Testy, sprzęt... i inne pytania przed eksplozją

Małgorzata Solecka
Kurier MP

Za tydzień, może za nieco dłużej będziemy mieć tysiąc potwierdzonych przypadków zachorowań – mówi minister zdrowia. Tysiąc pacjentów w stanie wymagającym hospitalizacji to jeszcze nie jest koniec świata, nawet dla polskiej ochrony zdrowia. Pojawiają się jednak uzasadnione pytania o następny etap.


Laboratorium wykonujace testy na obecność SARS-CoV-2 w Olsztynie. Fot. Arkadiusz Stankiewicz/Agencja Gazeta

Po pierwsze: co z tymi testami?

Obawom, że Polska właśnie wkracza na ścieżkę Włoch z ich tragicznym bilansem zachorowań, ale przede wszystkim zgonów, dał wyraz prof. Robert Flisiak, prezes Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych, który rekomenduje, wzorem Korei, badanie wszystkich obywateli i wykonywanie tzw. szybkich testów kasetowych – mniej czułych i swoistych od testów PCR, które są przeprowadzane w laboratoriach, ale jednak pozwalających wychwycić duży odsetek zakażonych i ich odpowiednio wcześnie izolować. Ministerstwo Zdrowia nie mówi „nie”, jednak pod warunkiem, że testy uzyskają rekomendację WHO. Tej na razie nie ma.

Na 13 marca, przed południem, w polskich laboratoriach przebadano niespełna 2,9 tysiąca próbek. Potwierdzone przypadki, zdaniem specjalistów, to znikomy procent faktycznie zakażonych. Minister zdrowia już w ubiegłym tygodniu zapowiadał radykalny wzrost liczby wykonywanych testów (i rzeczywiście, przyrost jest zauważalny, ale jeszcze nie zbliżyliśmy się do 2 tysięcy testów dziennie, a o takich mocach mówił niedawno rzecznik resortu zdrowia).

Problem w tym, że według informacji dostępnych na stronie Ministerstwa Zdrowia wykonanie testu jest uzasadnione tylko w przypadku wystąpienia objawów oraz podwyższonego ryzyka związanego z pobytem w kraju (regionie), w którym występują zachorowania lub kontaktem z osobą, która z takiego kraju wróciła. Polska ma już jednak status kraju „local transmision”, więc zasadniczym kryterium powinny być objawy, towarzyszące infekcji, zaś uzupełniającym – kontakt z osobą, u której potwierdzono koronawirusa (i w związku z tym konieczna jest kwarantanna).

Nie do końca jest zrozumiały argument ministra zdrowia, że Polska jest w tej chwili na takim etapie rozwoju epidemii, na jakim np. Francja była dwa tygodnie temu i dlatego mamy mniejszą liczbę wykonywanych testów.

26 lutego, jak podaje strona worldometers.info (a więc mniej więcej dwa tygodnie temu), we Francji wykonano nawet mniej testów niż w tej chwili jest wykonanych w Polsce (762) i – uwzględniając liczebność Francji (o ponad 20 mln więcej mieszkańców) – możemy sobie w ten sposób poprawiać samopoczucie, tylko – to chyba nie najlepszy sposób. Bilans Francji po tych 16 dniach to niemal 2,9 tysiąca potwierdzonych przypadków i 61 zgonów.

W tym samym czasie Niemcy, którzy zdaniem epidemiologów radzą sobie znacząco lepiej w ciągu ostatniego tygodnia wykonali – wyłącznie w poradniach lekarskich – ponad 35 tysięcy testów (obok tych wykonywanych w szpitalach), a tamtejsze laboratoria mogą sprawdzić dziennie 12 tysięcy próbek. Niemcy idą drogą Korei Południowej, która pod względem wykonywanych testów jest absolutnym rekordzistą (stan na 9 marca: 210 tysięcy testów) i podobnie jak Korea uruchamiają punkty, w których podróżujący samochodem – bez opuszczania pojazdu – mogą poddać się testowi, którego wynik jest znany po kilku godzinach. Niemcy mają więcej potwierdzonych przypadków niż Francja (choć nie jest to duża różnica) i dziesięciokrotnie mniej zgonów. Korea Południowa, która stanęła w obliczu gigantycznej epidemii (duże klastry związane z praktykami religijnymi) właśnie sygnalizuje, że epidemię udaje się zdusić, występują jedynie pojedyncze zachorowania.

W Polsce nadal próbki do laboratoriów (ich liczba rośnie, aczkolwiek nie we wszystkich województwach już działają) mogą wysyłać oddziały i szpitale zakaźne, do których powinni trafiać pacjenci, u których diagnozuje się zagrożenie koronawirusem. Zdarza się, że próbki pobierane są poza tymi placówkami, aczkolwiek nie jest to zgodne z rekomendacjami resortu zdrowia. Minister zapowiada, że uruchomione mają być dwie karetki w każdym województwie – mobilne punkty poboru próbek. Po taką karetkę będzie mógł zadzwonić np. lekarz POZ.

Po drugie: co z tym sprzętem?

Prof. Flisiak alarmował również w innej sprawie – dostępności, a raczej braku dostępności środków ochronnych i sprzętu w szpitalach zakaźnych. W podobnie alarmującym tonie wypowiedziało się w czwartek Prezydium NRL, zaś sygnały docierające ze szpitali wszystkich poziomów – od powiatowych po wysokospecjalistyczne – nie napawają optymizmem.

Środków ochrony nie ma, a szpitale, które na polecenie wojewodów przygotowały listy zapotrzebowania z kosztorysem mogą liczyć na dotacje pokrywające kilka, kilkanaście procent kwot. Resztę mają sfinansować we własnym zakresie. Minister zdrowia zresztą tego nie ukrywa, bo na konferencji prasowej w tym tygodniu mówił, że 100 mln zł, które rząd przekazał szpitalom (poza szpitalami, które są przekształcane w szpitale przeznaczone do leczenia COVID-19, te mają zostać w pełni zaopatrzone), to środki na pokrycie różnicy wynikającej ze wzrostu cen.

Minister nie mówi tego wprost, ale daje do zrozumienia, że szpitale – wiedząc, co się dzieje w Chinach i obserwując, że wirus dotarł do Europy, powinny zawczasu zaopatrzyć się we wszystko, co potrzebne do funkcjonowania w czasach epidemii. Byłoby to nawet logiczne, gdyby nie dwa zastrzeżenia. Po pierwsze, gdy epidemia COVID-19 szalała w Chinach, urzędnicy podchodzili do zagrożenia z dużym dystansem. Przekaz był jasny: obserwujemy, ale nie dzieje się nic szczególnego. Nic, co wymagałoby radykalnych kroków. Jeśli wtedy resort zdrowia i Agencja Rezerw Materiałowych – a więc podmioty, które dysponują bez wątpienia większym potencjałem rozpoznania zagrożenia niż dyrektor szpitala – nie przedsięwzięły dużych zakupów, trudno szukać winnych na tym najniższym szczeblu zarządzania.

Tym bardziej, że – to nie jest bez znaczenia! – szpitale nie mają żadnych rezerw, które mogłyby uruchomić „na wypadek epidemii”, czy też raczej – cofając się o kilka tygodni, do przełomu stycznia i lutego – „na wypadek, gdyby sytuacja okazała się znacznie poważniejsza, niż ocenia rząd i Ministerstwo Zdrowia”. Kto, jak nie minister powinien wiedzieć jak wyglądają finanse placówek ochrony zdrowia, dla których w styczniu największym wyzwaniem było spięcie budżetów w związku z podwyżką płacy minimalnej? Zadłużonym, przede wszystkim u dostawców (!) szpitalom niezwykle trudno byłoby znaleźć argumenty przemawiające za zwiększeniem dostaw przez wierzycieli w sytuacji, gdy widoki na spłatę już istniejących długów były niezbyt wyraźne.

Po trzecie: co z tą komunikacją?

Niedawno chwaliliśmy ministra zdrowia za właściwą – wzorową wręcz – komunikację. To się nie zmienia, bo resort zdrowia wkłada naprawdę dużo wysiłku w utrzymanie otwartej i spokojnej narracji w sprawie epidemii koronawirusa.

Problem z komunikacją polega na tym, ze musi być ona spójna z rzeczywistością. Jeśli nie jest, prędzej czy później okazuje się nie sprawną komunikacją, a nieudolną propagandą sukcesu. Minister musi zdawać sobie z tego sprawę, dlatego raczej ostrożnie formułuje opinie o polskich sukcesach w przeciwdziałaniu epidemii, ale tego samego na pewno nie można powiedzieć o premierze Mateuszu Morawieckim, według którego Polska jest wręcz liderem i inspiracją innych krajów. Nie jesteśmy – to wiedzą wszyscy, którzy działają „u podstaw”.

Z tymi podstawami i komunikacją jest właśnie największy problem. Wydaje się, że ministerstwo zaczyna podejmować decyzje nie do końca przedyskutowane ze specjalistami. A to oni, a nie urzędnicy, powinni mieć w sprawach epidemii najwięcej do powiedzenia. Lekarzy zakaźników przeraziła informacja, że wszyscy pacjenci, u których zostanie stwierdzony koronawirus, mają być hospitalizowani w przeznaczonych do tego szpitalach – nawet, jeśli chorobę przechodzą łagodnie. Choć z doświadczeń chińskich wynika, że „łagodny przebieg” może oznaczać również zapalenie płuc, przecież zapalenie płuc u pacjenta ogólnie zdrowego nie wymaga – na ogół – hospitalizacji. Przy tysiącu pacjentach, czy nawet dwóch tysiącach takie rozwiązanie nie byłoby może dotkliwe, biorąc pod uwagę, ile szpitali ma od poniedziałku funkcjonować w „sieci” przeznaczonej COVID-19, gdyby nie to, że sam pomysł wydaje się nietrafiony. Chiny takich pacjentów „lekkich” kierowały do punktów obserwacji – szkół i innych tego typu placówek – gdzie pozostawali pod nadzorem medycznym, ale bez angażowania dużej liczby wykwalifikowanego personelu.

Po czwarte: co ze szczelnością kordonu?

W pierwszym dniu odwołanych zajęć w szkołach i na uczelniach, wieczorem starsza młodzież bawiła się – są relacje z kilku największych miast – w klubach i na dyskotekach. Turystów w Krakowie czy Gdańsku jest może nieco mniej, ale nadal po centrach miast chodzą grupki młodych, głównie, ludzi z Wielkiej Brytanii, Włoch czy Hiszpanii, w poszukiwaniu dobrej zabawy.

W galeriach handlowych przesiaduje, już drugi dzień, młodzież, również ta młodsza. Tylko w kilku miastach pojawiły się informacje, że patrole straży miejskiej legitymują tych, których w przestrzeni publicznej nie powinno być.

Z drugiej strony – nie brakuje sygnałów świadczących o dużym poczuciu odpowiedzialności. W małych sklepach pojawiają się na drzwiach ogłoszenia, że klienci zapraszani są pojedynczo lub po dwie osoby. Część lokali gastronomicznych w mediach społecznościowych zachęca klientów do zamawiania posiłków z dowozem lub odbiorem osobistym, część rozstawia w większych odstępach stoły, wprowadza dodatkowe środki ostrożności (dezynfekcja stołów, płyny odkażające przy kasach). Część, zwłaszcza tych najmniejszych – zdecydowała się albo na zamknięcie, albo ograniczenie godzin pracy.

Nie tylko specjaliści apelują o pozostanie w domach. Do swoich fanów zwrócili się m.in. Robert Lewandowski czy Grzegorz Krychowiak. Również celebryci zachęcają, by poważnie potraktować domową kwarantannę. Na Instagramie i Twitterze popularność zdobywa hasztag #siedzimywtymrazem.

13.03.2020
Zobacz także
  • MZ: mamy stan zagrożenia epidemicznego
  • Naukowcy z UJ wyselekcjonowali białka wirusa CoV-2
  • "Za tydzień może być zakażonych tysiąc osób"
  • Chciał ominąć kolejkę – powiedział, że ma koronawirusa
  • Jak przejdziemy test wirusa?
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta