×
COVID-19: wiarygodne źródło wiedzy

Test miłości

Ewa Stanek-Misiąg

O tym, jak sobie poradzić z obchodami świąt Bożego Narodzenia, rozmawiamy z psycholożką, psychoterapeutką Justyną Dąbrowską.


Justyna Dąbrowska, fot. Maciej Zienkiewicz

Justyna Dąbrowska: Pracuję jako psychoterapeutka już 30 lat i właściwie przed każdym świętami Bożego Narodzenia widzę, jak wiele napięcia pojawia się w gabinecie. Nie robiłam badań, ale mam wrażenie, że z roku na rok to jest coraz bardziej dojmujące. Święta stały się rodzajem pułapki. Media, obrazy kultury dyktują nam w jaki sposób mamy obchodzić te święta, wyznaczają standardy, wywierają presję.
Przeglądałam wczoraj ofertę różnych wydarzeń kulturalnych w mieście – chciałam znaleźć zajęcia dla mnie i dla wnuków na najbliższy weekend, i ku swojemu zdumieniu odkryłam, że wszystko, ale to wszystko kręci się wokół świąt. Jakby nie było przestrzeni dla ludzi, którzy nie świętują, bo nie są katolikami, albo po prostu chcieliby odpocząć od wszechobecnych Mikołajów i reniferów. To może być opresyjne, ten powszechny obowiązek przeżywania „magii świąt”.
Mówiąc o pułapce, mam na myśli narzucany przez obyczaj brak swobody wyboru, ale także oczekiwania wzajemne, przymus przeżywania tego czasu w określony sposób, z konkretnymi ludźmi przy stole, który wygląda w konkretny sposób. Czy pani wie, że są specjalne zastawy nawiązujące do świąt? Kolekcja talerzy w choinki... Jeżeli w rodzinie są poważne napięcia czy konflikty, to ta pułapka może jeszcze bardziej je uwypuklać.

Ewa Stanek-Misiąg: A czy są rodziny, w których nie ma napięć?

W każdej rodzinie są napięcia. Różnice i konflikty są zdrowe, ale miałam na myśli konflikty nierozwiązywane przez lata, zastarzałe, w wyniku których ludzie nie rozmawiają ze sobą, noszą wiele różnych niewypowiedzianych wzajemnych urazów. I nagle, pewnego zimowego dnia, to wszystko musi zostać przykryte białym obrusem, trzeba razem siąść do stołu i udawać...

Opuściła pani składanie życzeń.

A, właśnie, trzeba się jeszcze dzielić opłatkiem, udając, że życzymy sobie samych najlepszych rzeczy. Niektórzy próbują uniknąć tych napięć i presji i decydują się na wyjazd. Z roku na rok obserwuję coraz więcej takich decyzji.

Ale to nie jest rozwiązanie bezkosztowe. Przecież taki wyjazd musi być szeroko komentowany w rodzinie.

Co więcej, może to być traktowane jako rodzaj zdrady. „Wszyscy spędzają ten czas z rodzinami, a Wy chcecie sobie wyjechać w góry”. Akt swobodnego wyboru jest traktowany jako akt przeciwko tradycji i naruszenie wartości ”rodzina w Święta powinna być razem”. Ale wartości mają to do siebie, że bywają wzajemnie sprzeczne i na dodatek nie da się ich ustawić w obiektywnym porządku. Dla kogoś wartością może być: „potrzebuję chwili wytchnienia od wszelkich oczekiwań i obowiązków”.

Posłużę się swoim przykładem, myślę, że nie jest odosobniony. Moi rodzice mają po 75 lat, jestem ich jedynym dzieckiem, a moi synowie jedynymi wnukami. Marzę o tym, żeby spędzić święta po swojemu, ale wiem, że nie udźwignęłabym tego.

Kładzie pani na jednej szali potrzebę swobody, a na drugiej wyrzuty sumienia, które będzie pani miała. Wyrzuty wynikające z poczucia, że sprawia pani rodzicom przykrość. Uznaje pani, że jednak nie chce, żeby ją zjadło poczucie winy oraz że i tak pewnie wtedy pani nie odpocznie. Dokonuje pani świadomego wyboru.

Który wcale nie uwolni mnie od tego, że już w drugiej godzinie będę zła, że mnie zmuszają do smażenia karpia, którego nawet nie jem.

Tu dochodzimy do kwestii rozmowy o scenariuszu rodzinnego spotkania. Możemy spróbować wypracować – nie wywalczyć – tylko wypracować obszary swobody. Czasem jest pole do negocjacji, tylko my nawet tego nie sprawdzamy, z góry zakładając, że „trzeba się przemęczyć”.
Ja wiem, że to w praktyce nie jest łatwe i nie bagatelizuję tego trudu. Ale nic, co ważne nie jest bezkosztowe. Wiem, że te święta mają specjalny status. Jak żadne inne – ani Wielkanoc, ani Wszystkich Świętych – nie są takim testem miłości: „to, kogo wybierzesz na wigilię, świadczy o tym, kogo kochasz najbardziej”. Takie myślenie często zatrzymuje nas na drodze do negocjacji. Ale warto próbować. Można na przykład powiedzieć: „słuchajcie, nie chcę, żeby wam było smutno i chcę z wami posiedzieć, ale nie gotujmy tyle. Przecież i tak tego nie zjadamy”. Albo: „a może spróbujmy w tym roku zacząć od prezentów? Dzieci nie będą takie niespokojne przy stole?”
Przechodziłam przez taki proces odpuszczania sobie kolejnych wymagań i obecnie w moim domu co roku omawiamy dwa tygodnie przed świętami co będziemy jedli i jak zorganizujemy ten dzień. Zdecydowaliśmy, że gotujemy razem rzeczy, które wszyscy lubimy i które robimy zawsze raz do roku. One wymagają czasu, ale można je robić wspólnie, co już samo w sobie jest atrakcją i czymś przyjemnym. Przygotowujemy tylko trzy potrawy, z których dwie są absolutnie niewigilijne, tylko wymyślone przez nas w drodze prób i błędów. Zmieniliśmy też zasady dotyczące prezentów. Ze stanu, w którym wydawało się, że trzeba obdarować dzieci wielką liczbą drobiazgów, doszliśmy – rewidując popełnione błędy – do takiego, w którym się bardzo ograniczamy. I żeby łatwiej było dzieciom czekać na popołudnie, pierwsze prezenty – na ogół książki – moi dwaj wnukowie dostają już rano. Ale taka mądra jestem po szkodzie. To był proces wypracowywania rozwiązań, które miały sprawić, żeby nam wszystkim było miło.
Więc jeżeli przestaniemy traktować ten czas jako test miłości, jeśli podjęliśmy decyzję o tym, że spędzamy go z kimś, komu nasza nieobecność sprawiłaby przykrość, to usiądźmy razem, czy weźmy telefon i pogadajmy. Zastanówmy się, co zrobić, żeby nie było tego napięcia, które było w zeszłym roku. Czy to, co mówię, brzmi realistycznie?

Niekoniecznie (śmiech).
W zeszłym roku natknęłam się w internecie na mem, który przedstawiał jakby grę planszową. Pola wypełnione były tymi okropnymi pytaniami, które powodują, że jeżeli atmosfera nie była do tej pory napięta, to się taka natychmiast staje.

„Kiedy będziecie mieć dzieci?”, „Kiedy drugie?”, „Dlaczego wciąż nie zmieniasz pracy”?

Otóż to. Nie sądzę, żeby dało się zreformować te wszystkie ciotki i babki, które zadają takie pytania. Jak z tego wybrnąć?

Wydaje mi się, że często te pytania, zadawane w taki niezręczny sposób, są próbą nawiązania kontaktu, którego komuś brakuje. I stąd się bierze „a co tam na studiach?”
Więc może ktoś mógłby spojrzeć na to z góry, jak twórca tej gry, i zaproponować z niesarkastycznym poczuciem humoru: „słuchajcie, a może umówmy się, że dzisiaj nie zadajemy sobie tych wszystkich rytualnych pytań”. Albo: „To może zadajmy sobie te pytania od razu wszystkie na raz?”. Czasem jest ktoś w rodzinie, kto potrafi przekłuwać balony niechęci. Lider zmiany, jak to się brzydko mówi w psychoterapii grupowej.
Mieliśmy takie zdarzenie przy stole, trzy lata temu, kiedy urodził się mój młodszy wnuk i był na rękach u mojej córki. Rozmawialiśmy o tym niemowlęciu, że takie miłe, niekłopotliwe. I tak się wszyscy rozczulali, aż starszy wnuk zwrócił się do mnie i mojego męża: „Babo, a kiedy wy będziecie mieli takiego małego dzidziusia?” Na co mój zięć szybko zaripostował: „O, to takie typowe pytanie przy stole wigilijnym” (śmiech)

A jak sobie radzić, kiedy się jest rodziną patchworkową? Coraz więcej jest takich rodzin. Test miłości, o którym pani mówiła w ich przypadku jest WIELKIM TESTEM. Ile babć może być zranionych, ilu dziadków...

Ale to jest pytanie o to, jaki ktoś ma kontakt z rzeczywistością. Realia są takie, że popołudnie i wieczór wigilijny mamy jeden w roku, a bliskich ludzi w różnych podgrupach mamy wielu. Trzeba to sobie jasno powiedzieć i określić swoje potrzeby – czy chcemy jeździć od domu do domu, od miasta do miasta w ten jeden wieczór, czy wolimy spędzić czas z jedną rodziną, a do drugiej wybrać się kolejnego dnia.

Ale jak przekonać do zaakceptowania takiej rzeczywistości babcię, która uważa, że to ona pierwsza, a nie ta druga babcia musi w wigilię ugościć wnuczęta?

Nikogo nie możemy przekonać do zaakceptowania czegokolwiek. To iluzja, że możemy na kogoś w ten sposób wpłynąć. Nie możemy kontrolować ani drugiego człowieka, ani jego uczuć. Najwyżej możemy przekonać samych siebie, czyli odbyć ze sobą rozmowę – jak było w zeszłym roku, czy na koniec byłam zadowolona, czy wściekła i czy chcę, żeby w tym roku było tak samo. Jeśli chcę, to nie mogę mieć potem do nikogo pretensji. Jeśli nie chcę, to co w takim razie mogę zmienić i czy wytrzymam ewentualną złość najbliższych? Koniec końców to my odpowiadamy za to, jak sobie organizujemy życie. Możemy babci szczerze spróbować opowiedzieć o naszych motywach: „Nie chcę się tak spieszyć jak w zeszłym roku, chcę w spokoju z tobą spędzić czas, nie myśląc, że już powinnam wyjść i że tam na mnie czekają”.

Co zrobić ze spotkaniami opłatkowymi w pracy? Od jakiegoś czasu przybywa głosów, że to nie jest dobry pomysł, że krępują ludzi, irytują. „Nie przepadam za kimś, a tu muszę się z nim łamać opłatkiem i składać życzenia”. Jedynym wyjściem wydaje się odmowa uczestnictwa, ale jak to zostanie odebrane?

Wyobrażam sobie, że w dużych korporacjach, gdzie jest wielki hall i stoi stół z tym nieszczęsnym karpiem i opłatkiem, jeden z tego skorzysta, a inny nie i nawet nikt tego specjalnie nie zauważy. Ale w mniejszych grupach, kiedy spotkanie odbywa się w godzinach pracy, może to być odczytane jako przekraczanie granicy. Ktoś, kto organizuje takie spotkanie zakłada, że wszyscy mają taki sam stosunek do tego święta, a przecież tak nie jest, to fałszywe założenie. Boże Narodzenie to wydarzenie religijne, czyli ma charakter osobisty, dla niektórych nawet intymny. Myślę, że dobrze jest o tym rozmawiać, mówić, że to może mieć wykluczający, opresyjny charakter, pytać, czy chcemy, żeby sprawy religijne wchodziły tak mocno w sferę publiczną.
Tu wracamy do początku naszej rozmowy. Ktoś, kto nie przeżywa świąt w określony sposób, może się czuć samotny i już na początku grudnia obawiać, co będzie dalej. A jeszcze nie mówiłyśmy o ludziach, których problem nie polega na tym, że się wahają, do której rodziny jechać najpierw. Ich problem polega na tym, że oni nie mają nikogo. Czy pamiętamy o nich? Czy rzeczywiście stawiamy na stole dodatkowy talerz dla takiego przybysza? Czy jesteśmy gotowi go przyjąć? A może to też jest iluzja?

Rozmawiała Ewa Stanek-Misiąg

Justyna Dąbrowska, psycholożka, psychoterapeutka, autorka książek – rozmów: „Spojrzenie wstecz”, „Matka młodej matki”, „Nie ma się czego bać”, „Miłość jest warta starania”. W Laboratorium Psychoedukacji prowadzi psychoterapię okołoporodową.

19.12.2019
Zobacz także
  • Dorosłe święta
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta