Źrenice osób z syndromem stresu pourazowego zachowują się inaczej niż u zdrowych ludzi. Na przykład na obrazy pokazujące pozytywne sceny odpowiadają podobnie, jak na zagrożenie.
Fot. pixabay.com
Naukowcy z Cardiff University i Swansea University przyjrzeli się śladom syndromu stresu pourazowego (PTSD - ang. posttraumatic stress disorder) w reakcjach źrenic grupy ochotników. Badacze pokazywali im zagrażające sceny np. z niebezpiecznymi zwierzętami czy bronią, a także obrazy neutralne emocjonalnie oraz pozytywne.
Reakcje osób z PTSD różniły się od zauważonych u innych osób, także z historią traumy, ale bez PTSD. Na początku źrenice chorych ochotników nie kurczyły się tak sprawnie w reakcji na światło, jak pozostałych. Potem jednak rozszerzały się mocniej w reakcji na emocjonujące sceny.
Co więcej, reagowały nie tylko na widok groźnych scen, ale także pozytywnych obrazów pokazujących np. ekscytujące zawody sportowe.
– Odkrycie to pozwala nam na zrozumienie, że ludzie z PTSD są automatycznie nastawieni na zauważanie zagrożeń i odpowiadanie strachem w każdym, nieokreślonym emocjonalnie kontekście. Pomaga nam to wziąć pod uwagę, jakie obciążenie musi to stanowić w codziennym życiu – mówi dr Aimee McKinnon kierująca badaniem opisanym na łamach magazynu „Biological Psychology”.
– Jeśli ktoś z PTSD zetknie się z jakąkolwiek silną stymulacją emocjonalną, nawet jeśli są to pozytywne emocje, może to natychmiast uruchomić w nim system reagujący na zagrożenia. Klinicyści muszą więc rozumieć ten wpływ pozytywnych bodźców, aby wspierać swoich klientów w pokonywaniu wyzwań, z jakimi się mierzą – podkreśla badaczka.
Wyniki mogą mieć duże znaczenie dla sposobu prowadzenia terapii. – Badanie pokazuje, że nadmierna reakcja źrenic pojawia się w odpowiedzi na wszystkie pobudzające bodźce, nie tylko na zagrażające. Może to nam pozwolić wykorzystać pozytywne obrazy w terapii, zamiast polegać na negatywnych, które mogą wyprowadzać pacjenta z równowagi. Taka terapia będzie więc łatwiejsza do zaakceptowania i bardziej znośna. Pomysł ten wymaga teraz empirycznych testów, zanim można będzie go wprowadzić do klinicznej praktyki – wyjaśnia prof. Nicola Gray, współautorka publikacji.