×
COVID-19: wiarygodne źródło wiedzy

Pielęgniarz i położny – to brzmi dumnie

Maria Zimny
Kurier MP

Zawód położnej zawsze będzie kojarzony z kobietą. To nie oznacza, że mężczyzna nie może się tym zajmować, nie wystarczą jednak tylko jego chęci – mówi Tomasz Kołodziejczyk, jeden z niewielu mężczyzn, który zdecydował się studiować położnictwo i zostać w zawodzie. Od 14 lat pracuje w Samodzielnym Publicznym Szpitalu Klinicznym nr 4 w Lublinie na Oddziale Neonatologii i Intensywnej Terapii.

Maria Zimny: Jest Pan dosyć medialną osobą, twórcą profilu na facebooku „Pielęgniarz i położny to brzmi dumnie”, co jakiś czas udziela Pan wywiadów i opowiada o swojej pracy. Jak się Pan czuje z takim zainteresowaniem, wynikającym z wykonywanego zawodu?


Tomasz Kołodziejczyk. Fot. arch. wł.

Tomasz Kołodziejczyk: Za każdym razem jest to przygoda i stres, ale też coś nowego, zaskakującego. Cieszę się natomiast, że mogę opowiedzieć o swojej pracy i pokazać, że mężczyzna także może być położną.

Położna, to zawód uważany za kobiecy. Choć są w Polsce położni – mężczyźni, należą oni do rzadkości. Chciałby Pan odczarować ten zawód?

W szpitalu, w którym pracuję, jestem jedyny. Jest to placówka kliniczna, obserwuję więc kolejne roczniki studentów, wśród których już od paru lat nie widziałem mężczyzn. Dlatego chciałbym, by ktoś czytający taką rozmowę dowiedział się, że owszem, położną są także mężczyźni i mogą uprawiać ten zawód z powodzeniem. W takich sytuacjach często kieruję słowa do chłopaków, którzy może zastanawiają się nad położnictwem, ale za mało o nim wiedzą, boją się czy wstydzą, by nie ulegali myśleniu, że to zawód nie dla nich.

Inaczej jest, jeśli chodzi o pielęgniarstwo, tam widok mężczyzny nikogo już nie dziwi. Zawód położnej zawsze będzie kojarzony z kobietą, w końcu kiedyś to tylko one się tym zajmowały i tak naprawdę od całkiem niedługiego czasu mężczyźni mogą w ogóle studiować położnictwo. To nie oznacza, że mężczyzna nie może się tym zajmować, nie wystarczą jednak tylko jego chęci – potrzeba jeszcze akceptacji otoczenia.

Znam mężczyzn, którzy kończyli studium medyczne na położnictwie, ale później się przebranżawiali. Niestety często było to spowodowane tym, że nie było dla nich miejsca w szpitalu, ponieważ nie wyobrażano sobie, by mężczyzna mógł wykonywać taki zawód. Jakiś czas temu odezwał się do mnie chłopak, który nie został przyjęty na oddział położniczy tylko dlatego, że ktoś mu zasugerował, że to nie miejsce dla faceta. Nie wiem, jak skończyła się ta sprawa.

Ja miałem chyba trochę szczęścia, bo rzeczywiście mężczyźnie w tym zawodzie nie zawsze jest łatwo, nadal są w nas, ludziach, uprzedzenia. Myślę jednak, że to się powoli zmienia i z każdym rokiem będzie coraz lepiej. Pracuję w tym zawodzie już 14 lat, znalazłem w tym zdominowanym przez kobiety świecie swoje miejsce i spełniam się zawodowo.

Z jednej strony kobiety walczą o równouprawnienie, co oczywiście jest ważne i uzasadnione, ale trzeba pamiętać, że są sytuacje, w których to mężczyźni bywają dyskryminowani, czego dowodem jest wykonywany przez Pana zawód.

Typowo męskie, czy typowo kobiece zawody potrzebują zróżnicowania i tego drugiego pierwiastka. Nie inaczej jest tutaj – wiele pielęgniarek przyznaje, że pojawienie się pielęgniarza, nawet jednego, dużo zmienia i że lepiej się pracuje. Myślę, że podobnie jest wśród położnych i choć nie powinienem wypowiadać się za koleżanki, wiem, że podzielają one tę opinię. Męski pierwiastek wprowadza trochę inne podejście, inne spojrzenie na niektóre sprawy.

Czy trzeba mieć jakieś specjalne predyspozycje ku temu, by być położnym?

Mam wrażenie, że żeby wykonywać jakikolwiek zawód medyczny, trzeba mieć określone predyspozycje. Ja dosyć długo nie wiedziałem, że je mam. Będąc licealistą, chciałem zostać rehabilitantem lub fizjoterapeutą sportowym. To też zawody medyczne, ale myślałem o nich głównie dlatego, że są blisko związane ze sportem. Nagle rozmowa z psychologiem otworzyła mi oczy – okazało się bowiem, że mam cechy, które są pożądane w zawodach medycznych, np. w ratownictwie medycznym, ale nie tylko. Psycholog pokazała mi cały wachlarz możliwości, o których nie myślałem. Ostatecznie chciałem spróbować fizjoterapii, ale los sprawił, że doznałem kontuzji kolana, co zdyskwalifikowało mnie z egzaminu sprawnościowego. Gdy szukałem innego kierunku, na horyzoncie pojawiło się położnictwo. Choć wiedziałem o nim niewiele, bardziej mnie ono przekonywało niż np. pielęgniarstwo. Nie zrażało mnie też to, że jest to zawód postrzegany jako kobiecy. Dla mnie położnictwo to przypadek, który okazał się szczęśliwym trafem i życiową drogą.

Czy zdarzyło się, że ktoś próbował Pana odwieść od tej decyzji?

Zdarzyły się takie sytuacje, np. na studiach, choć nie byłem tam pierwszym mężczyzną. W wyższych rocznikach było już kilku mężczyzn. Mimo to moja obecność nadal budziła zdumienie, czasami taki naturalny sprzeciw, dlaczego pcham się do takiego zawodu.

Zdarzyła się np. sytuacja, gdy wykładowczyni nie akceptowała mojej obecności na sali, cały czas zwracając się tylko do kobiet. Kiedy w końcu podczas zajęć wstałem i powiedziałem, że skoro nie chce prowadzić dla mnie wykładu, to wychodzę, zaczęła się powolna zmiana – zauważyła, że jestem. Z każdym kolejnym rokiem studiów było już coraz lepiej.

Myślę, że czasami ludzie potrzebują trochę czasu, by oswoić się z nową sytuacją. Co ciekawe, nigdy żaden mężczyzna, a spotykałem ich po drodze wielu – profesorów, doktorów, magistrów, asystentów – nie zapytał mnie zdziwiony, co ja tutaj robię. Takie reakcje zawsze były ze strony kobiet.

Jak było w pierwszej pracy, już na tym zawodowym gruncie?

Wejście w nowe, nieznane środowisko zawsze, chyba dla każdego, jest trudne. Już na studiach oswajałem się ze szpitalem podczas praktyk na bloku ginekologiczno-położniczym, gdzie dominują kobiety. Wiedziałem, że może nie być łatwo, choć wszystko zawsze zależy od ludzi, na których się trafi. Bywają osoby, którym obecność mężczyzny przeszkadza, zdarza się to np. wśród ludzi tzw. starszej daty, dla których mężczyzna położny jest dziwactwem. Swoją postawą nie dawałem jednak zbyt wielu powodów do tego, by mnie nie akceptować. Zawsze byłem otwarty na współpracę i działanie, szukałem sobie zajęć, nigdy nie stałem w kącie i nie czekałem aż ktoś powie mi, co mam robić. A kiedy ktoś nie chciał mnie widzieć na oddziale, to mogłem znaleźć sobie zajęcie np. w magazynie, co też się raz zdarzyło.

Dużo daje sama postawa – jeżeli pokazujemy, że chcemy pracować, uczyć się, pomagać i jesteśmy zainteresowani tym, co dzieje się na oddziale, to jest nam łatwiej uzyskać akceptację otoczenia. To właśnie takie podejście przetarło mi drogę do podjęcia pracy.

Trafiłem też na dobrych ludzi. Kiedy rozpoczynałem pracę na Oddziale Intensywnej Terapii Noworodka, gdzie spędziłem pierwsze trzy lata, przydzielono mi koleżankę, która wprowadzała mnie w to miejsce, była życzliwa i pomocna. To ogromnie ważne, zwłaszcza w takim miejscu, gdzie praca jest niesamowicie trudna emocjonalnie, psychicznie i fizycznie. Zostałem miło przywitany, wprowadzony, zaopiekowany, udało mi się też zbudować relacje i więzi, które trwają do dziś, mimo, że nie pracuję już w tym zespole 10 lat.

Jak znalazł się Pan na Oddziale Intensywnej Terapii Noworodka? Taka praca zaraz po studiach to skok na najgłębszą wodę.

Jak to często w moim życiu bywa, znów było to dzieło przypadku. Kiedy 14 lat temu szukałem zatrudnienia, był to dosyć ciężki czas dla pielęgniarek i położnych, znalezienie pracy nie było proste. Na szczęście w Lublinie jest kilka szpitali i okazało się, że w jednym z nich jest miejsce właśnie na Oddziale Intensywnej Terapii Noworodka. Nie podjąłem decyzji od razu, musiałem to przemyśleć. Z jednej strony było obciążenie, jakie wiązało się z taką pracą, z drugiej, marzenie o pracy na oddziale neonatologicznym. Ostatecznie zostałem i myślę, że dobrze się stało, te trzy lata dały mi dużo ważnych doświadczeń.

Domyślam się, że praca na intensywnej terapii z noworodkami wymaga dużej wytrzymałości psychicznej.

To prawda. Przede wszystkim trzeba być silnym psychicznie, albo wypracować w sobie odpowiednie podejście do tego, co dzieje się w pracy. Mamy tu do czynienia z ciężkimi, nierzadko kończącymi się śmiercią przypadkami, wcześniakami, których nie udaje się uratować. Niestety, choć medycyna szybko się rozwija i jesteśmy w stanie pomagać coraz to młodszym wcześniakom, to nie wszystkie historie kończą się tu happy endem. Jeśli ktoś nie jest psychicznie wytrzymały, szybko odchodzi z takiego oddziału. Dotyczy to nawet osób, które w jakiś sposób są oswojone ze śmiercią dorosłych, gdyż tutaj mamy do czynienia z zupełnie innym rodzaj obciążenia psychicznego.

Na szczęście w ciągu trzech lat na intensywnej terapii tylko raz doświadczyłem zgonu dziecka, którym się opiekowałem. To był moment zachwiania i coś, co mocno przeżyłem. Takie rzeczy zostają w człowieku na całe życie.

Ten czas musiał być sprawdzianem, czy nadaje się Pan do tej pracy.

Zdecydowanie tak. Nie żałuję tego doświadczenia, ale też nie chciałbym przeżyć tego wszystkiego jeszcze raz. Oczywiście na Oddziale Neonatologii nie mam gwarancji, że nie wydarzy się coś równie ciężkiego, tutaj też zdarzają się trudne przypadki, są dzieci chore, z wadami genetycznymi. Trzeba jednak skupiać się na tych sytuacjach doprowadzonych do szczęśliwego końca, one dają człowiekowi siłę i nadzieję, a także nadają sens temu, co się robi. Największą dla mnie radością jest widzieć dziecko, które opuszcza oddział z rodzicami i wychodzi do domu.

Mówi Pan o swojej pracy z dużą pasją, ciężko uwierzyć, że odkrył Pan dla siebie taką drogę przez przypadek.

Początek rzeczywiście był dziełem przypadku, później jednak kontynuowałem tę drogę bardzo świadomie. Niemal od początku też chciałem pracować na oddziale neonatologii, wszystko dzięki praktykom w szpitalu z osobami, które zaszczepiły we mnie chęć do pracy z maluszkami.

Co, oprócz odporności psychicznej, jest największym wyzwaniem w tej pracy?

W zawodach medycznych dużym wyzwaniem jest obciążenie fizyczne. Praca na 12-godzinnych zmianach w warunkach ciągłej gotowości wymaga dużego wysiłku. Nie każdy przez 12 godzin potrafi być skupiony, nie każdy potrafi też przestawić się na nocne zmiany. Oczywiście staramy się robić sobie przerwy, ale ze świadomością, że w każdej chwili coś może się wydarzyć, a my będziemy musieli dać 100 procent swoich możliwości. Ciągłe czuwanie potrafi być naprawdę obciążające.

Pracuję w szpitalu klinicznym o najwyższym stopniu referencyjności, a więc ciężkie przypadki są czymś częstym. Odział Neonatologii i Intensywnej Terapii Noworodka to odział, który nie śpi przez 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu i cały czas działa na wysokich obrotach. Chyba trzeba umieć taką pracę postawić trochę ponad sobą, swoimi potrzebami, a czasami też ponad swoim zdrowiem.

Praca położnej to nie tylko zajmowanie się dzieckiem. To także kontakt z matką, z rodzicami, wsparcie emocjonalne, rozmowa, sytuacje, w których trzeba wykazać się m.in. umiejętnościami psychologicznymi.

Zgadza się, zawód położnej wymaga umiejętności psychologicznych, a także pełnienia roli edukatora. Trzeba umieć porozmawiać z rodzicami na przeróżne tematy dotyczące dziecka czy ich nowej roli w życiu. Część rzeczy robi lekarz, ale sporo spoczywa na położnej. Nierzadko zdarza się, że musimy pomóc pacjentkom, które przestają sobie radzić z opieką nad dzieckiem, które przeżywają wahania emocjonalne, hormonalne, a te wcale nie są takie rzadkie.

Wydaje mi się, że po prawie 14 latach w zawodzie mogę powiedzieć, że takich przypadków nieradzenia sobie w nowej sytuacji, jaką jest macierzyństwo, jest coraz więcej. Czy to jest kwestia tego, że jako społeczeństwo gorzej sobie radzimy z pewnymi obciążeniami, czy to gorszej edukacji i przygotowania do rodzicielstwa? Nie wiem, nie skłamię jednak mówiąc, że bardzo ważne, a niedostatecznie doceniane, jest przygotowanie się do sytuacji, które mogą nastąpić już po samym porodzie. Ciąża i poród to nie koniec, a zaledwie początek nowej drogi. Kobiety nierzadko uczą się oddechu podczas porodu czy współpracy na trakcie porodowym i na tym koniec. Na obrazkach widzimy szczęśliwą mamę po udanym porodzie i zdrowie, zadowolone dziecko przystawione do piersi. Z mojego doświadczenia wynika, że rzeczywistość wcale nie jest taka kolorowa i radosna, bywa, że kilka dni po porodzie zaczynają się problemy, płyną łzy, czasami potrzebny jest terapeuta. Matka po porodzie czy po operacji, jaką jest cięcie cesarskie, jest fizycznie zmęczona. Do tego dochodzi huśtawka hormonalna, emocje biorą górę, często pojawia się moment bezradności i wątpliwości we własne umiejętności. Kobiety przestają sobie wtedy radzić. Gdyby było przygotowane, miały teoretyczną wiedzę, jak może wyglądać ten czas, byłoby im łatwiej przez to wszystko przejść.

Oczywiście pomagamy w takich sytuacjach, rozmawiamy, wyjaśniamy np. że to, że dziecko płacze, nie oznacza, że są złymi matkami, a krzywo założona pielucha nie jest końcem świata. Często powtarzam pacjentkom, że nic nie jest nam dane, tzn. sami musimy nauczyć się siebie w nowej roli i nauczyć się dziecka. Musimy poznać zarówno swoje możliwości, jak i potrzeby dziecka. Kiedy jesteśmy wcześniej przygotowani teoretycznie, zderzenie z tą praktyką nie jest takie ciężkie.

Edukacja w tym zakresie kiedyś była zdecydowanie po stronie położnej, bo to ona ma najdłuższy kontakt z ciężarną.

Tak – i niestety taka rola położnej gdzieś się rozmyła. Wychodzę z założenia, że ciąże fizjologiczne powinny wrócić w ręce położnych. To jest rzecz, która powinna być jakoś umocowana prawnie. Wprawdzie w ustawie o zawodzie jest mowa o tym, że położna ma pod opieką kobietę przez cały okres jej życia, ale w praktyce tak nie jest. Lekarz nie zawsze ma czas pełnić rolę edukatora, przygotować odpowiednio kobietę do ciąży, porodu i połogu. Przecież położna posiada całą tę wiedzę, może zaoferować kompleksowe przygotowanie, ponieważ jest z matką przez okres ciąży, jest na trakcie porodowym i jest także w czasie połogu. Do tego ma wiedzę na temat noworodka. Myślę że dobrze byłoby się postarać, by położne faktycznie sprawowały opiekę nad matkami, bo teraz trochę tę rolę zagarnęli dla siebie lekarze. Oczywiście lekarz jest niezbędny, nie chodzi o umniejszanie jego roli, po prostu mam wrażenie, że położna, która stricte kształci się pod kątem opieki i zwracania uwagi na potrzeby matki i dziecka, powinna mieć w tym wszystkim zdecydowanie większy udział. Może powinno powstać coś na kształt standardu opieki położniczej, może z tych kilkunastu wizyt, które kobieta w trakcie cięży ma rozpisane u lekarza, kilka powinno być spotkaniami z położną?

Rozmawiała Maria Zimny

10.05.2021
Zobacz także
  • Stan błogosławiony czy koszmar obaw
  • Zawód: położny
  • W bólu będziesz rodziła
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta