Rządzący w ogóle wydają się ignorować twarde dane. Ostatnio premier Mateusz Morawiecki, odpowiadając na pytania internautów, stwierdził, że choć rzeczywiście w Polsce wyszczepialność nie jest zadawalająca, jednocześnie jest ona większa niż np. w Rumunii (w tym kraju sytuacja epidemiologiczna w ogóle wymknęła się już spod kontroli, brakuje łóżek na oddziałach intensywnej terapii, pacjenci w ciężkim stanie przewożeni są nawet za granicę), czy w wielu innych krajach naszego regionu. Jednak dane wskazują, że w ramach UE – poza Rumunią, Bułgarią, Słowacją i Chorwacją – już w tej chwili jesteśmy najsłabiej zaszczepionym krajem. Wszystkie kraje nadbałtyckie oraz Słowenia przyspieszyły wyraźnie w ostatnich tygodniach z nowymi szczepieniami. W Polsce krzywa szczepień też odbiła w górę – ale niemal wyłącznie dzięki podawaniu trzeciej dawki szczepionki.