×
COVID-19: wiarygodne źródło wiedzy

Od marzeń przez trudy do gwiazd

Marta Sułkowska
specjalnie dla MP.PL

W latach 70-tych XX wieku, w realiach siermiężnej komuny, mieliśmy marzenie. Pragnęliśmy stworzyć w Polsce kardiochirurgię dziecięcą o najwyższym stopniu referencyjności. Dziś nasze osiągnięcia w tej dziedzinie medycyny są doceniane w kraju i na świecie, ale wciąż nie brakuje nam przeszkód i wyzwań. O rozwoju kardiochirurgii dziecięcej w Polsce mówi prof. Janusz Skalski, kierownik Kliniki Kardiochirurgii Dziecięcej w Krakowie-Prokocimiu.


Prof. Janusz Skalski. Fot. arch. wł.

  • Instytut Pediatrii w latach 70-tych nie miał ani doświadczonej kadry, ani zaplecza, by tworzyć z niego klinikę kardiochirurgiczną
  • Najprostsze operacje były ogromnym wyzwaniem
  • Amerykanie pokazali medycynę, której poziom wydawał się zupełnie niedościgniony
  • Zdecydowanie mamy dziś światu wiele do zaproponowania
  • Dziś naszym marzeniem jest, aby poziom śmiertelności był nie tyle bardzo niski, co zerowy
  • Finansowanie procedur z zakresu kardiochirurgii nie odpowiada obecnym realiom i ich specyfice

Marta Sułkowska: Panie Profesorze, rozmawiamy z okazji obchodzonego w listopadzie 2022 roku jubileuszu 50-lecia Oddziału Kardiochirurgii Dziecięcej w Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym w Krakowie, dawnego Polsko-Amerykańskiego Instytutu Pediatrii. Jak wspomina Pan Profesor początki kardiochirurgii dziecięcej w Polsce?

Prof. Janusz Skalski: Jako czasy zdecydowanie pionierskie. Dawny Instytut Pediatrii, z którego wyrósł dzisiejszy Oddział Kardiochirurgii Dziecięcej, w latach 70-tych XX wieku nie miał ani doświadczonej kadry, ani zaplecza, by tworzyć z niego klinikę kardiochirurgiczną. Ta dziedzina miała się dopiero w Polsce rozwinąć. W naszym ośrodku tworzeniem struktur od zera zajęła się pani doktor, później profesor, Eugenia Maria Zdebska – pionierka kardiochirurgii dziecięcej w Polsce. Do naszego instytutu przyjeżdżali na operacje zaproszeni chirurdzy z Warszawy: prof. Wacław Sitkowski i prof. Irena Smólska, którzy operowali serca pacjentów. Nie byli to jeszcze „specjaliści” kardiochirurdzy – wówczas w Polsce po prostu nie było takiej specjalizacji. To wszystko brzmi bardzo pioniersko.

Jakie wykonywano wtedy operacje?

Najprostsze, ale były one dla nas wówczas ogromnym wyzwaniem! Nie były to operacje wykonywane w krążeniu pozaustrojowym, tylko proste procedury, które wykonywało się za pomocą takich samych narzędzi chirurgicznych, jak operacje przepukliny pachwinowej. No, może zestaw narzędzi był trochę bardziej bogaty, ale nie czarujmy się: to była siermiężna Polska czasów komunistycznych. Poza tym najważniejsze: nie mieliśmy doświadczenia. Pamiętam, kiedy zestresowany stawałem do takich pierwszych, pionierskich operacji jako asystent. Niesamowite przeżycie… Jestem bardzo dumny z tego, że w tych początkach kardiochirurgii dziecięcej w Polsce uczestniczyłem.

Trudne początki nie zwiastowały późniejszego imponującego rozwoju polskiej kardiochirurgii dziecięcej. Co Państwa motywowało do stałego rozwoju?

Na samym początku – pasja, marzenie. Wspaniałe możliwości, które widzieliśmy u innych. Nasza szefowa, pani profesor Zdebska, wyjechała do Stanów. Wróciła przepełniona entuzjazmem i chęciami stworzenia czegoś bardzo nowoczesnego w polskiej skali. Samymi chęciami niewiele byśmy jednak zdziałali, ale z pomocą przyszedł nam Project HOPE. Była to inicjatywa, która miała wspomagać medycynę w krajach trzeciego świata. Zdecydowano o rozwoju kardiochirurgii w Krakowie. W 1977 roku po raz pierwszy przyjechał do nas amerykański zespół złożony z różnych specjalistów, wśród nich znakomitość – prof. William Norwood, który później zasłynął jako twórca wielu chirurgicznych metod, a przede wszystkim metody leczenia dzieci z zespołem niedorozwoju lewego serca. Amerykanie pokazali nam medycynę, której poziom wydawał nam się zupełnie niedościgniony. Skomplikowane operacje na otwartym sercu – patrzyliśmy jak urzeczeni! Zostało w nas wtedy głębokie przekonanie, że jako Polacy musimy w kardiochirurgii do czegoś dojść. Aczkolwiek sądziliśmy wtedy, że do takiego poziomu, jaki reprezentował profesor Norwood, nigdy nie dojdziemy…

Dziś polska kardiochirurgia jest chlubą naszej medycyny. Jakie operacje realizuje się obecnie w Państwa ośrodku?

Wszystkie, jakie są na świecie. To, co robimy w Krakowie, robimy równorzędnie ze światem, być może w niektórych działach kardiochirurgii nawet wyprzedzając Europę. Doszliśmy do światowego poziomu. Owszem, Amerykanie zawsze będą dla nas wzorem, jak niejednokrotnie podkreślam, nieosiągalnym wzorem, ale zbliżyliśmy się do nich bardzo. Tworzymy dziś rozmaite modyfikacje, nowości, które potem idą w świat i są cytowane w publikacjach, są wdrażane do praktyki klinicznej. Wymiernym testem naszych możliwości jest to, jak bardzo skomplikowana jest wada, którą operujemy. Po drugie – wskaźnik mówiący o tym, jaką mamy śmiertelność. To są dwa bardzo wymierne i bardzo cenne, obiektywne mierniki. Jeżeli udaje się nam osiągać przy wysokim wskaźniku złożoności wady serca taką śmiertelność, która nie odbiega od światowej, to znaczy, że osiągnęliśmy poziom, o którym marzyliśmy w latach 70-tych. To nie jest już tak, że nam się wydaje. To jest wymierne. Zdecydowanie mamy dziś światu wiele do zaproponowania.

Jakie zatem cele na kolejne lata i dekady wyznaczyłby Pan Profesor dla kardiochirurgii dziecięcej?

Dziś naszym marzeniem jest, aby poziom śmiertelności był nie tyle bardzo niski, co zerowy. Jeśli osiągamy taki w perspektywie 30-dniowej, ale potem dziecko umiera, to jednak nie jest sukces. Drugi cel to prowadzenie takich modyfikacji naszego postępowania w złożonych wadach serca, żeby dziecku stworzyć jak najlepszy komfort życia, ponieważ bardzo wysoki odsetek wad, które operujemy, to pojedyncza komora serca. Tutaj nie ma możliwości wyleczenia, tylko to jest cały czas leczenie paliatywne, którego celem jest zapewnienie pacjentowi jak najlepszego komfortu życia i jak najdłuższego przeżycia. Chcielibyśmy, żeby okres przeżycia tych pacjentów zbliżył się maksymalnie do średniej populacyjnej. To jest wyzwanie dla kardiochirurgii. Czy to jest możliwe współczesnymi metodami? Nie, jeszcze nie jest możliwe. Dobrze wiemy, że współczesna medycyna nie daje obecnie takich możliwości, ale czy możemy wiedzieć, co będzie za 20-30 lat?

Postęp technologiczny sprzyja ambitnym marzeniom?

Postęp nauki, technologii, techniki chirurgicznej postępuje obecnie wręcz fantastycznie szybko. Z optymizmem wypatruję kompletnego przestawienia na inne tory współczesnej kardiochirurgii dziecięcej. Może już w niedalekiej przyszłości uda się uzyskać średnią populacyjną dla tych ciężkich wad serca? Może realny kierunek to regeneracja serca, regeneracja krążenia płucnego, wyhodowanie genetycznie modyfikowanych nieodrzucanych przez organizm narządów, którymi można będzie zastąpić niesprawne organy? Lub całkowicie sztuczne mechaniczne serce, które służyłoby pacjentowi przez długie lata?

Brzmi jak science-fiction.

Oczywiście. Aż boję się rozważać głośno takie wizje. Ludzie powiedzą: „to wariat jest!”. Mam świadomość, że mówię dziś o gwiazdkach z nieba. Z drugiej strony pionierskie prace w wymienionych kierunkach już trwają – kto wie, co przyniosą? Jednak wracając do „tu i teraz”, tak się zastanawiam, że z naszej dotychczasowej rozmowy wynika, że kardiochirurgia dziecięca to sam cud. Niestety, jest i druga strona medalu. Drastycznie pogarsza się nasza sytuacja finansowa. Finansowanie naszych procedur jest bardzo złe. Jako dziedzina jesteśmy w deficycie i prowadzimy nasze szpitale do bankructwa. To jest ponura strona tego samego medalu.

W czym tkwi problem?

Mówiąc najkrócej, finansowanie procedur z zakresu kardiochirurgii nie odpowiada obecnym realiom i ich specyfice. Ostatnią aktualizację wycen zjadła już inflacja. Inny problem: finansowanie najbardziej skomplikowanych procedur. Finansowanie operacji o najwyższym stopniu referencyjności powinno być odpowiednie. Beneficjentem powinien być szpital – przecież nie kardiochirurg, nie o to chodzi. Dyrektor szpitala będzie wiedział, jak tymi środkami rozporządzić. Dziś, jeśli wyceny procedur z zakresu kardiochirurgii dziecięcej są poniżej kosztów, dyrektor może – nie bez pewnej racji – pomyśleć: „to ja wolę, żeby przepukliny pachwinowe operowali, a nie serca, bo ja idę w bankructwo!”. Dziś w wycenie procedury kardiochirurgicznej, zgodnie z katalogiem procedur NFZ liczymy koszt operacji w relacji do wartości wszczepienia sztucznej zastawki. To kompletne nieporozumienie – dziś zastawka kosztuje mniej niż dobry smartfon. Nie od jej ceny powinna być zależna wycena procedury kardiochirurgicznej, bo nie ona jest kluczowa. Takie podejście miało sens w komunie, kiedy zastawka była bezcenną rzeczą, ponieważ nie można było jej nigdzie kupić i była relatywnie bardzo kosztowna. Realia naszej pracy to jest codzienne wykłócanie się. Bo butla tlenku azotu jest strasznie droga. Kosztowała 5 tysięcy złotych, teraz więcej, i ta butla wystarcza na jeden dzień. „– Co wy robicie?! Rozrzutni jesteście! – No dobra, ale dziecko przeżyło…”. Jesteśmy w trakcie rozmów z Agencją Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji oraz Ministerstwem Zdrowia, mamy nadzieję na zmiany.

Panie Profesorze, gratuluję wspaniałego jubileuszu, życzę osiągnięcia celów i spełnienia marzeń.

Rozmawiała Marta Sułkowska

22.11.2022
Zobacz także
  • Czy bezelektrodowe stymulatory serca będą refundowane?
  • Innowacyjna sonda grafenowa do operacji serca
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta