×
COVID-19: wiarygodne źródło wiedzy

Dialog w działaniach

Łukasz Andrzejewski
Specjalnie dla mp.pl

Środowisko pacjentów, tak jak i lekarzy, jest bardzo podzielone nie tylko na poziomie sympatii politycznych, ale przede wszystkim – oczekiwań wobec nowego ministra. Tutaj nie ma mowy o solidarności. Polityką arbitralnych decyzji minister Radziwiłł zamiast łączyć będzie jednak tylko zwiększał dystans między uczestnikami systemu ochrony zdrowia.

Andrzej Duda, Konstanty Radziwiłł

Prezydent Andrzej Duda, minister zdrowia Konstanty Radziwiłł. Fot. Kuba Atys, Jacek Marczewski / Agencja Gazeta

Powstała z inicjatywy prezydenta Andrzeja Dudy Rada Dialogu Społecznego ma nie tylko zastąpić Trójstronną Komisję do Spraw Społeczno-Gospodarczych, ale też w istotny sposób rozszerzyć pole debaty publicznej na temat spraw najtrudniejszych. Komisja Trójstronna w ostatnim czasie niestety dała się zapamiętać bardziej jako przestrzeń agresji i wzajemnych oskarżeń, niż jakkolwiek trudnych, ale jednak budujących dyskusji.

Andrzej Duda postanowił zaryzykować, znacząco rozszerzając formułę nowej instytucji. W swoich założeniach firmowany przez prezydenta dialog dotyczyć ma nie tylko relacji pomiędzy związkami, pracodawcami i rządem, lecz wszystkich spraw kluczowych z punktu widzenia rozwoju kraju, od gospodarki, polityki zagranicznej, aż po kwestie związane ze zdrowiem. Członkiem Rady Dialogu Społecznego jest od niedawna również minister zdrowia Konstanty Radziwiłł.

Traktuję tę decyzję jako coś więcej rytualny gest, podkreślający spójność polityki rządu i prezydenta.

Gotowość do kompromisu?

Dialog społeczny można rozumieć na wiele sposobów. Liczy się jednak przede wszystkim gotowość do kompromisu, która jest, albo raczej powinna być, główną racją każdej publicznej dyskusji. Bez woli konsensusu i chęci do zrozumienia argumentów drugiej strony dialog stanowi tylko dekorację dla działań podejmowanych z zupełnie innych motywacji.

Myślenie w kategoriach zdrowia stało się, i to nie tylko za sprawą koncepcji Health-in-All-Policies, ważnym elementem społecznego doświadczenia. Oznacza to, że sprawy zdrowia, począwszy od modelu finansowania, poprzez ceny leków i problem dostępności do określonych form terapii, a kończąc na przykład na tzw. klauzuli sumienia, stanowią kwestię publiczną, czyli potencjalnie interesującą i zobowiązującą dla wszystkich. Z tego punktu widzenia Konstanty Radziwiłł jest zdecydowanie najlepszą osobą do tego, by brać czynny udział w inicjatywie prezydenta.

Jednak poprzez swoje pierwsze decyzje i zapowiedzi kolejnych posunięć minister sprawia dokładnie przeciwnie wrażenie – jakby już był „po rozmowie” i teraz był czas na wprowadzenie w życie poczynionych wcześniej ustaleń. Radykalizm w kwestii likwidacji NFZ, bardziej niż znaczące akcentowanie podziału między publiczną a prywatną ochroną zdrowia, i wreszcie dramatyczna w skutkach decyzja o zakończeniu rządowego programu in vitro tworzą razem mało zachęcającą do dialogu przestrzeń. Sprawia to wszystko wrażenie, że rozmowa ma sens jedynie wtedy, gdy prowadzi do ustalonych już dawno wniosków.

Konstanty Radziwiłł w telewizyjnym materiale w TVN24 powtarzał, że jest człowiekiem, który „lubi dawać się przekonać” i stara się działać według „tego, co uważa za słuszne”, postrzegając jednocześnie taką postawę w kategoriach idealizmu . Jednak w perspektywie długiej rozmowy, którą minister będzie prowadził z Polakami na temat zdrowia, taka konstatacja brzmi raczej co najmniej średnio konsensualnie. Ochrona zdrowia jest tą dziedziną życia publicznego, w której realizacja zasad uważanych głównie przez siebie za słuszne może być szczególnie niebezpieczna. Zwiększenie poziomu bezpieczeństwo zdrowotnego, które stanowi główny cel resortu Konstantego Radziwiłła, nie będzie możliwe bez wysiłku budowy szerokiego porozumienia w tej sprawie.

Nie warto mieć przy tym złudzeń. Środowisko pacjentów, tak jak i lekarzy, jest bardzo podzielone nie tylko na poziomie sympatii politycznych, ale przede wszystkim – oczekiwań wobec nowego ministra. Tutaj nie ma mowy o solidarności. Polityką arbitralnych decyzji minister Radziwiłł zamiast łączyć będzie jednak tylko zwiększał dystans między uczestnikami systemu ochrony zdrowia. Niepoprzedzone szeroką dyskusją decyzje w tak krytycznych kwestiach, jak zapowiadana likwidacja Narodowego Funduszu Zdrowia czy wymuszony koniec programu refundacji in vitro znacząco osłabiają nowy potencjał identyfikacji, który pojawił się wraz ze zmianą w fotelu ministra zdrowia.

Naprawdę wspólnie

Zamknięcie rządowego programu leczenia niepłodności uważam za błąd, którego konsekwencje – politycznie odczuwalne już w tej kadencji – poniesie nie tylko minister Radziwiłł, ale my wszyscy, niezależnie od tego, jakie mamy poglądy na temat sztucznego zapłodnienia. Likwidacja programu, który stanowił całkiem udaną odpowiedź na jeden z najbardziej dramatycznych problemów zdrowotnych, negatywnie odbije się na zaufaniu do państwa i spójności społecznej.

Bezpłodność jest chorobą, na którą cierpią całe rodziny – a nie „tylko” para starająca się o dziecko. Mimo przemian obyczajowych, możliwość posiadania własnego potomstwa uważana jest wciąż za podstawowy warunek udanego i spełnionego życia. Banalne zapewnienia, które przy tej okazji zawsze się pojawiają, nie są w stanie odwrócić skrajnie nieszczęśliwej sytuacji, w jakiej się znaleźli ci, którzy nie mogą mieć dzieci. Szansą na zmianę jest, a raczej był – rządowy program in vitro. Społeczne znaczenie tego programu dotyczyło nie tyle samej metody, bo ta jest w Polsce znana i obecna od lat, co faktycznego zrównania szans. Finanse przestały być barierą w możliwości uzyskania pomocy. Decyzją Konstantego Radziwiłła, zatroskanego budżetem ochrony zdrowia, państwowe wsparcie dla starających się o dzieci tą metodą skończy się w czerwcu. Trudno o bardziej jednoznaczne potwierdzenie słuszności własnych poglądów. Potwierdzenie z pozycji siły.

Finansowania in vitro nie traktuję jako wyzwania ideologicznego, które radykalizując obie strony, nie rozwiązuje jednocześnie zasadniczego problemu, jakim jest dramat par w Polsce. Spór o in vitro, który toczy się w Polsce od lat, trzeba wreszcie zmienić w dialog, którego celem będzie skuteczna i szeroka pomoc parom niemogącym mieć dzieci. Proponowana przez Ministerstwo Zdrowia zmiana bazująca na „narodowym programie prokreacyjnym”, oprócz bardzo niefortunnej nazwy, bazuje na naprotechnologii, której naukowy status – w opinii wielu specjalistów – jest mocno dyskusyjny. Zamiast angażującej rozmowy na temat in vitro, pojawiło się twarde weto.

Nikt chyba nie ma wątpliwości, że motywacja decyzji jest światopoglądowa. I znowu – to nic ani złego, ani nadzwyczajnego. Ideologia, nawet w obszarze ochrony zdrowia, jest naturalnym elementem dynamizującym mechanizm politycznych działań. Z tego samego powodu nie powinna nikogo dziwić krytyka przeciwników takiego rozwiązania. Nowy minister zdrowia, który na tle innych członków rządu Beaty Szydło jest dotychczas oceniany dobrze, swoją tak naprawdę pierwszą poważną decyzją na pewno nie przysporzył sobie zwolenników. Prawdziwy kłopot polega jednak na tym, że pary zainteresowane wsparciem w procedurze in vitro to nie przeciwnicy w sporze o wartości, lecz przede wszystkim pacjenci, którzy szczerze cierpią i potrzebują pomocy.

Najbardziej niepokoi radykalne stanowisko Ministerstwa Zdrowia, bardzo odległe od otwartej formuły deklarowanej przez prezydenta podczas inauguracji Rady Dialogu Społecznego. Nic nie stało na przeszkodzie, aby nowy minister zdrowia, który przecież „lubi być przekonywany”, rozpoczął dyskusję na temat przyszłości programu leczenia niepłodności. Miał unikalną szansę stworzenia przestrzeni, jeśli nawet nie porozumienia, to chociaż kontaktu wszystkich zainteresowanych stron. To już byłaby nowa jakość w debacie publicznej. Moderując taki dialog i dbając o jego wewnętrzną różnorodność, minister nie musiałby przecież rezygnować z wyzwanych przez siebie wartości. Być może w trakcie twórczej i szczerej rozmowy pojawiłaby się możliwość bardziej kompromisowych rozwiązania. Niestety jednak nic takiego nie miało miejsca.

Elementarz demokracji

Cały czas twierdzę, że nowa, bardziej wspólnotowa polityka zdrowotna jest możliwa. Pacjenci i pracownicy ochrony zdrowia tworzą razem zróżnicowaną wspólnotę nie tylko interesów i przekonań, ale przede wszystkim potrzeb. Sztuka skutecznej realizacji własnych celów politycznych nie polega jednak na atomizowaniu, lecz na pozyskiwaniu nowych partnerów i nieustannym poszukiwaniu synergii. To elementarz demokracji. Zdrowie jest tym elementem życia publicznego, który ma szczególną moc przezwyciężania podziałów. W obliczu zagrożeń epidemiologicznych, jak rzadko, wszyscy są równi. Choroba, jako zjawisko, jest przecież skrajnie demokratyczna i nic nie robi sobie z ideologicznych identyfikacji: sympatii i antypatii.

Minister Radziwiłł wydaje się naturalnym kandydatem na lidera polityki integracji. Ma w sobie dużo energii, będąc jednocześnie wolnym od partyjnej i urzędniczej rutyny. Wciąż ma szansę, by kwestie zdrowia, rozumiane możliwie najszerzej, stały się motywacją do wspólnych działań, a nie przyczyną kolejnych i zupełnie niepotrzebnych konfliktów. Konstanty Radziwiłł musi jednak przestać dzielić – inaczej nikt mu w nic już nie uwierzy.

Łukasz Andrzejewski jest publicystą zajmującym się systemem ochrony zdrowia, członkiem zespołu „Krytyki Politycznej”, prezesem think-tanku Polska Liga Walki z Rakiem. Autor książki „Polityka nowotworowa. Pamiętnik praktyczno-teoretyczny”.

22.12.2015
Zobacz także
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta