Testowanie nie uratuje sytuacji epidemicznej w Polsce?

Małgorzata Solecka
Kurier MP

27 stycznia każdy, kto poczuje się źle, miał zyskać możliwość wejścia do apteki i bezpłatnego przetestowania się pod kątem zakażenia SARS-CoV-2. Rano do testowania nie przystąpiła jednak żadna apteka, 64 były zgłoszone do programu. Po kilku godzinach zgłoszonych, ale ciągle nie testujących, aptek było już ponad sto. Na ponad 13 tysięcy działających w kraju. Czy jednak rzeczywiście jest w tej chwili sens organizować tak szeroką akcję testowania? Pojawiają się wątpliwości.


Fot. Tomasz Stańczak / Agencja Gazeta

Od początku pandemii zwracamy uwagę, że testowanie jest jedną z najsłabszych stron polskiej walki z pandemią – nie można napisać, że piętą achillesową, bo to sugerowałoby, że tylko na tym odcinku sobie nie radzimy. Jest zaś wręcz przeciwnie. Jednak 98. miejsce w świecie pod względem intensywności testowania (bezpośrednio wyprzedza nas Botswana) mówi samo za siebie. Polska do tej pory wykonała ok. 790 tysięcy testów w przeliczeniu na milion mieszkańców. Dania w tym tygodniu przekroczyła granicę 20 milionów testów na milion mieszkańców.

Dlaczego Polska, generalnie, nie testuje? Najpierw problemem był brak możliwości infrastrukturalnych. Jesienią 2020 roku, gdy te możliwości były już znacząco większe, nowo powołany minister zdrowia Adam Niedzielski ogłosił strategię testowania niemal wyłącznie osób mających objawy infekcji. W czasie, gdy cała Europa i inne kraje wysokorozwinięte rozbudowywały swoje systemy testowania (nie tylko infrastrukturę, ale przede wszystkim rozwiązania, polegające na edukacji i upowszechnianiu świadomości, jak ważne jest regularne testowanie się oraz wprowadzaniu wymogów wiążących negatywny wynik testu np. z możliwością pracy czy edukacji), Polska potwierdzała testami fakt zakażenia, ignorując wiedzę, że większość zakażonych i transmitujących wirusa wcale objawów mieć nie musi.

Teraz wahadło zdaje się wychylać w drugą stronę i rząd, jak zapewniał w Sejmie wiceminister zdrowia Waldemar Kraska, stawia w piątej fali na powszechny dostęp do testów. Jednym z filarów ma być wykonywanie bezpłatnych testów antygenowych w aptekach, zapowiedziane tydzień temu przez premiera. Mateusz Morawiecki obiecywał wtedy, że każdy będzie mógł się przetestować w każdej aptece, wchodząc z ulicy, jeśli tylko źle się poczuje. Minister zdrowia Adam Niedzielski uściślał od razu, że nie w każdej, tylko w tej, która ma warunki, ramowo przyjmując, że będą to te apteki, w których wykonywano szczepienia. Jak to wygląda w liczbach? Aptek w Polsce jest ok. 13 tysięcy, aptek w programie szczepienia – tysiąc. Przez kilka dni eksperci starali się przekonać ministra zdrowia, że wprowadzanie testów do aptek nie jest najszczęśliwszym pomysłem, bo niewielki ułamek z nich ma rzeczywiście warunki, by robić to bezpiecznie. Bez skutku. Efekt? 27 stycznia w godzinach porannych w programie testowania były 64 apteki, około południa – 105.

W tej sytuacji testy antygenowe będą dostępne również w punktach wymazowych, co również ma znacząco zwiększyć liczbę wykonywanych badań (ostatnie dwie doby – przekroczono 170 tysięcy wykonanych testów dziennie).

Jednak dr Tadeusz Jędrzejczyk, specjalista w dziedzinie zdrowia publicznego uważa, że rozwijanie w tej chwili, na tym etapie pandemii, przy tak wysoce zakaźnym wariancie SARS-CoV-2 programu testowania mija się tak naprawdę z celem, biorąc pod uwagę ograniczone środki, jakimi dysponuje Polska. – Nasze możliwości podejmowania działań, które w zauważalny sposób mogłyby wpłynąć na przebieg pandemii właśnie się w najbliższych dniach kończą – przewiduje. – Jak ktoś zażartował, 64 punkty testowania w aptekach to istotny game changer w przebiegu pandemii. To jest w istocie wisienka ozdabiająca zupełnie nieudany tort „walki z koronapandemią”.

W ocenie eksperta, po przekroczeniu dziennych pozytywnych wyników testów na poziomie 50 tysięcy, możemy założyć, że w istocie przebiliśmy barierę 100 000 faktycznych zakażeń. Oznacza to, że jeśli ktoś ma objawy zakażenia, to z 80-90 proc. pewnością są one wywołane właśnie SARS-CoV-2 i to z rosnącym z każdym dniem prawdopodobieństwem, że chodzi o odmianę Omikron. – Potwierdzenie rozpoznania na potrzeby postępowania w opiece ambulatoryjnej czy, w przypadku najlżejszych przebiegów, samoleczenia nie zmienia sposobu leczenia czy wskazań do izolacji. Wygodniej jest zatem przyjąć, że do końca lutego każde stwierdzenie objawów należy traktować jako epizod COVID-19.

Należałoby więc zmienić procedury – do izolacji, zdaniem dr. Jędrzejczyka, powinni móc zgłaszać objawowych pacjentów bez konieczności wykonywania testów lekarze POZ, na podstawie badania czy wywiadu. Powinna też być możliwość dokonania samozgłoszenia do inspekcji sanitarnej. To ma jednak słaby punkt – poczucie odpowiedzialności za zdrowie innych. Jak w ostatnich dniach wielokrotnie zwracali uwagę choćby lekarze POZ, wiele osób nawet z pozytywnym wynikiem testu wykonanego samodzielnie nie izoluje się lub izoluje tylko przez trzy, cztery dni – czyli zbyt krótko, by zapobiec transmisji wirusa.

Dr Jędrzejczyk podkreśla, że taka strategia nie oznaczałaby całkowitego zaprzestania testów. – Wciąż warto testować osoby przy przyjęciu do szpitala, gdzie mamy do czynienia nie tylko z zamkniętym środowiskiem, ale i osobami szczególnie podatnymi na ciężki przebieg choroby.

Jego zdaniem odstąpienie od powszechnego testowania oszczędziłoby czas i środki, a efekt mógłby być nawet paradoksalnie lepszy, bo osoba udająca się do punktu testów zawsze może być dodatkowym źródłem zakażenia i jeszcze przyspieszyć krążenie wirusa.

Jednak plany rządu – przynajmniej te pozostające w sferze zapowiedzi – zakładają również powszechne testowanie przesiewowe, rutynowe. Taki ma być trzon projektu, który ma zastąpić lex Hoc (choć, mimo wtorkowo-środowych obietnic i zapowiedzi, że już został złożony w Sejmie, ciągle go nie ujawniono i szanse, że prace nad nim rozpoczną się na tym posiedzeniu Sejmu, maleją z godziny na godzinę). Wiceprzewodniczący Komisji Zdrowia, Bolesław Piecha, który uczestniczył w pracach nad projektem, mówił w czwartek w radiowej Trójce, że intencją projektu jest niejako przymuszenie Polaków do regularnego testowania. – Jeszcze kilka miesięcy temu taki sposób walki z pandemią miałby pewien sens. Mógłby wpłynąć na znaczące zwiększenie liczby szczepień. Obecnie wprowadzi jednak więcej zamieszania niż pożytku. Zanim proces legislacyjny się skończy i regulacje przełożą się na działania pracowników i pracodawców, fala zakażeń będzie już opadała – ocenia dr Jędrzejczyk.

Nawet jeśli ustawa zostałaby bowiem uchwalona na tym posiedzeniu Sejmu (projekt nie został jeszcze opublikowany), przy bardzo optymistycznym scenariuszu procesu legislacyjnego jej wejście w życie mogłoby nastąpić pod koniec lutego. Wtedy, według prognoz, fala zakażeń będzie już opadała i to w dość szybkim tempie.

28.01.2022
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta