Diagnostyka utyka

Jerzy Dziekoński
Kurier MP

Wieloletnie ignorowanie głosu pracowników ochrony zdrowia coraz bardziej odbija się systemową czkawką. Wbrew zapewnieniom przedstawicieli rządu, utrata wydolności na większości kluczowych w walce z pandemią odcinków staje się faktem. Dotkliwie odczuwalne są skutki braków kadrowych i niedofinansowania diagnostyki laboratoryjnej. Efekt jest taki, że na wynik testu w kierunku zakażenia SARS-CoV-2 czeka się po kilka dni, a opóźnienia owocują dalszym wzrostem zachorowań.


Fot. Łukasz Cynalewski / Agencja Gazeta

W poniedziałek 26 października rząd pochwalił się, że w ciągu poprzedniego tygodnia wzrosła liczba wykonywanych w kraju testów w kierunku zakażenia SARS-CoV-2 o 16,5 proc. Wykonano w sumie 371,2 tys. testów, co daje średnią grubo ponad 50 tys. testów dziennie. Największy wzrost odnotowano na Śląsku, gdzie wskaźniki podskoczyły o 42,1%. Kolejne największe wzrosty odnotowano w woj. wielkopolskim (42%), łódzkim (29,6%), i warmińsko-mazurskim (22,9%). Niestety, jak wskazują lekarze, rośnie również odsetek wyników pozytywnych.

Z drugiej strony, laboratoria, które osiągnęły szczyt mocy przerobowych, dławią się z powodu problemów kadrowych. W pięciu województwach już zanotowano spadki liczby wykonywanych testów. Najpoważniejsze tąpnięcie nastąpiło na Podkarpaciu (o blisko 20%).

Dr Paweł Grzesiowski, pediatra, immunolog, ekspert w dziedzinie zdrowia publicznego za pośrednictwem Twittera dopytywał, jak to możliwe, że 10 laboratoriów na Podkarpaciu wykonało 23 października 2158 testów (852 pozytywne), 24 października - 1602 testy (891 pozytywnych), 25 października - 1348 testów (912 pozytywnych) i 26 października - 787 testów (729 pozytywnych).

Diagnosta na końcu łańcucha pokarmowego

W przestrzeni publicznej wzmocniły się teorie spisowe, że spadek liczby testów w niektórych regionach wiąże się z odgórnie narzuconą polityką kreowania informacji dotyczących dynamiki zakażeń. Pracownicy laboratoriów zapewniają, że takich nacisków nie ma. Problemy pojawiają się natomiast na innych odcinkach.

– Pracuję w dwóch laboratoriach i w żadnym z nich nie było najmniejszych nacisków, żeby ograniczać liczbę wykonywanych testów. Nie docierały też do mnie żadne tego typu sygnały. Z drugiej strony, rozmawiając z rodziną i znajomymi słyszę, że są problemy z otrzymaniem zlecenia na test – powiedziała Dorota Kowalczyk-Cyran, wiceprzewodnicząca Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pracowników Diagnostyki Medycznej i Fizjoterapii.

Jej zdaniem, wydłużony czas oczekiwania na wyniki testów wynika wyłącznie z braków kadrowych.

– Nasz zawód niestety jest mało atrakcyjny. Dopiero teraz zauważono, że laboratorium to nie miejsce, tylko ludzie, którzy w nim pracują i którzy mają ograniczoną wydolność. Są laboratoria w Polsce, w których wprowadzone zostały trzy zmiany. Pracują one 24 godziny na dobę. Powiedzmy to sobie szczerze: nie ma tłumów chętnych, żeby pójść w paszczę lwa. Obecnie jest cała masa ofert pracy dla diagnostów. Jeśli np. ja zrezygnuję z pracy w jednym miejscu na rzecz innego, to jakaś praca pozostanie niewykonana – stwierdziła wiceprzewodnicząca związku, po czym dodała, że diagności od lat na spotkaniach z przedstawicielami Ministerstwa Zdrowia alarmują o potrzebie wprowadzenia zachęt finansowych do pracy w laboratoriach.

– Potrzebna jest również zmiana świadomości społecznej dotyczącej zawodu diagnosty laboratoryjnego. Ratownikom udało się przebić, a przecież wcześniej również nie byli postrzegani jako ratujący życie fachowcy, tylko jako sanitariusze z noszami – zauważa nasza rozmówczyni.

W czasie pandemii, kiedy zapotrzebowanie na pracę diagnostów jest coraz większe, problemy kadrowe stają się coraz bardziej dotkliwe. Jak wskazuje Dorota Kowalczyk-Cyran, w niektórych miastach w laboratoriach pracują pojedyncze osoby. Na pewno taki problem wystąpił w Nysie oraz w Rzeszowie.

Telefonujemy do Katarzyny Kaszuby, przewodniczącej lokalnych struktur związkowych w Rzeszowie. Okazuje się, że działaczka pozostaje w izolacji domowej, bo choruje na COVID-19. Jak mówi, mimo że laboratoria pracują na maksymalnych obrotach, lawinowy napływ zleceń sprawia, że nawet pracownie o dużej przepustowości zaczynają się dławić.

– Laboratorium nie można zamknąć, więc przesuwa się ludzi z jednego miejsca na drugie, żeby zachować ciągłość. Zasila się te pracownie, które są najbardziej obciążone badaniami w kierunku SARS-CoV-2. Z drugiej strony ludzie chorują nie tylko na COVID, więc konieczne jest wykonywanie innych badań – wyjaśnia działaczka związkowa. – Kierownicy robią wszystko, co tylko mogą, żeby ciągłość pracy została zachowana. Oczywiście odbywa się to kosztem ludzi, bo połowy pracowników już w tym momencie nie ma. Są chorzy albo pozostają w kwarantannie. Musimy zdawać sobie sprawę z tego, że struktura demograficzna naszej grupy zawodowej opiera się na pracownikach po 50. roku życia, a młodzi pracownicy mają dzieci, które też chorują.

Nasza rozmówczyni ubolewa, że jej zawód stał się niewidzialny, a dla zarządców laboratoriów istotna jest jedynie pieczątka z nazwiskiem, bo jest przeliczalna na konkretne stawki za test.

– Jesteśmy w szpitalach na samym końcu łańcucha pokarmowego. I nie chodzi tylko o finanse – ubolewa Katarzyna Kaszuba. – Byłoby dobrze, gdyby nas wreszcie zauważono. Mimo że podpis diagnosty w tym momencie jest bardzo ważny, nadal nie liczy się to, co diagnosta sobą reprezentuje. Nie jest doceniana wiedza, doświadczenie i umiejętności.

Dodatkowo atmosfery na pierwszej linii frontu nie poprawia fakt, że ostatecznie wycofano się z proponowanego w ustawie antycovidowej zwiększenia o 100% wynagrodzeń dla pracowników ochrony zdrowia walczących z pandemią. Zgodnie z poprawkami wprowadzonymi do ustawy, pieniądze dostaną tylko ci, którzy bezpośrednio stykają się z chorymi pacjentami. Podwyżka ominie więc diagnostów, którzy pracują z materiałem zakaźnym.

– To bardzo zła wiadomość dla naszego środowiska, ilustrująca, w jaki sposób traktuje nas rząd – podsumowała Kaszuba.

Bez kontroli nad chorymi

Dr Paweł Grzesiowski wskazuje także na inne przyczyny długiego, nawet kilkudniowego oczekiwania na wyniki badań.

– Dowiedziałem się, że jedna z ważnych na rynku firm, która odpowiada za dostarczanie testów, ma problemy z zachowaniem ciągłości dostaw. Efekt jest taki, że brakuje testów w laboratoriach. Ponadto napływ ogromnej liczby testów doprowadził do tego, że niektóre laboratoria nie są w stanie przyjmować próbek, ponieważ nie są w stanie przerobić tych, które wpłynęły wcześniej – stwierdził ekspert. – Wykonując duże ilości testów, a laboratoria maksymalnie wykorzystują dobowe przepustowości, konieczne jest serwisowanie urządzeń czy powtarzanie niektórych badań. A to wydłuża cały proces. Dodatkowo otrzymujemy z niektórych województw informacje, że pojawiają się ograniczenia w wystawianiu zleceń na wymazy. Odebrałem dzisiaj dwa telefony z lubuskiego z informacją o tym, że lekarz rodzinny mimo potwierdzonej choroby u osoby z rodziny nie zlecił testów pozostałym pacjentom z tej samej rodziny. Podobne sygnały dotarły do mnie z województwa lubelskiego.

To jednak nie wszystkie problemy generowane przez zatory w laboratoriach. Pacjenci, którzy nie mają pozytywnego wyniku testu, nie mają orzeczonej izolacji. Są niewidoczni dla systemu.

– Tracimy jakąkolwiek kontrolę nad chorymi. Dopóki nie ma wyniku badania, pacjent nie ma nakładanego obowiązku izolacji. Może więc zakażać innych – mówi lekarz i dodaje: – Pozostaje apelować do pacjentów, żeby w momencie wystąpienia objawów izolowali się w domach.

W systemie za kilka dni

Marek Twardowski, wiceprezes Federacji Porozumienie Zielonogórskie oraz lekarz POZ w województwie lubuskim zapewnia, że lekarzom rodzinnym nikt nie narzuca jakiejkolwiek reglamentacji testów.

– Jak na niewielkie województwo lubuskie zlecamy bardzo dużo testów – stwierdził wiceprezes Federacji PZ. – Niestety, ich celność wynosi 80-90%, a w niektórych praktykach do 100%. Testujemy każdego pacjenta, którego według naszej wiedzy należy przetestować. Zapewniam, że nikt na nas nie wpływa. Wąskim gardłem jest przepustowość laboratoriów oraz liczba zatrudnionego tam personelu. Przecież każdy pozytywny wynik musi być wprowadzony do systemu EWP, co oznacza automatyczną ordynację izolacji. To mocno szwankuje.

– Nawet jeżeli wymaz zostanie pobrany tego samego dnia, zaraz po wystawieniu zlecenia, to i tak na wynik trzeba poczekać kilka dni – wskazał Marek Twardowski. – Komplikuje to sytuację, bo nie wiemy, czy pacjent powinien być izolowany. Wynik powinien być dostępny już kolejnego dnia. Oczywiście, zalecamy pacjentom, żeby w czasie oczekiwania na wynik pozostawali w izolacji. Zastanawiam się, w jaki sposób ZUS będzie pozyskiwał informacje z EWP, kiedy są one wpisywane do systemu z kilkudniowym opóźnieniem. Pozostaje to dla mnie nieodgadnioną zagadką.

Jako lekarze, patrząc na ułomne funkcjonowanie państwa, zachowujemy się logicznie i odpowiedzialnie: prosimy pacjentów, żeby ze względu na dobro własne i dobro ogółu zostawali w domach – podsumował Marek Twardowski.

30.10.2020
Zobacz także
  • "Być może nie będzie wyjścia i trzeba będzie wprowadzić tzw. lockdown"
  • Coraz mniej wolnych respiratorów i łóżek
  • Osoba skierowana na test obowiązana jest poddać się kwarantannie
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta