×
COVID-19: wiarygodne źródło wiedzy

Dorosłe święta

Ewa Stanek-Misiąg

Nie można nauczyć się asertywności bez uprzedniego oczyszczenia się z resentymentu do rodziców. Nie można. A bez tego asertywność jest takim plasterkiem przyklejonym na jątrzącą się ranę.
Uczymy się w moich grupach kobiecych, że można się nie zgodzić i to parokrotnie – opowiada psycholożka, Katarzyna Miller.

.


Katarzyna Miller

Ewa Stanek-Misiąg: Tytuł pani poradnika „Być kobietą i nie zwariować” w kontekście świąt Bożego Narodzenia nabiera...

Katarzyna Miller: Specjalnej mocy?

Tak myślę. To jest czas, w którym wiele kobiet zmęczonych przygotowaniami może sobie uświadomić, że coś jest nie tak. A może niepotrzebnie się martwię, bo strażniczki tradycji odchodzą w przeszłość?

To jest ciekawy proces. Część kobiet rzeczywiście ogromnie odeszła od tradycji, niektóre nawet uznały ją za swojego wroga niemal. Część kobiet jednak trzyma się jej kurczowo. Nazywam je kobietami patriarchalnymi.

One należą do jednego pokolenia?

Przynależność pokoleniowa nie ma tu znaczenia. Ludzi można dzielić według różnych kryteriów. To jest zawsze trochę sztuczne, ale daje pewien obraz. Są ludzie, którzy lubią rozwój i są ludzie, którzy boją się utraty bezpieczeństwa. Pierwsi cenią sobie nowości, zmiany, próby, ryzyko im nie straszne, a nawet je lubią. Drudzy przeciwnie. Z czym to może być związane? Wcale niekoniecznie z tym, że przeżyli coś złego. Może po prostu byli straszeni i uwierzyli.
Wie pani, grzeczne dziewczynki bardzo wierzą rodzicom. Mamy w Polsce nadal model wychowania przez zawstydzanie i zastraszanie. Mówię o tym wychów lub tresura. Dziewczynki łatwiej się temu poddają, bo z reguły są delikatniejsze. W tym sensie, że są wrażliwe na słowa, szybciej od chłopców nawiązują kontakt. Wyuczyłyśmy się tego przez wieki – rozumieć co pan od nas chce i jak go obłaskawić, żeby trochę wyszarpać dla siebie. Dziewczynce właściwie nadal często nie wolno mówić „nie” i się złościć. I te dziewczynki, które się nie zbuntują i którym strasznie zależy na tym, żeby je mamusia chwaliła i kochała, zwyczajnie boją się coś zmienić.
A proszę jeszcze wziąć pod uwagę, że dużo polskich dziewczynek ma tatusia alkoholika i wiadomo, że to jest niedobry tatuś, nawet jeśli on jest fajniejszy niż mama, która utrzymuje porządek, trzeba jej słuchać, pomagać, wspierać, bo „tacy są razem biedni przez tego tatusia”.
Dodajmy do tego, że ciągle mówimy „ułożyła sobie życie” o kobiecie, która wyszła za mąż oraz „najpiękniejszy dzień w życiu to ślub”, na co mi się scyzoryk w kieszeni otwiera. Przecież dziewczyny mają kupę cudownych chwil w życiu!
Tak to wygląda. Wiele kobiet uważa, że w święta musi się zamęczyć, ale na szczęście są też takie, które tego nie robią. Widziałam w sklepie niedawno bardzo szykowną laskę, która składała zamówienie na święta, wszyściutko w tej garmażerii zamówiła.

Ale co na to powie mama, czy teściowa?

Może one są do życia? A może ta dziewczyna ma to po prostu gdzieś?

Byłaby to chyba jednak rzadkość. Wydaje mi się, że młodsze kobiety często podporządkowują się starszym.

No tak. Uginają się po prostu pod oceną i presją, którą starsze panie stosują wobec dziewczyn. Myślę, że one się złoszczą, że teraz kobiety mają łatwiejsze życie, że więcej im wolno, na więcej sobie pozwalają. „Jak to jest, że dziewczyny dzwonią do facetów, żeby się z nimi umawiać?!” Tak jest. Mamy dziś więcej możliwości niż poprzednie pokolenia, mieszkamy same w swoich własnych mieszkaniach, mamy swoje własne pieniądze...

Ale nadal spotykamy się w święta przy stole – panie, które bardzo pilnują, żeby święta przebiegały według ściśle określonych od lat reguł oraz panie, które się tymi regułami nie przejmują, co nie znajduje u tych pierwszych zrozumienia.

Niektóre dziewczyny – te grzeczne – nie pozwolą sobie na niezgodę, nieposłuszeństwo. Pracuję z kobietami przeszło 20 lat i widzę, że jest im trudno, że się złoszczą, ale często jest to taki bunt dziecka. Skarżą się: „ona mnie stawia do pionu, wymaga ode mnie, w ogóle się ze mną nie liczy”. Mówię wtedy: „Jesteś dorosła, naucz się asertywności”. Asertywność słabo przyjęła się w Polsce. Weszła ładnie, dużo było różnych związanych z nią warsztatów, ale nie można nauczyć się asertywności bez uprzedniego oczyszczenia się z resentymentu do rodziców. Nie można. A bez tego asertywność jest takim plasterkiem przyklejonym na jątrzącą się ranę. W pierwszym odruchu dziewczyna się nie zgadza, ale ponieważ w odpowiedzi mama czy teściowa wbije szpilę mocno, to ona czuje się rozwalona. Dostała po łapkach, nie umie oddać, nie umie się z tego wyswobodzić, więc się godzi na wszystko.
Uczymy się w moich grupach kobiecych, że można się nie zgodzić i to parokrotnie. Spokojnie powiedzieć: „Nie. Nie odpowiada mi to. Nie będę tego robić w taki sposób. Wybrałam własny, który odpowiada mnie i mojej rodzinie”. Nikogo nie trzeba obrażać, z nikim nie trzeba się kłócić. Nikt nie musi się czuć zdołowany.
Uważam, że to jest polski problem, jeden z naszych kłopotów społecznych: ludzie na siebie napadają. Bo my w Polsce jesteśmy bardzo sympatyczni, ale też często się kłócimy. Unosi się coś takiego w powietrzu: „on mnie uraził”, „dopiekła mi, muszę jej oddać”. Zamiast zamknąć sprawę, jak dorośli, my lubimy uwikłać się w walkę. I potem siedzą przy świątecznym stole naburmuszone panie, reszta rodziny nie wie co robić, dzieci myślą „trzeba szybko coś zjeść i stąd spadać”.
Oczywiście bywa też inaczej. Jest trochę fajnych rodzin. Daj Boże, żeby było ich jak najwięcej, takich serdecznych, dorosłych rodzin.

W „Być kobietą...” jedna z pań w wątku dotyczącym obsługi domowników mówi, że robiła wszystko dla dzieci, spełniała każde ich życzenie, „dałabym im gwiazdkę z nieba”. Która z nas nie...

Nie, nie, nie! Przepraszam bardzo, ale tylko nie takie zdania „która z nas nie”. One właśnie przyklepują mity. Bez sensu.

Racja. Wycofuję. Kolejne zdanie wspomnianej pani brzmi: „Boję się, że jak powiem ’nie’, to stanie się coś strasznego”.

Jest tak, ponieważ ona ma tylko emocje. To największy problem niektórych kobiet. Kobiety są fajną częścią ludzkości, bardzo fajną, ale czasami chłopy mają rację, kiedy mówią, że są trochę bezmyślne. Dają się zalewać emocjom. Nie myślą, nie wyciągają wniosków, nie mają refleksji. A to są często bardzo inteligentne kobiety, które świetnie sobie radzą z excelem czy matematyką wyższą. Ale jak się czymś przejmą, jak coś je dotknie, to zamieniają się w nieszczęśliwe dzidzie. Takie kobiety jakby tylko czekały na to, że ktoś je będzie chciał umniejszyć, urazić. Dostały strasznie w kość w domu rodzinnym i teraz, gdy ktoś się z nimi nie zgadza, albo powie coś, co im się nie podoba, to one czują ból. A to przecież nie jest żaden cios, tylko informacja. Informacja, na którą odpowiadam swoją informacją. „To ciekawe, co mówisz...” albo „wezmę to pod uwagę...” albo „cieszę się, że mi to powiedziałaś, ale wybieram swoją wersję”. I już. To jest asertywność. Marzy mi się, żebyśmy się zajęli uczeniem dorosłego rozwiązywania różnych spraw. Święta tworzą wiele trudnych sytuacji. Fajnie by było móc odetchnąć głębiej i powiedzieć „przykro mi, że tak mówisz, bo mnie to boli, ale się z tobą nie zgadzam i jeśli dalej będziesz się tak zachowywać, to się przesiądę albo wyjdę”.

„Najważniejsze to iść za swoim wewnętrznym głosem” mówi pani w książce. Nie każdy zna swój głos.

Ale czy z tego powodu mam nie powiedzieć takiego zdania? Jak ktoś nie zna, to niech szuka. Nie jest już tak, jak za czasów naszych babek i prababek, które mogą powiedzieć „myśmy nie miały się z czego tego nauczyć”, „nie mogłyśmy takich rzeczy przeczytać”. Teraz każde poważne damskie pismo pisze o takich rzeczach, książek jest mnóstwo, często napisanych fajnym językiem, że wspomnę też o swoich. Kobiety czytają, przyjeżdżają na warsztaty. Nie jesteśmy skazane na to, co nam przekazały matki i babcie, możemy szukać własnej drogi. Choć – przyznaję – to, czego nauczyliśmy się w domu pozostaje w nas najgłębiej i kobietom jest szczególnie trudno sobie z tym poradzić. Problem polega na tym, że nasze matki są nieszczęśliwe. Nie uczą pogody ducha, tylko połykania żaby. Trzeba wszystko znieść. Córce nie może być lepiej niż matce. Cierpienie ma ciągle u nas dobrą opinię. Córki i wnuczki muszą wykonać naprawdę duży wysiłek, żeby się uwolnić. I one to robią. Mówią „mama, co ty się tak przejmujesz, po co?” albo „zostaw tatę”. A kiedy mama odpowiada „nie, bo to dla was z nim jestem”, zdarza się, że słyszy „ale my tego wcale nie chcemy”.

Może z tym całym gotowaniem na święta jest podobnie? Nasze wyobrażenia rozjeżdżają się z oczekiwaniami bliskich.

Oczywiście. Przecież bardzo często mężowie pytają swoje żony „ale po co ty to wszystko robisz? Przecież wystarczy połowa”.
Pamiętam moją mamę, która kiedy zapraszała gości, czy to były święta czy imieniny, czy inna ważna okoliczność, to przez tydzień harowała w kuchni. Robiła cudowne, wyrafinowane jedzenie. Wszyscy byli zachwyceni. Uważała, że nie przyszliby, gdyby nie było żarcia. Kiedyś zrobiłam na takie przyjęcie sałatkę kartoflaną. Wszyscy zajadali tę sałatkę, a ona: „dlaczego jedzą twoją sałatkę, a nie rzeczy, które ja przygotowałam?” Odpowiedziałam jej: „bo to jest proste, zwykłe, nowe i włożyłam w to mój luz, wiesz? Mój luz”. To była kobieta pracująca, podróżująca po świecie, nie gospodyni domowa. I taki miała w sobie lęk, że jak nie włoży maksimum wysiłku, to się okaże, że jest nieudana. Ktoś uzna, że się nie sprawdziła.
Ale wie pani, ja bym była za tym, żebyśmy nie powtarzały co roku tekstów o kobietach, które się poświęcają, bo to się bardzo zmieniło. Tak zwanych tradycyjnych rodzin w Polsce jest co najwyżej 50%. Zmienia się podejście do obchodzenia świąt. Ludzie nie jedzą tyle, co kiedyś. Jedzą też inaczej niż kiedyś. Mnie martwi co innego. To, że zgubiliśmy zupełnie duchowy wymiar świąt. Nie należę do kościoła katolickiego, ale uważam za oburzające to, że święta stały się merkantylne, mamy tylko kupować.
Dla mnie święta są po to, żebyśmy się spotkali, razem coś zaśpiewali, żebyśmy się utulili, życzyli sobie czegoś dobrego. Jedzenie nie jest najważniejsze, choć ja bardzo lubię dobre jedzenie, ani to, żeby dom był wypucowany na glanc.
Opowiem pani, co spotkało w zeszłym roku moją pacjentkę. Najpierw ucieszyła się z prezentu od ojca, „nigdy w życiu nie dostałam nic od niego, a tu zegarek”, a potem usłyszała: „to teraz sobie stara panno licz na tym zegarku godziny, bo coś z nikim ci na razie nie wyszło”. Takich rzeczy jest mnóstwo w domach rodzinnych, pytam: po co? To już lepiej, żeby sobie ta córka wyjechała z koleżankami tam, gdzie będzie jej ciepło i przyjemnie.

Rozmawiała Ewa Stanek-Misiąg

Katarzyna Miller – psycholożka, psychoterapeutka, autorka i współautorka książek. Ostatnio w wydawnictwie Rebis ukazała się „Być parą i nie zwariować” oraz wznowienie „Być kobietą i nie zwariować”.

< >

23.12.2019
Zobacz także
  • Test miłości
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta