Kwestia życia

Ewa Stanek-Misiąg

Zdobywają środki do dezynfekcji, maseczki, rękawiczki. Wprowadzają zasady, dzięki którym mają nadzieję zminimalizować ryzyko zakażenia podopiecznych. Martwią się, że braknie personelu.
O tym, jak wygląda prowadzenie ośrodków dla chorych, niepełnosprawnych, seniorów, bezdomnych w czasie pandemii opowiadają: Alina Perzanowska – prezes Fundacji „Wspólnota Nadziei”, s. Małgorzata Chmielewska – przełożona katolickiej wspólnoty „Chleb Życia”, Arkadiusz Tomasiak – dyrektor Fundacji im. brata Alberta.


Fot. pixabay.com

Na kierowanej przez Fundację Wspólnota Nadziei „Farmie Życia” w Więckowicach w dwóch domach mieszka 10 osób, najstarsza ma 55 lat, najmłodsza skończyła 30. Mówi Alina Perzanowska, prezes Fundacji:
U nas jest kameralnie. Każdy ma własny pokój z łazienką. To zasługa rodziców, którzy wiele lat tworzyli to miejsce dla swoich dzieci. Nasi mieszkańcy nie mogliby przebywać w pokojach kilkuosobowych, bo to ludzie z autyzmem, ale też z dodatkowymi poważnymi problemami neurologicznymi i psychiatrycznymi. Są niesamodzielni. Trzeba im towarzyszyć i aktywnie wspierać podczas wszystkich czynności dnia codziennego, zdarza się, że i nocą, bo wielu mieszkańców miewa okresy bezsenności. Nasi mieszkańcy mają chwiejne nastroje, cechuje ich silny niepokój. Wyprowadzić z równowagi potrafi Ich błahostka – awaria telewizora, wyłączenie światła. Niektórzy często krzyczą, są autoagresywni. Komunikujemy się z nimi poprzez symbole obrazkowe – piktogramy oraz przez gesty. Tylko część z nich w ograniczony sposób rozumie mowę i potrafi wyrazić proste komunikaty werbalne.
W związku z pandemią ubyło nam kadry, ponieważ część pracowników skorzystała z opieki. Wspomagają nas terapeuci finansowani z Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych, którzy nie prowadzą teraz zajęć dziennych. Zajęcia są odwołane, a uczestnicy, łącznie 32 osoby z autyzmem, przebywają w domach, głównie rodzinnych i bardzo tęsknią za aktywnością.
W domach stałego pobytu, takich jak nasz MDPS „Na Farmie Życia”, trzeba więcej personelu niż w innych placówkach. Żeby zapewnić bezpieczeństwo, na jednym dyżurze musimy mieć co najmniej 2 osoby na 5 podopiecznych.
Od paru tygodni jesteśmy bez pielęgniarki, która przyjeżdżała do nas na kilka godzin w tygodniu, ale z powodu stałego zatrudnienia w placówce służby zdrowia i w związku z epidemią, nie jest możliwe drugie miejsce pracy, jakim jest nasz DPS. Z psychiatrą mamy teraz kontakt wyłącznie telefoniczny.
Wejść do nas może tylko personel opiekuńczy. Nie ma odwiedzin. Codziennie mierzymy mieszkańcom temperaturę.
Wszystko, co dostajemy – płyn do dezynfekcji, maseczki, rękawiczki (o nie jest najtrudniej) – szybko się kończy. Dzięki prywatnym gestom dobrych ludzi jakoś to uzupełniamy, ale potrzeby są duże.
Większość naszych podopiecznych ma jeszcze rodziców, starszych wiekiem wprawdzie, ale święta zawsze spędzali razem. Tym razem jest inaczej.

Zamknęliśmy się na świat zewnętrzny na tyle, na ile to możliwe. Wprowadziliśmy zasady kwarantanny – opowiada Arkadiusz Tomasiak, dyrektor ośrodka w Radwanowicach.
Zwykle DPS działa w jednym budynku, u nas są to 3 domy. Zawsze uważałem, że to dobre rozwiązanie. Gdyby któryś dom teraz zachorował, to pozostałe powinny być bezpieczne, bo nie mają ze sobą kontaktu.
Mamy 83 podopiecznych, od 24. do 74. roku życia. Większość to ludzie schorowani i niepełnosprawni intelektualnie.
Zaburzyliśmy ich cały świat. Oni żyją w określonym rytmie, mają swoje schematy, nie znoszą zmian. Zmiany rujnują ich poczucie bezpieczeństwa. A teraz wszystko jest inaczej. Nie ma żadnych zajęć, obowiązków, które oni traktowali jak swoją pracę. Dla nich zajęcia w kuchni, czy w ogrodzie to było chodzenie do pracy. Teraz mają cały czas sobotę i niedzielę.
Ponieważ część pracowników jest na zwolnieniach, czy na kwarantannie szukamy zastępstw. Nowy opiekun to duży stres.
Niektórzy są w stanie zrozumieć, że tak musi być, ale spora część nie. Buntują się, złoszczą, mało jedzą, nie chcą przyjmować lekarstw, nie chcą wychodzić z łóżek, nie chcą, żeby do nich mówić, nie odpowiadają na pytania.
Naszych podopiecznych trzeba przypilnować (niektórych nie można spuścić z oka nawet na kilka minut), umyć, a ponieważ nie ma zajęć, opieka dopołudniowa powinna liczyć więcej osób niż zwykle. Pomagają nam pracownicy ze środowiskowego domu samopomocy, ze świetlicy terapeutycznej.
Wciąż mamy pielęgniarki. Na razie dajemy sobie radę. Ludzie dobrej woli dostarczają nam środki ochrony osobistej, środki do dezynfekcji. Strasznie dużo tego zużywamy.
Wprowadziliśmy mierzenie temperatur. Każdy pracownik mierzy przed pracą i po pracy, a podopiecznym mierzymy 3 razy dziennie.
Trzeba pamiętać, że we Włoszech, czy Hiszpanii 1/3 ofiar śmiertelnych koronawirusa to osoby z takich ośrodków, jak nasz – starsze, chore, niepełnosprawne.
Musimy zrobić wszystko, żeby ochronić naszych podopiecznych. Jedna z dziewcząt potknęła się, spuchła jej noga, pojechaliśmy na prześwietlenie. Chociaż nie było jej tylko parę godzin w ośrodku, postanowiliśmy zrobić jej kwarantannę. Na wszelki wypadek.

Dzięki rzeszy dobrych ludzi zdobywamy środki dezynfekujące, szyjemy maski. Wie pani ile w tej chwili kosztują rękawiczki? – pyta s. Małgorzata Chmielewska. Tyle, co rękawice bokserskie mistrza świata.
Wspólnota „Chleb Życia” prowadzi 10 domów w całej Polsce. Największy znajduje się w Warszawie, mieszka w nim 80 osób.
95% naszych mieszkańców to ludzie starzy, chorzy, niepełnosprawni. Nie ma takiej opcji, żebyśmy ryzykowali wpuszczenie kogoś, kto nie przeszedł kwarantanny albo nie ma ujemnego testu. O testach zapomnijmy, a kwarantanny nie da się u nas zorganizować, bo pokoje i łazienki są wspólne.
Miejsca na kwarantannę przed przyjęciem do schroniska miały zorganizować gminy, ale oczywiście takich miejsc nie ma. Właśnie bezskutecznie szukam schronienia dla bezdomnego z Rzeszowa.
Nasz największy dom obsługuje 8 osób. Dwie pielęgniarki, które mamy z zewnątrz nie poszły na opiekę, chwała im za to. Poszła kucharka, ale udało się znaleźć zastępstwo. Gdyby ktoś musiał odbyć kwarantannę, to zostaniemy z jedną pielęgniarką i dwoma opiekunami, którzy są mieszkańcami domu.
Zadaję sobie pytanie, kto nam pomoże, kiedy mimo tego reżimu, który trzymamy, jednak ktoś nam przywlecze koronawirusa? Kto będzie się zajmował tymi ludźmi? Kto im zmieni pampersy?
Atmosfera jest coraz gęstsza. Mieszkańcy naszych domów to ludzie na dnie, w tym sensie, że nie mają rodzin, nie mają nikogo. Część z nich zdaje sobie sprawę z tego, że straciła w życiu wszystko, część nigdy niczego nie miała. To są ludzie w problemami psychicznymi, neurologicznymi. Ci, którzy – jak ja to mówię – mają jeszcze głowę, czyli zdają sobie sprawę z tego, co się dzieje, mieliby do nas wielkie pretensje, gdybyśmy przyjęli kogoś, kto mógłby ich zarazić.
Wczoraj nam wybył z Jankowic jeden pan. Mamy tu dwa budynki, jeden dla sprawniejszych, drugi dla chorych. On był w tym dla zdrowszych. Kiedy dziś wrócił, nie przyjęliśmy go. To jest kwestia życia naszych mieszkańców.

wysłuchała Ewa Stanek-Misiąg

15.04.2020
Zobacz także
  • 95% ofiar śmiertelnych COVID-19 w Europie >60. rż.
  • Nie ma odwiedzin
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta