×
COVID-19: wiarygodne źródło wiedzy

Otucha i obecność

Ewa Stanek-Misiąg

Rozmowa z dr. Pawłem Grabowskim, założycielem domowego Hospicjum im. Proroka Eliasza z siedzibą w Michałowie, pierwszym laureatem nagrody „Okulary ks. Kaczkowskiego. Nie widzę przeszkód”


dr Paweł Grabowski, fot. arch. wł.

dr Paweł Grabowski: Nasze hospicjum działa na terenach słabo zaludnionych. Jeśli w Warszawie na kilometr kwadratowy przypada 3,5 tys. mieszkańców, a w Białymstoku 2,8 tys., to na „naszych” wsiach zaledwie 18–20 osób. Wiele miejscowości jest wykluczonych komunikacyjnie. W ich pobliżu nie ma nawet sklepów, a co dopiero aptek. Zdobycie leku czasem trwa kilka dni, bo przecież punkt apteczny nie tylko nie ma prawa mieć na składzie, ale także sprowadzać i przetrzymywać opioidów czy innych silnych leków przeciwbólowych. Więc trzeba przywieźć je z miasta.
Odwiedzaliśmy panią, która do najbliższego przystanku musiała iść godzinę, a autobus kursował 2 razy w tygodniu. Trudno to sobie nawet wyobrazić.
Jeśli ktoś ma rodzinę, to mieszka ona na ogół daleko, w dużym mieście albo za granicą. Dziś tyle się mówi o zamknięciu, izolacji, brakach w opiece zdrowotnej, dla nas to nic nowego, w takich warunkach działamy od początku. To jest tutaj dla sporej części naszych podopiecznych stan permanentny.

Ewa Stanek-Misiąg: Prowadzone przez Pana hospicjum ma pod opieką mieszkańców jak rozległego terenu?

Obejmujemy 5 gmin, tuż przy białoruskiej granicy, to Gródek, Michałowo, Narew, Narewka i Zabłudów. Teren o powierzchni prawie 2 tys. m2. Miewamy też chorych z przedmieść Białegostoku, kiedy w białostockich hospicjach wydłużają się kolejki. Średnio opiekujemy się 40 osobami. NFZ płaci w tej chwili za 14 osób, czyli za te, które spełniają kryteria. Bo wie pani, trzeba albo chorować na raka, albo mieć odleżyny, albo którąś z wymienionych przez NFZ rzadkich chorób, których właściwie nie spotkaliśmy jeszcze w swojej pracy.
Można powiedzieć, że jedyną opiekę medyczną na wsi zapewniają lekarze rodzinni. Ale kiedyś nadchodzi taki moment, że tabletki na serce nie wystarczają i lekarz rodzinny musi skierować pacjenta do kardiologa albo kiedy potrzeba specjalisty medycyny paliatywnej. Dostępność specjalistycznej opieki medycznej jest dramatycznie zła. Naszych podopiecznych dotyka bardzo mocno wykluczenie i samotność. Gdyby ktoś patrzył z boku, to by sądził, że ktoś bliski przyjechał w odwiedziny, a nie, że to wizyta lekarska. My się wyściskamy na powitanie, usiądziemy, wypijemy herbatę, porozmawiamy. Często jesteśmy wyczekiwani nie tylko jako lekarze, ale także jako goście.
Ostatnio zadzwoniła pani, której mama choruje, ma rozsiany nowotwór. Zapytałem jakiego rodzaju wsparcia od nas oczekuje. Odpowiedziała: „Otuchy i obecności”. Ta „miękka” część naszej posługi medycznej jest równie ważna, co „twarda”, czyli badanie, przepisanie, czy podanie leków.

Czy preferowana w czasie epidemii telemedycyna jest w ogóle wykonalna w takiej sytuacji?

Działamy według rozporządzeń, zaleceń i rekomendacji. Pojawił się tu problem, ponieważ krajowy konsultant medycyny paliatywnej wydał zalecenie, do którego się zastosowaliśmy, zanim zaczęło obowiązywać rozporządzenie ministra zdrowia. To jest różnica jednego dnia. I teraz nie jesteśmy pewni, jak NFZ nas z tego rozliczy. Może uzna, że nie wypełniliśmy kontraktu?
Mamy jeździć do pacjentów tylko wtedy, gdy jest to konieczne. U nas na ogół jest to konieczne. Nie można przyjąć nowego pacjenta „na telefon”. Nie można „na telefon” ustawić leczenia przeciwbólowego ani kontrolować, czy odpowiada potrzebom chorego. Nawet przy pomocy dobrze współpracującej rodziny to jest niemożliwe. Niedawno zadzwoniła do mnie pani z informacją, że u jej mamy przestało działać leczenie przeciwbólowe i chyba trzeba zwiększyć dawkę. Zebrałem wywiad najskrupulatniej jak to możliwe i uznałem, że muszę jednak odwiedzić pacjentkę. I dobrze mi intuicja podpowiedziała, ponieważ okazało się, że modyfikacji wymaga też leczenie przeciwdepresyjne oraz trzeba nieco zmienić dietę.
Pacjenci boją się teraz wzywać pomoc do rzeczy, które uznają za błahe. A jak jednak zgłaszają, to zdarza się im słyszeć, że skoro są pod opieką hospicjum, niech hospicjum pomoże. W ten sposób zajmowałem się pacjentem, który przewrócił się wychodząc spod prysznica. Powstał potężny krwiak na przedniej powierzchni podudzia. Porada przez telefon, żeby go obkładać lodem i uciskać na niewiele by się zdała. Tam trzeba było interwencji lekarskiej.
Obecne zalecenia dotyczące ograniczania kontaktu z pacjentami są oczywiście uzasadnione, ale też trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że one obniżają jakość posługi lekarskiej. Poza tym obawiam się, że nasi pacjenci, dla których ważnym elementem wizyty było spotkanie z drugim człowiekiem, wpadną w depresję.
Widzę też jak to, co się dzieje stresuje zespół. Są wśród nas osoby, dla których praca w hospicjum jest formą dorobienia sobie do niedużej pensji. I one muszą teraz z niej zrezygnować, żeby utrzymać posadę, bo jest warunek, że można pracować tylko w jednym miejscu.

Kto stanowi zespół hospicjum?

Troje lekarzy, z czego jedna pani doktor jest teraz chora, pięć pielęgniarek, sześć opiekunek, psycholożka, dwoje fizjoterapeutów i dietetyczka. Uważam, że włączenie dietetyczki do zespołu było strzałem w dziesiątkę, bardzo potrzebowaliśmy kogoś, kto wyliczy kalorie, rozpisze posiłki. Gdyby pani zobaczyła, jak wiele starszych osób, chorych jest niedożywionych.

Buduje Pan hospicjum stacjonarne. Ono się sprawdzi? Ludzie na wsi są – jak się zdaje – bardzo przywiązani do swoich domów.

Są przywiązani, ale kiedy przychodzi taki moment, że trzeba się zajmować swoimi bliskimi 24 godziny na dobę i opiekę nad 76-letnią żoną sprawuje 80-letni mąż, to powinni mieć większe wsparcie niż to obecnie możliwe. Taka opieka jest wyczerpująca, czasem będzie trwać długo, ludzie bywają u kresu sił.
Można się starać oddać chorego do hospicjum w Białymstoku, ale to jest 70 km stąd i oznacza rozstanie na zawsze. Potrzebujemy hospicjum, które nie będzie tak daleko. Niektórzy pacjenci mówią, że żałują, że go nie doczekają. Pan Grześ tak bardzo chciał nam pomóc, że 3 dni przed śmiercią wystąpił w klipie, w którym zachęcamy do wpłacania datków na budowę. „Wystąpił” to za dużo powiedziane. Leżał plackiem i ledwo oddychał, ale udało mu się powiedzieć, jak bardzo hospicjum potrzebuje wsparcia.

Rozmawiała Ewa Stanek-Misiąg

Przekaż 1% podatku na budowę wiejskiego hospicjum na Podlasiu
KRS 0000328837

20.04.2020
Zobacz także
  • Odłożyć na później
  • Choroba onkologiczna i niedożywienie - diabelski duet
  • Ostatnia rozmowa z księdzem Janem Kaczkowskim
  • Rak i sprawy ostateczne. Jak wspierać osoby chorujące na raka?
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta