×
COVID-19: wiarygodne źródło wiedzy

Nie ma złych i dobrych emocji

Klaudia Torchała
zdrowie.pap.pl

Wszystkie emocje są nam potrzebne. Te, których doświadczamy jako negatywnych, dyskomfortowych, o czymś mówią. Są sygnałem, że coś jest ważnego w naszym życiu, co wymaga zobaczenia, zrozumienia i zrobienia – zaznacza dr n. społ. Lidia D. Czarkowska.


Dr n. społ. Lidia D. Czarkowska. Fot. lidiaczarkowska.pl

  • Wszystkie emocje, zawsze i bez wyjątku – czy są przyjemne, czy nieprzyjemne – są funkcjonalne, czyli pomagają nam przetrwać
  • Jeśli przychodzi do nas fala emocji, których nie chcielibyśmy czuć, to musimy pozwolić sobie na jej zauważenie
  • Możliwość wyrażenia emocji, zaakceptowania tego, że mam prawo czuć się źle, to pierwszy krok do samowspółczucia, które nie będzie użalaniem się, tylko uznaniem, że są momenty w życiu, gdy mi ciężko
  • Emocje mówią o naszych potrzebach i wartościach. Zmiana emocji zachodzi wtedy, gdy zatroszczę się o potrzeby i wartości, które są sygnalizowane przez emocje

Klaudia Torchała: Jakie emocje mogą pojawić się, jeśli chorujemy przewlekle?

Dr Lidia D. Czarkowska: Choroba to często sytuacja poczucia utraty bezpieczeństwa na podstawowym poziomie. Wiąże się z poczuciem bezsilności, braku wpływu, czasami ograniczenia mocy i siły. Pojawia się też świadomość ograniczeń płynących z samej choroby. Dlatego mogą jej towarzyszyć takie emocje jak: smutek, strata, frustracja. To emocje, z którymi mimo wszystko można pracować, bo – choć przykre – mogą być konstruktywne.

A jaką funkcję te emocje pełnią w czasie choroby?

Wszystkie emocje, zawsze i bez wyjątku – czy są przyjemne, czy nieprzyjemne – są funkcjonalne, czyli pomagają nam przetrwać. Emocje nieprzyjemne są po to, byśmy mieli energię do wprowadzenia życiowej zmiany, która jest nam potrzebna. Te przyjemne pokazują z kolei, że coś zaspokaja nasze potrzeby i warto to powtarzać i kultywować.

Pewne emocje mogą być uzasadnione fizjologicznie w czasie choroby, na przykład w cukrzycy, gdy spada glikemia – możemy czuć skołowanie, ale też radość…

A gdy mamy zaburzenia hormonalne, np. niedoczynność tarczycy, możemy odczuwać smutek, rozbicie, zmęczenie. Jesteśmy całością psychofizjologiczną i zmiana poziomu hormonów wiąże się z możliwością wydzielania neurotransmiterów, a to wpływa bezpośrednio na nasz stan psychiczny. To jest dwukierunkowe oddziaływanie: emocje wpływają na system fizjologiczny, a fizjologia na emocje. Również ból może zakłócać wydzielanie endorfin.

W takim razie, czy jest szansa na to, by pomimo choroby przewlekłej wracać do pewnej równowagi? Ograniczać strach, frustrację, które mogą się w nas rodzić częściej niż u zdrowej osoby?

Jeśli przychodzi do nas taka fala emocji, których nie chcielibyśmy czuć, to musimy pozwolić sobie na jej zauważenie. Bo jeśli od emocji uciekamy w jakieś zastępcze czynności unikowe lub się w nich zapadamy, to taki stan nam nie służy. Można praktykować pewną uważność i obecność z emocjami. Tak jak mamy podejście behawioralno-poznawcze w psychoterapii, gdy uczymy się obserwować myśli, tak przy silnych emocjach możemy nauczyć się obserwować nasze emocje, czyli być z nimi w kontakcie, być świadkiem procesu emocjonalnego, który w nas się wydarza. Dzięki temu możemy też mieć na niego wpływ. Po pierwsze zatem zauważyć. Jeśli jest mi smutno albo czuję rezygnację, to jest pierwszy krok, by cokolwiek móc konstruktywnie zrobić z tymi emocjami.

A jeśli już złapiemy te emocje, rozpoznamy, co dalej z nimi zrobić?

Następny krok to zastanowienie się, co dana emocja mi sygnalizuje – jaka moja potrzeba albo wartość jest we mnie w ten sposób aktywna, i w związku z tym, co mogę zrobić dla siebie, czego potrzebuję, jak zaopiekować się sobą. Pytamy się wówczas siebie o nasze własne potrzeby. To nie jest szukanie winy po swojej stronie – „dlaczego zachorowałem?”, tylko uznanie, że jest to moment, kiedy możemy wyrazić troskę o siebie i postawić swoje życie i zdrowie na pierwszym miejscu.

Są badania, które pokazują, że w chorobach przewlekłych przydatne jest leczenie śmiechem. Chodzi o to, by niezależnie od doświadczanego bólu czy obaw dostarczać sobie przyjemnych doznań, wrażeń. Chorzy oglądają zatem filmy, które sprawiają im frajdę; szukają treści, przy których mogą się czuć komfortowo, lekko; słuchają muzyki, która poprawia nastrój. Gdy pracowałam z pacjentami onkologicznymi, to taką dobrą praktyką było przypięcie np. na lodówce karteczki z listą rzeczy, które nic nie kosztują i można je w ciągu 5–10 minut zrobić w domu, by poprawić sobie nastrój. To takie koło ratunkowe na te chwile, kiedy dopada nas słabsze samopoczucie psychiczne.

Ale nastrój to coś innego niż emocje…

To stan psychofizjologiczny w naszym systemie nerwowym, który – w przeciwieństwie do emocji, które znikają po kilku, kilkunastu czy kilkudziesięciu minutach – może utrzymywać się tygodniami, a nawet miesiącami. Nastroje fluktuują powoli. Nawet u zdrowego człowieka mamy pewne cykle nastroju, które mogą zmieniać się wraz z porami roku, bo modulatorem nastroju jest między innymi ilość światła słonecznego. Zupełnie normalne jest to, że jesienią nastrój trochę spada, a w okolicach marca poprawia się.

A co wpływa oprócz tego na nasz nastrój?

Są takie trzy fundamentalne rzeczy. Pierwsza to zaspokojenie podstawowych potrzeb biologicznych organizmu, czyli sen od 7,5–8 godzin na dobę, dobry cykl dobowy – stała pora kładzenia się spać i wstawania, niezależnie od dnia, czy to dzień roboczy, czy weekend. Na poziomie bazy fizjologicznej jest jeszcze eliminacja cukru prostego, używek, stymulantów. Przyjmowanie posiłków, które są bogate w pełnowartościowe substancje odżywcze. Trzecia rzecz to systematyczna, ale powtarzalna aktywność fizyczna. Oczywiście są takie osoby, które nie lubią zorganizowanych ćwiczeń. Dobra wiadomość dla nich – to może być dowolny ruch, np. praca w ogródku, spacer – coś, co daje przyjemność ciału. Do tego można dołożyć jeszcze inne przyjemności, jeśli ktoś takie możliwości posiada – masaże, praktyki relaksacyjne, nawet odprężająca kąpiel w wannie. W ogóle terapia wodą jest wskazana. To wszystko zaspokaja potrzeby naszego ciała, co daje nam poczucie zdrowego fundamentu.

Ale ciało to nie wszystko…

Owszem. Kolejny fundament to więzi społeczne, czyli kontakt towarzyski z osobami, które dobrze na nas działają, które lubimy. Trzeba też zrobić listę osób, których unikać, bo nam nie pomagają w utrzymaniu dobrego nastroju, a nawet czasem zabierają energię życiową, stresując nas nadmiernie. Warto tu działać selektywnie i świadomie wybierać kontakty, które nam służą. Trzecia metoda to rzeczy, które mogą nam dać poczucie frajdy, satysfakcji, zabawy, zaspokoić ciekawość, sprawić, że endorfiny będą się wydzielać. Jeśli coś nas interesuje, uczmy się tego, róbmy to hobbistycznie. Możemy robić rzeczy dla czystej przyjemności: malować, haftować, uczyć się czegoś pasjonującego, śpiewać. Zamiast siedzieć i zamartwiać się, trzeba sobie zarezerwować czas na rzeczy przyjemne.

A jak sobie radzić na samym początku, po usłyszeniu diagnozy o chorobie? To czasem oznacza, że będzie nam ona towarzyszyć do końca życia i wpływać na nasze funkcjonowanie.

Przede wszystkim rozejrzeć się wokół. Zastanowić, czy jest jakieś grono osób albo nawet jedna osoba, która może ze mną porozmawiać, wysłuchać, wytrzyma moje napięcie i ból. Taka, która będzie mi towarzyszyć. Jeśli nie ma takiej osoby, przy której mogę być autentyczna, otwarta, to można skorzystać z grup wsparcia. Przy różnych fundacjach, stowarzyszeniach pacjentów są takie osoby, które np. również mierzą się z takimi samymi wyzwaniami zdrowotnymi. Są również specjalistyczne poradnie, gdzie oprócz fizycznego postępowania z ciałem jest również wsparcie zdrowia psychicznego. Warto z takiej pomocy skorzystać. Są również techniki transpersonalne. Jeśli ktoś jest osobą wierzącą, to może praktykować te rzeczy, które łączą ją z Absolutem: modlitwę, medytację, ale też można czytać mądre teksty filozoficzne, wchodzić w relacje z „Platońską Trójcą”, czyli podnosić siebie na duchu poprzez kontakt z Prawdą, Dobrem i Pięknem (naturą, sztuką). To są rzeczy, które mogą być inspiracją do radzenia sobie z wyzwaniami życiowymi.

Są też pewne wzorce poddawania się emocjom. Można je odcinać, wypierać lub poddawać się im, czyli pozwolić, by nami zawładnęły zupełnie. Można też je po prostu zaakceptować. Dlaczego akceptacja to najlepszy wybór?

Poddawanie się emocjom to takie zapadanie się w stan. Pozwalanie na to, by nami zawładnęły zupełnie. Nie kontrolujemy tego, co się dzieje. Przychodzi bardzo silna fala emocji, czy to smutek, rozpacz czy złość. Zalewa nas ona. Czasami można oczywiście pozwolić sobie, w bezpiecznych warunkach, by ta fala przez nas przeszła, bo też nie byłoby dobrze blokować, odcinać tych emocji. Może czasem trzeba skulić się pod kołdrą i popłakać. Raz na jakiś czas można sobie na to pozwolić. Natomiast jeśli chodzi o odcinanie się od emocji, takie ucieczkowe udawanie, że nic nie czujemy, że nas to nic nie obchodzi, wrzucanie głowy w inne sprawy, by nie czuć... To też jest strategia ochronna stosowana przez ludzi, ale długofalowo sprawia, że emocje blokują się w ciele i to nam nie służy.

Możliwość wyrażenia emocji, zaakceptowania tego, że mam prawo czuć się źle, to pierwszy krok do czegoś, co nazywa się „self-compassion”, czyli samowspółczucia, które nie będzie użalaniem się, tylko uznaniem, że są momenty w życiu, gdy mi ciężko. Jeśli z tym pobędę, to może mi napłynąć siła, by mieć na coś wpływ, wybrać coś, choćby małego, co mogę dla siebie zrobić.

A jak odwracać te emocje, które w sporym natężeniu nam nie służą, np. gniew, wstręt?

Przede wszystkim trzeba najpierw zrozumieć, co mówi do mnie dana emocja. Na przykład gniew, gdyby go przetłumaczyć na język mózgu, oznacza, że jestem w sytuacji, w której ktoś naruszył istotne dla mnie wartości lub granice. Muszę w takiej sytuacji uzmysłowić sobie, gdzie jest moja granica i co próbuję ochronić i jak zrobić to mądrze. Jeśli to zrobię, to mogę tę energię gniewu przetransformować na działanie na rzecz swoich potrzeb, granic, wartości. Gniew mi daje siłę, by to zrobić. A poczucie frustracji mówi nam, że to, co robiłam do tej pory, nie jest wystarczające, by osiągnąć zakładany rezultat. Frustracja mówi: robisz i nie ma, robisz i nie ma. Oczywiście jeśli wpadnę z frustracji w bezsilność, to się wkurzę na świat, na wszystko, ale ta złość minie, a frustracja mówi, że masz siłę, by szukać dalej. I wtedy rodzi się pytanie, czego jeszcze nie próbowałaś albo jak robią to ci, którzy potrafią. I może warto się czegoś nauczyć.

A poczucie winy, które też często pojawia się w chorobach – bo czujemy się winni, że nie stosujemy się do diety, do zaleceń lekarza? Jak zamienić poczucie winy w emocję, która będzie nas budować?

Poczucie winy z aramejskiego oznacza w łucznictwie „chybić celu”. Chodzi o to, by coś poprawić. Wina mówi nam o tym, że swoim zachowaniem uderzam we własne zasady, wartości, potrzeby. To taka policja wewnętrzna, która mówi: cofnij się. To nie oznacza, że jestem złym człowiekiem, tylko że moje zachowania albo zaniechania naruszają moje wartości. Potrzebuję to uspójnić. Emocje mówią o naszych potrzebach i wartościach. Zmiana emocji zachodzi wtedy, gdy zatroszczę się o potrzeby i wartości, które są sygnalizowane przez emocje.

Wszystkie emocje w takim razie są dla nas równie ważne? Coś nam zawsze komunikują?

Nie ma złych i dobrych emocji. Wszystkie są nam potrzebne. Te, których doświadczamy jako negatywnych, dyskomfortowych, o czymś mówią. Są sygnałem, że coś jest ważnego w naszym życiu, co wymaga zobaczenia, zrozumienia i zrobienia. W tym sensie, jak powiedziałam, są funkcjonalne, bo pomagają wprowadzić korektę, której potrzebujemy do tego, aby żyć.

Jak wspierać osoby chorujące przewlekle, by czuły się z nami dobrze?

Jako istoty społeczne potrzebujemy być zobaczeni, usłyszani. Musimy mieć poczucie, że ktoś nas akceptuje, kocha i widzi naszą godność, wartość, sprawczość. Jeśli opiekujemy się kimś przewlekle chorym i dajemy mu to wszystko, to zapewniamy najważniejsze, co może dać człowiek człowiekowi.

Rozmawiała Klaudia Torchała, zdrowie.pap.pl

Dr Lidia D. Czarkowska – psycholog, socjolog, antropolog, doktor nauk społecznych. Konsultant, trener, coach, mentor i superwizor. Dyrektor Instytutu Jakości Życia – Quality of Life Institute. Założycielka i wieloletni dyrektor Centrum Coachingu i Mentoringu Akademii Leona Koźmińskiego. Kierownik studiów podyplomowych: Coaching profesjonalny oraz Mentoring; Wykładowca na studiach MBA i studiach podyplomowych, m.in. Akademia Kompetencji Menedżera oraz Psychologia Biznesu. Autorka książek: „Antropologia ekonomiczna” i „Nowy profesjonalizm” oraz redaktor naukowy i współautor 8 książek z serii „Coaching jako…” a także licznych artykułów. Redaktor punktowanego, naukowego czasopisma „Coaching Review”. Od 25 lat aktywnie działa w biznesie, ma od 2010 r. firmę konsultingową i prowadzi dla korporacji, instytucji oraz przedsiębiorstw warsztaty, treningi, coachingi, mentoring a także indywidualne programy rozwojowe i team coachingi dla top-managementu: prezesów, członków zarządu, managerów, liderów i profesjonalistów. Jest akredytowanym coachem i superwizorem Izby Coachingu. Wykształciła ponad 750 profesjonalnych coachów. Prowadzi też specjalistyczne kursy doskonalące i superwizje dla zaawansowanych coachów, mentorów i HR-Biznes Partnerów Prywatnie – mama czwórki dzieci, kocha wysokie góry – bywa w Tatrach i Himalajach, w czasie wolnym maluje obrazy i tańczy modern jazz.

12.03.2024
Zobacz także
  • Zdrowie psychiczne a identyfikacja z rolą rodzica
  • Pod powierzchnią złości
  • Bo chcę się lepiej czuć
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta