Jedna czwarta suplementów diety ma skład niezgodny z deklaracjami producentów – wynika z badań Narodowego Instytutu Leków. W efekcie są w zasadzie bezużyteczne - informuje środowy "Dziennik Gazeta Prawna".
Fot. pixabay.com
Jak informuje "DGP", Narodowy Instytut Leków dokładnie przeanalizował 50 najbardziej popularnych wyrobów sprzedawanych w aptekach.
"W żadnym z nich nie wykryto zanieczyszczeń czy związków szkodliwych, za to poważnym problemem okazał się deficyt lub wręcz brak deklarowanych na opakowaniach witamin czy składników roślinnych. Przykładowo w preparacie zawierającym ostryż długi, który reklamowany jest jako remedium na przypadłości wątrobowe, było zaledwie 3 proc. wyciągu z tej rośliny. Z kolei preparaty polecane w walce z objawami menopauzy zawierały zaledwie 18 proc. deklarowanej przez producenta dawki izoflawonów soi czy 38 proc. izoflawonów koniczyny czerwonej" - czytamy.
Według gazety, w przypadku niektórych suplementów zawierających witaminy B2 i B6 ich rzeczywista zawartość w produkcie wynosiła zaledwie ok. 30 proc. tego, co przeczytać można było w ulotce.
"Lepiej wypadła witamina D, choć i tak było jej mniej – 80 proc. tego, co deklarował producent preparatu. Ze składnikami mineralnymi, takimi jak żelazo, magnez czy wapń, problemów nie ma" - czytamy.
"DGP" podaje, że z analizy rynku przeprowadzonej przez firmę Iqvia wynika, iż Polacy od stycznia do listopada zeszłego roku wydali na suplementy niemal 3,4 mld zł – o 200 mln zł więcej niż rok wcześniej. NIL produkty do analizy wybrał z listy stu najpopularniejszych tego typu preparatów na rynku. Pracownicy instytutu kupili je bezpośrednio w aptekach.