×
COVID-19: wiarygodne źródło wiedzy

Jak wychować szczęśliwe dziecko? - strona 3

Agata Kula
Portal MP.PL

A wyrabianie nawyków? Obowiązkowości? Z tym wstawaniem rano...

Nie zdajemy sobie sprawy, jak duży wysiłek poznawczy wykonuje dziecko, które się uczy w szkole. Wysiłek związany m.in. z tym, że nie może zdecydować, czego się uczy. I z tym, że jego fizjologia nie jest brana pod uwagę. Są badania, które pokazują, że niewyspane dziecko rozwiązuje test średnio tak, jak by go rozwiązało dziecko o dwa lata młodsze. Racjonalne jest, żeby dziecko się wyspało, bo niewyspane nie myśli. Dorośli, którzy zaczynają pracę wcześnie rano, pracują najczęściej fizycznie. Nikt nie prowadzi szkoleń o szóstej rano, nikt nie pisze książek o tej porze.

Zaspane dziecko w szkole
Fot. Pixabay.com

Nastolatki bardzo się przejmują, jak rodzic traci pracę albo jest chory: po prostu rozumieją już znaczenie takich rzeczy. Mówienie im, że ich najważniejszy obowiązek życiowy to posiadanie dobrych stopni, jest bez sensu. Jakie ma znaczenie dla człowieka, który zastanawia się nad sensem swojego życia, czy dostanie trójkę, czy piątkę?

No, jednak niektórzy piszą.

Ale wtedy sami o tym decydują. Ja, gdy musiałam chodzić do pracy na ósmą, to przez pierwszą godzinę i tak się rozkręcałam. Nie chcę wymagać od swojego dziecka, żeby obudzone o dowolnej porze natychmiast się pionizowało i uzyskiwało pełnię możliwości intelektualnych. Zwłaszcza, że ma iść uczyć się nowych, trudnych być może dla siebie rzeczy. Generalnie łatwiej pracować, kiedy wykonujemy ileś czynności już nam znanych, niż się uczyć.

Jest jeszcze sprawa specyficznej fizjologii wieku nastoletniego. Wszystkie nastolatki potrzebują później chodzić spać i później wstawać z łóżka. Melatonina u nich wydziela się dużo później – potrzebują więcej czasu w ciemności, żeby się zaczęła wydzielać. Tak to już jest. Przedszkolaki wstają często o świcie i wykańczają tym rodziców. Mówię im wtedy: poczekaj, poczekaj, jeszcze będziesz ich ściągał do szkoły.

Czyli co byś radziła w sprawie porannych awantur o wstawanie?

Jestem zwolenniczką lekcji na 11. i świetlicy rano. Uważam, że możliwość wstania rano bez pośpiechu, pobawienia się chwilę na świetlicy, i późniejszego pójścia na lekcje jest świetną ofertą dla niektórych rodzin. Generalnie jest to traktowane jako gorsza opcja – druga zmiana – a ja myślę, że szkoły nie potrafią tego przedstawić jako atrakcyjnej propozycji, która może wielu ludziom odpowiadać.

Oczywiście dzieje się tak dlatego, że ludzie nie dostają wyboru: 1 września dowiadują się, czy dziecko będzie chodziło na ósmą, czy na jedenastą. Gdyby była możliwość zapisania dziecka do klasy popołudniowej, dla ludzi wolnych zawodów to byłaby super sprawa.

Tyle że ludzie wolnych zawodów to wciąż mniejszość społeczeństwa... Z drugiej strony widzę, że o nastolatkach mówisz to samo, co o niemowlętach: że podstawową sprawą jest branie pod uwagę ich potrzeb fizjologicznych.

Fizjologia to cały czas podstawowa sprawa. Z nastolatkami oczywiście jest też tak, że mają emocjonalne kłopoty, egzystencjalne bóle, przeżywają trudności w relacjach rodzinnych. Kiedy dzieci dorastają, w domu pojawiają się konflikty, ale też nastolatki bardzo się przejmują, jak rodzic traci pracę albo jest chory: po prostu rozumieją już znaczenie takich rzeczy. Mówienie im, że ich najważniejszy obowiązek życiowy to posiadanie dobrych stopni, jest bez sensu. Jakie ma znaczenie dla człowieka, który zastanawia się nad sensem swojego życia, czy dostanie trójkę, czy piątkę?

Kiedy zaczyna się ten czas przeżywania bólu świata?

To nie dzieje się nagle. Trudnych przeżyć jest coraz więcej, z czasem więcej niż przyjemnych. Mój jedenastoletni syn już ma ich sporo. W wieku 14-15 lat dzieci stają się nastawione na autonomię i bardzo krytyczne w stosunku do świata dorosłych. Ja w tym wieku miałam poczucie, że mam receptę na to, żeby świat był lepszy, i że dorośli są głupi, bo tego nie widzą.

Wspaniałe.

To jest energia, dzięki której ludzie w ogóle mają ochotę coś zmieniać w świecie... Ale zmierzałam do tego, że wiek nastoletni to moment, w którym dużo zależy od tego, w jakim otoczeniu jest dziecko. Bywa, że nastolatek może o swoim krytycznym spojrzeniu na świat otwarcie gadać z dorosłymi, a oni słuchają i rozmawiają jak z równym sobie. Wtedy nastoletni bunt się nie pojawia, albo pojawia w postaci zaangażowania w wolontariat, akcje społeczne. Skoro dziecko słyszy „masz rację”, „słusznie, że to zauważyłeś”, „dzięki, że się podzieliłeś”, to nie rodzi się z tego bunt oparty na konflikcie.

A jakbyś traktowała postawę czternastolatków, nazywaną przez nich samych „mam wyje...ne”?

Uważam, że to zdrowa postawa, robiłam nawet ostatnio o niej warsztat. Ona przecież polega na tym, że nie bierze się wszystkiego do siebie. To, co inni robią i mówią, co się u nich dzieje, to ich egzystencjalne zmagania i problemy. Kiedy ktoś mi mówi coś przykrego, to nie oznacza, że jestem nie w porządku, tylko że on ma trudność, z którą sobie nie radzi. (czasem też „mam wyje...ne” oznacza: nic mnie już nie porusza – i jest to objaw depresji).

A co z empatią? Szacunkiem dla innych?

Nie biorąc do siebie, mogę przecież powiedzieć: „widzę, że jest ci źle”, albo zapytać, czy potrzebujesz pomocy. Tu chodzi o coś innego. My, dorośli, chcielibyśmy, żeby jak mówimy „mamusi jest smutno, bo nie odrabiasz lekcji”, dziecko powiedziało, że jak mamusi jest smutno, to ono już nie będzie. A w życiu musi być tak, że jego to trochę nie obchodzi.

Są matki (rodzice), które potrafią powiedzieć: „moje emocje to moja sprawa i twoim zadaniem nie jest robienie tak, żeby mi było dobrze”, ale to rzadkość. A każde dziecko potrzebuje potrafić powiedzieć: „nawet jak tobie będzie smutno, to ja muszę wyrazić swoje zdanie, muszę troszczyć się o swoje potrzeby, bo po prostu muszę stawać się dorosłym człowiekiem, który od ciebie odejdzie”. W wieku 14 lat dziecko już uczy się odchodzić od rodziców. Gadanie z przyjaciółmi przez trzy godziny staje się dla niego ważniejsze niż to, że matce jest smutno. Przyjaciółkę rzucił chłopak, kumplowi się w domu nie układa i nastolatek leci na ratunek. To sytuacje, które zaprzątają głowy młodych ludzi.

Bardzo poważne rzeczy.

Jedynym problemem jest to, że to nie (zawsze) są rzeczy poważne dla rodziców. A to naprawdę nie są bzdury. To jest: „moja przyjaciółka ma faceta dziesięć lat starszego od siebie, który ją źle traktuje”, „mama mojego przyjaciela jest ciężko chora”, „mój przyjaciel miał wypadek na motocyklu”. Lubię sobie przypominać, że Romeo i Julia mieli po 13 lat.

Przeskoczyłyśmy dwunasto-, trzynastolatków: co jest specyficznie trudnego w traktowaniu ich poważnie?

Człowiek staje się godny zaufania wtedy, gdy jest obdarzony tym zaufaniem. Czyli kolejność jest odwrotna: nie ja pozwalam dziecku, gdy ono umie i daje radę, tylko ponieważ mu pozwalam, ono nabiera odpowiedzialności, żeby się zajmować kolejnymi obszarami swojego życia

Jak patrzę na mojego syna, to powiedziałabym, że po pierwsze, chodzi o uważne i niepobłażliwe słuchanie jego dorosłych wypowiedzi na różne tematy. Po drugie, o branie pod uwagę jego sposobu funkcjonowania, rożnych przyzwyczajeń i małych rytuałów, które zdążył sobie wykształcić. Np. jak wychodzimy z domu, to on się lepiej czuje, kiedy to on zamyka drzwi na klucz. Człowieka w tym wieku już prawie wcale nie trzeba traktować jak dziecka. Nie trzeba pilnować, o której chodzi spać, czy odrabia lekcje albo czy decyzja, którą podejmuje, jest mądra, czy głupia, bo poza sytuacją śmiertelnego zagrożenia może sam się o tym przekonać.

Czyli od kiedy można przestać kontrolować dziecko?

Myślę, że człowiek staje się godny zaufania wtedy, gdy jest obdarzony tym zaufaniem. Czyli kolejność jest odwrotna: nie ja pozwalam dziecku, gdy ono umie i daje radę, tylko ponieważ mu pozwalam, ono nabiera odpowiedzialności, żeby się zajmować kolejnymi obszarami swojego życia. Mój syn ma bardzo dorosłe zajęcia i zainteresowania: to już ten wiek, kiedy trudno nazwać zabawą to, co on robi w wolnym czasie. Jest w szóstej klasie i widzę, jak łatwo wpaść w przekazywanie mu, że tylko szkoła jest ważna. Tymczasem on zajmuje się wieloma rzeczami poza szkołą, które, mam poczucie, dużo poważniej będą rzutować na jego przyszłe życie, niż to, co robi podczas lekcji.

Na przykład?

Zaczął robić filmy i rysować. To rzeczy, których sam chce się uczyć i które chce doskonalić; rzeczy, które odzwierciedlają jego indywidualność. A robiąc je, on bierze odpowiedzialność za siebie: za to jak spędza czas i co wkłada sobie do głowy. Naprawdę, dwanaście lat to wiek, kiedy dziecko, jeśli da się mu szansę, jest w stanie rozsądnie ocenić swoje potrzeby i zadbać o siebie.

Jesper Juul mówi, że wychowanie kończy się właśnie z dwunastym rokiem życia. Zgadzasz się z tym?

Ja bym powiedziała, że nie wychowuję już od dłuższego czasu. Razem się uczymy i wychowujemy, i być może ja się uczę więcej. Dla mnie chyba wychowywanie zaczyna się kończyć, kiedy dziecko idzie do szkoły.

Mnie się wydaje, że 12-13 lat jako wiek przejścia z dzieciństwa do nastoletniości jest bardzo ciekawy. W kulturze to taka ziemia niczyja – czasem nawet trójkąt bermudzki. Czy to jeszcze dzieci, czy już młodzi dorośli?

Ciekawa jest też perspektywa antropologiczna. W naszej kulturze okres przejścia od bycia małym dzieckiem do bycia dorosłym jest wydłużony. Małe dziecko się bawi. Dorosły pełni role w społeczeństwie. A nastolatek? Takie nie wiadomo co. W pierwotnych kulturach zostaje zachowana ciągłość między tymi etapami: starsze nastolatki to już dorośli, a młodsze bardzo pomagają, mają realny wkład w życie społeczności, podejmują pracę, która z punktu widzenia grupy ma znaczenie, opiekując się np. młodszymi dziećmi, ale robią to dobrowolnie, na zasadach zabawy. 20 lat temu zresztą u nas dwunastoletnia osoba była uznawana za gotową do zajmowania się małymi dziećmi.

Myślisz że dziś w Polsce niepoważnie traktuje się dzieci?

Nie sądzę, żeby Polska była jakimś szczególnie negatywnym przypadkiem – w ogóle w kulturze zachodniej dzieci się niepoważnie traktuje, a mam też poczucie, że dorośli w naszej kulturze samych siebie nie traktują poważnie.

Wracając jednak do kwestii, jak wychować szczęśliwe dziecko: myślę, że sens jest ważniejszy od szczęścia. Jak się ma sensowne życie, to fakt, iż ma się czasem mniejsze lub większe poczucie szczęśliwości, nie przeszkadza. Myślę, że chcąc uszczęśliwiać dzieci, koncentrując się na ich szczęściu, właśnie przestajemy traktować je poważnie. Czasem się zdarza np., że jak dziecku umrze chomik, to rodzice pędzą kupić takiego samego i podłożyć tak, żeby się nie zorientowało. Intencją takiego zachowania jest to, żeby dziecko było szczęśliwe. Tylko czy szczęście polega na udawaniu, że trudne rzeczy się nie zdarzają?

Czy pracując z rodzicami widzisz, że są pod presją, by wychować szczęśliwe dziecko?

Tak. Pomysł, żeby szczęście było celem wychowania to zresztą bardzo współczesna koncepcja: nasi rodzice, obecni dziadkowie, nie myśleli jeszcze w tych kategoriach. Pomysł jest nowy i nieopracowany; nikt nie wie, jak go zrealizować. Zwłaszcza, że większość w ogóle nie wie, co to jest szczęście, i jak je znaleźć dla siebie. Innymi słowy: my, dorośli, jesteśmy często nieszczęśliwi. A jak dorosłemu czegoś brak, to chciałby to dać swojemu dziecku – taki mechanizm. Tutaj nie mam dobrych wiadomości: gdy ktoś sam nie jest szczęśliwy i nie wie, jak to zmienić, nie pokaże dziecku co może zrobić, żeby być szczęśliwe.



Agnieszka Stein - psycholożka (Uniwersytet Warszawski; Studium Przeciwdziałania Przemocy w Rodzinie, Studium Poradnictwa i Interwencji Kryzysowej), prowadzi warsztaty dla rodziców, współpracuje z przedszkolakami i szkołą Montessori. Doradza nauczycielom, specjalizuje się w nurcie Rodzicielstwa Bliskości, pisze artykuły i książki poświęcone wychowaniu. Pracowała w Domach Dziecka w Warszawie i Radomiu, współpracowała z Fundacją Mederi, przez kilka lat pracowała jako psycholog w gimnazjum. Mama 10-latka.

Agata Kula – nauczycielka, współzałożycielka Szkoły Demokratycznej w Krakowie, autorka tekstów i wywiadów publikowanych m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, dotyczących zwłaszcza problematyki wychowania oraz literatury dziecięcej.

31.05.2016
strona 3 z 3
Zobacz także
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta