Oszukiwali, że nie byli za granicą

Jerzy Dziekoński
Kurier MP

Oszukiwanie lekarzy i niestosowanie się do zaleceń służb sanitarnych w warunkach epidemii wprowadza w pracę zespołów ratunkowych zamieszanie, które może zagrozić zdrowiu innych pacjentów. Idealnie ilustruje to przykład ze Zgorzelca, gdzie rodzice gorączkującego i krwawiącego z nosa dziecka nie chcieli przyznać się, że wyjeżdżali za granicę.


Fot. Jakub Porzycki / Agencja Gazeta

Sprawę ze Zgorzelca opisuje kierownik tamtejszego SOR-u, Artur Limanowski, który 10 marca pełnił dyżur.

– Wcześnie rano otrzymaliśmy zgłoszenie o dziecku, które od kilku dni gorączkowało i miało krwawienie z nosa. Zespół ratunkowy zdecydował o przywiezieniu chłopca na SOR. Po konsultacji przez lekarza na „zielonym SOR-ze” chłopiec został zbadany przez laryngologa. Zarówno pediatra jak i laryngolog potwierdzili, że dziecko ma gorączkę i krwawi z nosa, zaś oba objawy mogą mieć podłoże infekcyjne. Należy zaznaczyć, że rodzice podczas zbierania wywiadu przez zespół ratunkowy zaprzeczyli jakoby wyjeżdżali w ostatnim czasie za granicę. Powtórzyli to samo na miejscu na SOR-ze – opowiada lekarz.

Szef zgorzeleckiego SOR-u dodaje, że wyjaśnienia rodziców były niespójne i mylące. Rodzice zaprzeczali, że wyjeżdżali za granicę, po czym przyznali, że byli w Niemczech. Dwa albo trzy tygodnie temu. Raz mówili, że przez tydzień, innym razem, że dłużej, by po chwili stwierdzić, że krócej.

Zapytani o to, dlaczego wezwali karetkę, mimo że sami byli w dobrej kondycji i posiadali samochód, stwierdzili, że ich zdaniem przyjazd zespołu ratunkowego gwarantował szybsze zbadanie siedmiolatka.

Kiedy okazało się, że rodzina wyjeżdżała jednak za granicę, pracownicy SOR skontaktowali się ze stacją sanitarno-epidemiologiczną. Tam zalecono, żeby dziecko trafiło na oddział zakaźny. I tu zaczęły się kolejne przeszkody.

– Po konsultacjach rodzice z dzieckiem zostali odizolowani. Wszyscy pracownicy – ratownicy triażowi, zespół karetki również zostali zgromadzeni na SOR, żeby nie roznosić potencjalnej infekcji. Jedna osoba została wyznaczona do kontaktu z potencjalnie chorymi i diagnostyki. Od początku byliśmy w kontakcie ze stacją sanitarno-epidemiologiczną. Stwierdzono, że trzeba pobrać próbki do badania w kierunku wirusa i najlepiej przewieźć pacjenta do jednego ze szpitali zakaźnych – w Bolesławcu, który jest oddalony o kilkadziesiąt km, albo we Wrocławiu, który leży 130 km od Zgorzelca. Decyzja padła na Wrocław – relacjonuje Limanowski.

Mimo że jedna z dwóch karetek przeznaczonych do sanitarnego przewozu pacjentów stacjonuje w pobliskim Świeradowie, szpital musiał wygospodarować transport własny.

– Czekaliśmy ponad dwie godziny. Wydzwanialiśmy do Sanepidu i do sztabu kryzysowego we Wrocławiu. Otrzymaliśmy w końcu odpowiedź, że karetki nie wyślą, żebyśmy sobie radzili sami. Wobec tego ubraliśmy zespół transportowy, który na szczęście mamy w szpitalu, w ubrania ochronne i wysłaliśmy rodzinę do Wrocławia razem z próbkami do zbadania – dodaje lekarz.

Na decyzję, co zrobić z pacjentami pracownicy SOR czekali od 5 rano do 12 w południe. Zgodnie z zaleceniami Sanepidu osoby, które miały styczność z rodziną udały się do domu i zaleceniem oczekiwania na wynik.

Dziecko przyjęto do Kliniki Pediatrii i Chorób Infekcyjnych przy ul. Chałubińskiego we Wrocławiu. Matka została z synem, zaś ojca odesłano do domu, gdzie ma poddać się reżimowi sanitarnemu.

Co ciekawe, matka po przewiezieniu do Wrocławia ponownie, według relacji lekarzy, zmieniła wersję wydarzeń. Stwierdziła, że to ratownicy ze zgorzeleckiego SOR-u niepotrzebnie rozpętali burzę, że dziecko wcale nie gorączkowało od kilku dni.

– Wywiad zbieramy nie po to, żeby narazić kogokolwiek na ostracyzm i napiętnowanie. Mamy na uwadze nie tylko zdrowie pacjentów, czy zdrowie własne, ale przede wszystkim zdrowie publiczne. Ta historia pokazuje, że nie wszyscy są tego świadomi. Z doniesień medialny wiemy, w jaki sposób rozwija się epidemia koronawirusa. Mało tego, widząc zachowania niektórych pacjentów, nie trudno o czarnowidztwo. Mimo zaleceń służb sanitarnych, żeby unikać skupisk ludzkich, w poczekalniach poradni jest pełno pacjentów. Mówi się tyle o potrzebie mycia rąk, tymczasem rzadko kto bierze sobie te zalecenia do serca. Wprowadzono u nas reżim sanitarny i co godzinę myte są wszystkie klamki, uchwyty, blaty i rączki od wózków inwalidzkich. To jednak wciąż przy tak beztroskim podejściu pacjentów zbyt mało – podsumowuje Artur Limanowski.

Wynik testu u chłopca był negatywny. Zdiagnozowano u niego mukowiscydozę z infekcją górnych dróg oddechowych.

13.03.2020
Zobacz także
  • MZ: mamy stan zagrożenia epidemicznego
  • "Za tydzień może być zakażonych tysiąc osób"
  • WHO ogłasza pandemię
  • Chciał ominąć kolejkę – powiedział, że ma koronawirusa
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta