Pierwsi w rankingu

Łukasz Andrzejewski
specjalnie dla mp.pl

Fenomen izraelskiego programu szczepień przeciwko COVID-19 elektryzuje od kilku tygodni cały świat. Walka z koronawirusem jest tematem numer jeden w agendzie każdego rządu od New Dehli i Warszawy po Waszyngton i Kapsztad, które, razem ze zmęczonymi pandemią społeczeństwami, nerwowo wyczekują przełomu albo przynajmniej poszukują inspiracji do budowy własnej strategii – że skoro gdzieś i ktoś daje sobie radę, to może i my w końcu damy radę.

Tel Awiw. Fot. Małgorzata Kujawka / Agencja Gazeta

Izrael, gdzie do dzisiaj zaszczepiono blisko 45 proc. populacji, skupił na sobie uwagę światowej opinii publicznej. Po raz kolejny w kwestii zdrowia i jak zwykle – nie bez powodu. I znów wszyscy zachodzą w głowę, jak to możliwe, że niewielki kraj na bliskowschodniej pustyni, w historycznie kłopotliwym miejscu, otoczony przez zaprzysięgłych wrogów, mający dodatkowo pełno (wydaje się, że nierozwiązywalnych) problemów wewnętrznych, tak dobrze radzi sobie z pandemią? Odpowiedzi na to pytanie trzeba szukać poza katalogiem przewidywalnych stereotypów, a często też zwyczajnie już nieaktualnych kontekstów.

W sensie konstrukcji państwa i specyfiki działania instytucji publicznych Izrael cały czas pozostaje dla ludzi z Europy zagadką. Ale wskutek pandemii coraz mniej kojarzoną z turystyką, pielgrzymkami i powierzchownymi opiniami na temat bliskowschodnich konfliktów, lecz bardziej – w związku z nadzwyczaj skuteczną, bo kompleksową, systematyczną i solidarną organizacją systemu ochrony zdrowia.

Niełatwe pytania i odpowiedzi

Przede wszystkim, a jest to jedna z najpopularniejszych w Polsce teorii, Izraelowi „się udaje”, bo to mały kraj, przez co stosunkowo łatwo zorganizować tam skuteczny ilościowo system szczepień. Oczywiście, w przeciwieństwie do krajów, gdzie populacja i powierzchnia są większe, co utrudnia logistykę całego procesu. Gdyby tak było, to sukces mogłyby ogłosić choćby bogata i zdyscyplinowana Szwajcaria, stabilna Dania i Belgia czy niedaleka Słowacja, gdzie przeprowadzono bezprecedensowy eksperyment przetestowania na obecność koronawirusa wszystkich obywateli kraju.

Tymczasem nic z tego. Rozwinięte kraje Europy pozostają daleko w tyle nie tylko za Izraelem, ale też Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi, gdzie dotychczas zaszczepiono około jedną dziesiątą społeczeństwa. W Europie według oxfordzkiego serwisu Our World in Data przoduje Wielka Brytania, która i tak dotychczas zaszczepiła cztery razy mniej osób niż Izrael. Następne są Włochy i Niemcy, gdzie zaszczepiono odpowiednio 2,4 oraz 2,1 proc. społeczeństwa. To dla całej Europy znaczący sygnał, który wiele mówi zarówno o pomyśle na walkę z COVID-19, jak i szerzej – o organizacji i realnej (czyli mierzonej szybkością i skutecznością reakcji na bardzo konkretne zagrożenie) jakości funkcjonowania systemów zdrowia w Europie.

Na odważnie realizowaną strategię w dramatycznym momencie w historii zdrowia publicznego spowodowanym przez pandemię koronawirusa Izraelczycy pracowali od ponad 70 lat, budując jedno z najlepiej zorganizowanych, bo stale uczące się na własnych i cudzych błędach państwo na świecie.

Gdy w „spokojnych czasach”, wiosną 2017 roku rozmawiałem o przyczynach sukcesu Izraela w onkologii w Tel Awiwie z Miri Ziv, wówczas dyrektor generalną, a dzisiaj wiceprezeską Izraelskiego Towarzystwa Walki z Rakiem, usłyszałem wypowiedziane z uśmiechem zdanie: „Państwo żydowskie jest faktycznie świetnie zorganizowane. Świetnie, mimo wszystko”. I właśnie „mimo wszystko” jest sformułowaniem, które stanowi ważny, jeśli nie najważniejszy klucz do zrozumienia sukcesu Izraela w budowie programu szczepień.

Twierdzenie, że Izrael jest świetnie zorganizowany, może wydawać się na początku co najmniej dziwne. Doświadczają tego przede wszystkim ci, którzy przylatują tam z krótką wizytą. Hałas, chaos, a nawet bałagan i zaskakujące zwyczaje, bo jak inaczej nazwać widok na przykład nastolatków z wielkimi plecakami i karabinami, którzy tłoczą się na stacjach kolejowych albo ultraortodoksyjnego Żyda, który w piątkowy wieczór idzie środkiem kilkupasmowej drogi, nie zwracając na nic uwagi. To jednak tylko efektowne dodatki w skomplikowanym – i w kryzysie szczególnie pouczającym – doświadczeniu życia w Izraelu.

Spór, a nawet bolesny konflikt jest w Izraelu faktem, który, niezależnie od stopnia zaangażowania w sprawy publiczne, bezpośrednio dotyka każdego, kto tam żyje. Służba wojskowa, będąca fundamentem bezpieczeństwa całego kraju, jest powszechna, ale nie dla haredim, najbardziej religijnych Żydów, którzy jednocześnie kwestionują status państwa Izrael. Co zrobić z Zachodnim Brzegiem? Jak traktować budzące kontrowersje na całym świecie osadnictwo żydowskie? Jak ułożyć relacje (również w kwestii pandemii) z Palestyńczykami w Izraelu, Autonomii Palestyńskiej? Jak pielęgnować i jednocześnie skutecznie zarządzać pamięcią o zbrodniach Holokaustu? Wreszcie, jak ustabilizować coraz bardziej nieprzewidywalną politykę wewnętrzną? Wciąż istnieje bolesna dysproporcja w szansach życiowych urodzonych w Izraelu sabrów i stanowiących elitę Izraela aszkenazyjczyków, a Żydów sefardyjskich i pochodzących z Etiopii Falaszów.

Problemem są też sprawy bieżące. Nad urzędującym premierem ciążą zarzuty kryminalne, a jego były koalicjant, obecnie szef nacjonalistycznej partii Yisrael Beit Einu, kontrowersyjny Avigdor Lieberman, oskarża go o śmierć czterech tysięcy osób z powodu COVID-19. Twarde podziały pomiędzy lewicą i prawicą, historycznie wpisane w genezę Izraela (formacyjny spór między socjalistyczną Mapai Dawida Ben-Guriona i prawicową Herut Menachema Begina), przybierają w ostatnich latach brutalną postać, kojarzoną raczej z pogrążonymi w populistycznym kryzysie demokracjami Europy Środkowej i Wschodniej, niż ze stabilnymi krajami Zachodu ceniącymi jakość kultury politycznej, stanowiącej warunek rozwoju gospodarczego.

Każda z tych kwestii zawsze pojawia się, jako problem i znak zapytania w dyskusji nad fenomenem Izraela – w obszarze bezpieczeństwa (jak mały kraj tak szybko i właściwie niepostrzeżenie stał się mocarstwem nuklearnym), nauce i technologii (skoro Izrael jest zawsze na granicy wojny, to skąd cierpliwość i spokój, niezbędne w procesie powstawania innowacji) oraz oczywiście w zdrowiu (przecież skuteczne i kompleksowe systemy ochrony zdrowia buduje się przez dekady, inwestując w to ogromne pieniądze). Jednocześnie – zarówno armia, nowe technologie i nauka stanowią fundament cywilizacyjnego sukcesu Izraela, z którego dumni są tam wszyscy: niezależnie od tego, skąd pochodzą, na kogo głosują i jaki kolor, jeśli w ogóle, kipy noszą.

Historia i przyszłość – naczynia połączone

Od momentu podpisania 14 maja 1948 roku Deklaracji Niepodległości Izraelczycy wiedzieli, że budowa publicznego i silnego systemu ochrony zdrowia jest kluczową gwarancją bezpieczeństwa dla młodego państwa, do którego przybywali żydowscy imigranci z całego świata. Silne państwo wraz z scentralizowaną administracją obejmującą sprawy zdrowia było już w połowie lat 90. XIX wieku ważnym postulatem Teodora Herzla, ideowego i politycznego patrona współczesnego Izraela.

Liderzy polityczni państwa po 1948 roku, niezależnie od dzielących ich różnic, nigdy nie lekceważyli znaczenia spraw zdrowia. Jest w tym sporo izraelskiego pragmatyzmu – jak można chcieć budować cokolwiek, a zwłaszcza nowe państwo, jeśli jego obywatele i obywatelki nie będą mieli się gdzie i jak skutecznie leczyć.

Izrael, bodaj jedyne miejsce na świecie, które tak wiele czerpie z historii i jednocześnie jest obsesyjnie skoncentrowane na przyszłości, realizuje unikalny model polityki zdrowotnej. Przede wszystkim w wymiarze instytucjonalnym, bo izraelskie szpitale, jak Sheba koło Tel Awiwu, Haddasa w Jerozolimie czy Rambam w Hajfie, należą do światowej czołówki. Ale oprócz tego jest aspekt, niech będzie, codzienny, którego doświadczyłem dosłownie na własnej skórze. Podczas remontu boleśnie zraniłem się w nogę i pomocy – na tyle fachowej i kompletnej, że nie było potrzeby wzywania pogotowia – udzieliła mi dwudziestoletnia sąsiadka, która właśnie wróciła z ćwiczeń wojskowych. Podobnie było wtedy, gdy obserwowałem koszmarny wypadek motocyklowy na przejściu dla pieszych w Hajfie – natychmiast zbiegło się mnóstwo osób. Jednak nie gapiów perwersyjnie obserwujących cudze cierpienie, tylko chętnych i świetnie przygotowanych w zakresie pierwszej pomocy.

Wśród krytyków nie tyle nawet Izraela jako państwa, co bardziej izraelskiej polityki realizowanej przez populistyczny Likud premiera Netanjahu, pojawia się trudny do zignorowania argument, że wyszkolenie i kompetencje są jedynie efektem ubocznym ciągłego wyścigu zbrojeń, walki z Palestyńczykami, słowem – zinstytucjonalizowanej przez państwo przemocy. Nawet jeśli to prawda, to powszechna służba wojskowa jest doświadczeniem formacyjnym, które uczy m.in. współpracy i odporności na stres w momentach kryzysowych.

Niezależnie od moralnej oceny konfliktu izraelsko-palestyńskiego (warto pamiętać, że od 1993 roku za zdrowie Palestyńczyków odpowiadają władzę w Ramallah), w kwestii zdrowia publicznego Izrael działa i doskonale zdaje egzamin w kryzysie nie tylko na tle regionu, ale i całego świata. I znów wraca kwestia pragmatyzmu: państwo jest systemem naczyń połączonych. Kluczową sprawą pozostaje kwestia identyfikacji i wzmacniania wspólnego mianownika.

W Izraelu jest to przede wszystkim bezpieczeństwo, którego nie można osiągnąć bez silnej gospodarki, skutecznej armii i właśnie ochrony zdrowia. I z drugiej strony – gospodarka oraz wojsko nie będą spełniać swojej roli bez sprawnego systemu opieki zdrowotnej. A system ochrony zdrowia, nie tylko w kwestii COVID-19, nie mógłby uzyskać oczekiwanego poziomu skuteczności bez gwarancji ekonomicznych i elementarnego bezpieczeństwa, które zapewnia armia.

Efektywność izraelskiego systemu opieki zdrowotnej mierzona czasem reakcji, konsekwencją oraz bezkompromisowością podejmowanych decyzji w walce z koronawirusem (masowe szczepienia, niedawne zamknięcie głównego portu lotniczego albo surowe karanie łamiących pandemiczne obostrzenia niezależnie od ich statusu społecznego) jest w Europie i USA atakowana z pozycji moralnych, głównie oceny dysproporcji militarnej, politycznej i finansowej pomiędzy Izraelem i Autonomią Palestyńską.

Pojawiają się nawoływania o sprawiedliwość w zdrowiu, a nawet oskarżenia o „medyczny apartheid”. Nie ma wątpliwości, że sytuacja sanitarna i zdrowotna, również przed pandemią, na terenach Autonomii Palestyńskiej, zwłaszcza w Strefie Gazy, jest trudna lub wręcz skrajnie zła. Dla Izraela z pewnością nie jest to powód do domy.

Abstrahując od zawsze subiektywnych racji moralnych, trudno w bezprecedensowo kryzysowej sytuacji oczekiwać od jednego państwa, by to wspierało inną organizację państwową, która jawnie, aktywnie i często przy użyciu terroru, kwestionuje jego prawo do bezpiecznego istnienia. Nie zmienia to faktu, że Palestyńczycy, a większość z nich nie jest uwikłana przemoc, potrzebują pomocy – medycznej, ekonomicznej i socjalnej.

Jest to jednak bardziej problem całego zaangażowanego w pomoc humanitarną świata i kwestia rozwoju relacji przez autonomiczne władze w Ramallah na różnych poziomach z organizacjami międzynarodowymi – Ligą Państw Arabskich, Organizacją Narodów Zjednoczonych i Światową Organizacją Zdrowia – oraz bilateralnych stosunków z innymi krajami, głównie z Zatoki Perskiej oraz Rosją, z którą Palestyńczycy zawarli umowę na dostawę szczepionek Sputnik-V.

Po swojemu mimo wszystko

Mimo wspólnego wroga i uniwersalnych zagrożeń, od początku pandemii COVID-19 Izrael wybiera własną drogę walki z koronawirusem. Na tej drodze bywały dramatyczne momenty, jak choćby jesienią, zwłaszcza we wrześniu i październiku, gdy Izrael przodował w ponurych statystykach, jeśli idzie o liczbę zakażeń na 100 tys. mieszkańców. Było też sporo zamieszania, gniewu i wzajemnych oskarżeń. Izraelczycy mają serdecznie dość polityki. Zwłaszcza oligarchicznych i uwikłanych w nepotyzm (czyli skrajnie obcych historii i kulturze państwa żydowskiego) rządów Netanjahu – nie ufają Likudowi, a w marcu czekają ich kolejne, trzecie w ciągu dwóch lat wybory.

Izrael nie uniknął również wściekłości przedsiębiorców, którzy cierpią z powodu kolejnych lockdownów. Państwo wciąż musi mierzyć się z buntem i zamieszkami przeciwników obostrzeń, zwłaszcza wśród ultraortodoksyjnych Żydów. To kolejny paradoks Izraela, bo w państwie, w którym funkcjonuje tak mocno rozbudowany aparat siłowy, wojska, policji i służb specjalnych, równolegle istnieją wyspy anarchii – Bnei Barak na wschód od Tel Awiwu, miasteczko Beit Shemesh czy konserwatywna dzielnica Mea Shearim w Jerozolimie.

Wiele kontrowersji, zwłaszcza ostatnio, budzą intencje szczególnie aktywnego na froncie walki z pandemią premiera, który nie tylko chce nadrobić stracony czas (wiosną koronawirus zaskoczył wszystkich przywódców na świecie), ale przede wszystkim powiększyć kapitał polityczny przed wyborami do Knesetu, skutecznie pielęgnując dumę Izraelczyków z dynamicznej innowacyjności i samodzielności własnego kraju, który nigdy się nie poddaje.

„Bibi”, jak nazywa się w Izraelu premiera Netanjahu, oprócz populistycznego rajdu po kraju, otwarcie i wprost, jako bodaj jedyny przywódca na świecie, stwierdził, że może być tak, że okresowe zamknięcia gospodarki będą koniecznym elementem najbliżej przyszłości. Tak długo, dopóki nie zostanie osiągnięta populacyjna odporność. Trudno znaleźć w Europie szefa rządu czy prezydenta, który, zwłaszcza przed wyborami, podjąłby aż takie ryzyko.

„Naród start-upów”, jak nazywa się Izraelczyków, ceni samodzielność i dramatycznie serio traktuje zaklęcie mówiące o tym, że nie ma zadań niewykonalnych. Tak było zarówno wtedy, gdy pod koniec lat 40. opracowano unikalną technologię nawadniania pustynnych terenów Izraela, jak i wtedy, gdy Izraelczycy zbudowali reaktor jądrowy w Dimonie, odnieśli spektakularne zwycięstwo w wojnie sześciodniowej, oraz – to już całkiem niedawno – zorganizowali jeden z najlepszych na świecie systemów profilaktycznych badań genetycznych.

W sposobie, z jakim Izrael walczy z pandemią, jest wiele elementów, które są w równym stopniu inspirujące dla innych, co trwale wpisane w ducha budowy nowoczesnego państwa. Choćby to, że Izrael skutecznie uzyskuje sześć dawek, zamiast „przepisowych” pięciu z jednej fiolki szczepionki Pfizera. Wiele krajów stosowało tę metodę, ale żaden nie uczynił z tego powszechnej reguły. Skąd się to bierze? Pomysłowość i jednocześnie przekonanie, że się uda, bo musi – bo nie ma innej możliwości. Kilka miesięcy temu rozmawiałem z Efraimem, emerytowanym informatykiem, który wychował się w kibucu na północy Izraela, o uciążliwej w każdych warunkach sprawie remontu domu. Zapytałem go, dlaczego sam remontuje dom, mimo że mógłby wynająć profesjonalnych robotników. Usłyszałem wówczas odpowiedź, która cały czas dźwięczy mi w uszach: „Gdybym nie potrafił sam zbudować i remontować własnego domu, ten dom nigdy by nie powstał”. Mimo wszystkich kontrowersji i ewidentnych błędów władz Izraela w walce z koronawirusem, życzyłbym sobie w Polsce podobnej determinacji i pomysłowości.

27.01.2021
Zobacz także
  • "W poczekalniach jest jak w dyskotece"
  • MZ: nadal musimy się trzymać standardów epidemiologicznych
  • Sytuacja epidemiczna w Europie Zachodniej
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta