"Dziadowska" walka z pandemią. Kto jest winien?

Małgorzata Solecka
Kurier MP

Niska kultura pracy i zwykłe niedouczenie powodują, zdaniem doświadczonej w tematyce ochrony zdrowia dziennikarki „Gazety Wyborczej”, że statystki śmiertelności z powodu COVID-19 w Polsce tak bardzo odbiegają od danych z krajów Europy Zachodniej. Dziennik mniej lub bardziej wprost stawia tezę, że choć istotną rolę odgrywają błędy popełnione przez rząd, tak naprawdę sprawę przesądza – i decyduje o ludzkim życiu – „tolerancja dziadostwa” tam, gdzie trafiają pacjenci.


Fot. Adobe Stock

Kilka dni temu minister zdrowia Adam Niedzielski wśród przyczyn, dla których polskie statystyki zgonów z powodu COVID-19 są bardzo wysokie wymienił m.in. niski poziom zaszczepienia, gorszy niż w krajach Europy Zachodniej stan zdrowia Polaków spowodowany błędami w profilaktyce i gorszą dostępnością do opieki zdrowotnej przed pandemią. I te powody, bez wątpienia, są prawdziwe – nawet jeśli nie wyczerpują całości obrazu. Postanowiła go uzupełnić dziennikarka „Gazety Wyborczej”, pisząc w poniedziałkowym wydaniu między innymi: „… minister nie wymienił najważniejszej przyczyny: słabości systemu opieki zdrowotnej, którym sam zarządza. Epidemia boleśnie odsłoniła jego wady. Wiele z nich istnieje od lat. To na przykład niska kultura pracy i zwykłe niedouczenie. Są szpitale, w których leczy się pacjentów na intensywnej terapii według schematów sprzed 30 lat. Są takie, w których pielęgniarki nie przerywają sobie kawy nawet wtedy, kiedy pacjent zaczyna się dusić. Problem w tym, że nikt tego nie kontroluje.”

I dalej: „Oto szpital w Raciborzu. Już na początku epidemii, czyli wiosną 2020, został przeznaczony do leczenia chorych na COVID-19. Według niepotwierdzonych informacji spośród setek chorych covidowych, którzy trafili tam „pod rurę”, czyli zostali podłączeni do respiratora, tylko kilku opuściło szpital na własnych nogach. Reszta zmarła. Według nieoficjalnych informacji takich szpitali, w których śmiertelność chorych z COVID-19 leczonych na intensywnej terapii sięga niemal 100 proc., jest więcej. Są w Łódzkiem, w Małopolsce, na Podlasiu. Są też jednak w Polsce takie szpitale, w których śmiertelność jest poniżej 50 proc.”.

W tekście Judyty Watoły fakty mieszają się z informacjami niesprawdzonymi i z półprawdami. Otrzymujemy mieszankę piorunująco szkodliwą. Dlaczego?

Niewątpliwie są szpitale w Polsce, i pewnie jest ich niemało, które, po pierwsze, jeszcze przed pandemią nie miały optymalnych wyników leczenia, mówiąc oględnie, po drugie, tym bardziej do wyzwania pandemicznego i leczenia pacjentów z nową jednostką chorobową, stawiające nowe wyzwania, zwyczajnie nie były przygotowane. I tu pierwsze, zasadnicze pytanie: w jakim trybie i kto decydował o uruchamianiu „łóżek covidowych” (również na oddziałach IT) w szpitalach? Pracujący tam i znający możliwości szpitala lekarze i inni pracownicy medyczni? Może dyrektorzy? A może decyzje przychodziły faksem lub mailem z Urzędu Wojewódzkiego, bez sprawdzenia, jakie są możliwości placówki, jakim sprzętem ona dysponuje, jakie ma zasoby kadrowe? Pisał o tym między innymi Paweł Reszka w książce „Stan krytyczny”, opisującej pierwszy etap walki z pandemią COVID-19. Przy minimalnej liczbie zakażeń (co zawdzięczamy twardemu lockdownowi) w wielu szpitalach w Polsce wydarzyła się „Lombardia”. Brak procedur, brak środków ochrony indywidualnej, brak wiedzy, strach.

Myliłby się jednak ten, kto by sądził, że „co było a nie jest, nie pisze się w rejestr”. Upływ czasu niewiele zmienił, a kolejne okresy wytchnienia, jakie oferował nam SARS-CoV-2 (lato 2020, lato 2021), były w koncertowy sposób marnowane. I tu pojawia się drugie pytanie: kto marnował ten czas? Czy lekarze, pielęgniarki, starający się złapać oddech między falami zakażeń, czy też może urzędnicy, decydenci, politycy?

W listopadzie 2021 roku opublikowaliśmy na portalu obszerną rozmowę z dr hab. Bartoszem Kudlińskim, specjalistą w dziedzinie anestezjologii, szefem szpitala tymczasowego w Zielonej Górze. Mówił nam między innymi: „Organizacja pracy całego szpitala, od izby przyjęć, gdzie dokonuje się triażu, przez oddziały obserwacyjno-interwencyjne, dysponujące różnymi możliwościami prowadzenia leczenia, tlenoterapią bierną, wysokoprzepływową czy wentylacją nieinwazyjną, jest rzeczywiście kluczowa. Eskalacja leczenia pacjentów następuje u nas po każdorazowej ocenie jego stanu przez doświadczony, podkreślam, doświadczony zespół specjalistów.

W minionych miesiącach pomagałem zmarłemu niedawno dr. Wojciechowi Serednickiemu opracować projekt powołania szpitali „pandemicznych”. Dr. Serednicki miał przesłać propozycję do Ministerstwa Zdrowia lud dalej do premiera. Postulowaliśmy, by zostawić jeden, dwa szpitale w skali kraju, które już po ustąpieniu czy wygaszeniu fali nie byłyby rozwiązywane. Ich głównym zadaniem byłoby szkolenie kadr medycznych zarządzających leczeniem pacjentów w czasie zwiększonej fali zakażeń, niezależnie od tego, z jaką pandemią będziemy mieć do czynienia. Bo co do tego, że będą inne, chyba też nikt nie ma wątpliwości. Celem byłoby wypracowanie gotowych rozwiązań na przyszłość.

Ważnym krokiem byłoby również powołanie panelu ekspertów w obszarze organizacji leczenia COVID-19. Mamy grupę ekspertów, którzy doradzają rządowi, jak zapobiegać rozwojowi pandemii, i to jest kluczowe, ale leczenie tych, którzy ulegną zakażeniu i u których choroba się rozwinie w sposób objawowy, to inny obszar. I zdecydowanie brakuje ujednolicenia, standaryzacji procedur.

Pomysł zaginął gdzieś, na jakimś etapie – trudno nawet powiedzieć, na jakim, bo gdy w czerwcu próbowaliśmy kogoś zainteresować, słyszeliśmy, że pandemii już nie będzie”.

Tak było. Latem minister zdrowia zapewniał, że będziemy potrafili żyć z wirusem, że dzięki zaszczepieniu i naturalnej odporności nie będzie już konieczności uruchamiania oddziałów czy szpitali covidowych, ba – że system ochrony zdrowia zacznie spłacać dług zdrowotny, czyli leczyć pacjentów niecovidowych, którym pandemia zablokowała diagnostykę i leczenie. Eksperci – lekarze! – mówili zupełnie coś innego, ostrzegali przed zupełnie innym scenariuszem i apelowali o skuteczne działania w obszarze szczepień i respektowania obostrzeń. Na-da-rem-nie.

I tu pojawia się trzeci znak zapytania: kto odpowiada za to, że Polacy nie otrzymali – w przeciwieństwie do Francuzów, Austriaków, Włochów, Niemców, Greków, by wymienić tylko kilka nacji – żadnych dodatkowych „motywatorów” do zachowań prozdrowotnych i zdroworozsądkowych? Do szczepienia się, zachowywania dystansu, zasłaniania nosa i ust? W sumie trudno nie zgodzić się z tezą, że za wysoką śmiertelność z powodu COVID-19 odpowiada „tolerancja dziadostwa”, ale owo dziadostwo zdefiniować trzeba zupełnie inaczej niż uczynił to dziennik, twierdzący że „nie jest mu wszystko jedno”.

O tym, że system ochrony zdrowia trzyma się na plastrach, lekarze (choćby w 2017 roku, ale i w stosunkowo niedawnej przecież kampanii „Polska to chory kraj”) alarmowali w ostatnich latach systematycznie, do znudzenia. O tym, że na oddziałach (nie tylko i nawet nie przede wszystkim covidowych) brakuje personelu i że żadna „kawa” nie jest potrzebna, by pielęgniarka, mająca pod opieką dwudziestu, trzydziestu pacjentów nie zauważyła na czas objawów pogorszenia stanu pacjenta (tak, na OIT-ach pacjentów jest mniej, ale nie znaczy to, że personelu jest wystarczająca liczba).

Dziadostwo uskutecznia nasze bieda-państwo, tak trafnie, choć nieparlamentarnie, zdefiniowane wiele lat temu przez Bartłomieja Sienkiewicza. Dziadostwo to leitmotiv polskiej walki z pandemią, na pewno od jesieni 2020 roku. Strategia, która doprowadziła nas na 98. miejsce w świecie pod względem intensywności testowania. Nakładanie obostrzeń, których nikt nie umie wyegzekwować. Nie umie, nie chce, albo w ogóle nie zamierza – dlatego pisane są niestarannie i bez sensu. W ostatnim „Barometrze epidemii” opisywałam przykład kin, podpowiadając „nalot dywanowy” inspektorów sanitarnych na wybrane placówki. Gdyby został zrealizowany w sobotę, w niedzielę można byłoby powtórzyć manewr, obierając za cel miejsca kultu, gdzie dochodzi równie często do łamania elementarnych zasad sanitarnych. Bierność w projektowaniu programu szczepień, która powoduje, że zarówno dorośli, jak i młodsi Polacy są jedną z najsłabiej wśród krajów wysokorozwiniętych zaszczepionych nacji. I tak dalej, i tak dalej.

Dziadostwo to nie jest wina lekarzy. To nie jest wina personelu medycznego. Stawianie takiej tezy – ośmielanie polityków, żeby ją stawiali – w takim momencie, gdy zapewne za kilka dni rozpocznie się kolejna fala, która trudno przewidzieć nawet, jak wysoko się wypiętrzy, jest zwyczajnie niegodziwe.

Zwłaszcza, że to lekarze i inni pracownicy medyczni – z dużym prawdopodobieństwem – rzeczywiście zostaną ostatecznie obarczeni odpowiedzialnością nie tyle za wysoką śmiertelność pacjentów covidowych, co za konkretne zgony. Nie potrzeba zbyt wybujałej wyobraźni, wystarczy samo doświadczenie (a także już pojawiające się sygnały z kraju), by założyć, że wkrótce w prokuraturach pojawią się zawiadomienia o możliwości popełnienia przestępstwa przez lekarzy oddziału IT w mieście X w związku ze zgonem niezaszczepionego Nowaka czy Kowalskiej, a do pracy z ochotą wezmą się prokuratorzy komórek ds. błędów lekarskich.

Lekarze nawet nie będą zaskoczeni – wielu z nich już dobrych kilka miesięcy temu przewidywało taki scenariusz. Mało kto jednak mógł przewidzieć, kto pomoże sformułować tezę pod akt oskarżenia.

11.01.2022
Zobacz także
  • Barometr epidemii (92)
  • "Nie warto czekać w domu do momentu, kiedy poczujemy, że umieramy"
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta