Wyjazdy do pomiarów?

Jerzy Dziekoński
Kurier MP

Po tym, jak Ministerstwo Zdrowia zapowiedziało uruchomienie dla pacjentów covidowych opieki domowej z zastosowaniem pulsoksymetrów (oraz po emisji programów telewizyjnych zachęcających do stosowania tego urządzenia), pojawiły się obawy, że zespoły ratunkowe będą wzywane do interpretacji pomiarów. Zdaniem ekspertów, pulsoksymetry mogą zdać w covidowej rzeczywistości egzamin, ale tylko jeśli spełnione zostaną pewne warunki.

Fot. Sławomir Kamiński/ Agencja Gazeta

Minister zdrowia Adam Niedzielski ogłosił w zeszłym tygodniu, że obok systemu izolatoriów, wprowadzony zostanie pilotaż opieki domowej, który będzie opierał się na zastosowaniu pulsoksymetrów. Według ministerialnych zapowiedzi 1500 urządzeń najpierw trafi do pacjentów w Małopolsce. Pulsoksymetry mają być sprzężone z aplikacją w smartfonach. Aplikacja zaś będzie przesyłać dane do centrali, gdzie obsługa składająca się z lekarza i dodatkowych pracowników medycznych po kontakcie z pacjentem zdecyduje, czy pacjent wymaga hospitalizacji.

Wraz z ogłoszeniem pilotażu stacje telewizyjne wyemitowały dziennikarskie materiały na temat przydatności pulsoksymetrów w leczeniu COVID-19. Efekt jest taki, że z aptek w całym kraju wykupiono wszystkie tego typu urządzenia. Ratownicy medyczni w swoich wpisach w mediach społecznościowych stwierdzili wówczas, że teraz będą wyjeżdżać do pomiarów, nie do pacjentów.

Zabawa w pomiary

Dr n. o zdr. Jarosław Madowicz, prezes Polskiego Towarzystwa Ratowników Medycznych uważa, że jeśli chodzi o ministerialny pomysł, zastosowanie pulsoksymetru w połączeniu z aplikacją i wsparciem lekarskim w znaczący sposób może pomóc w monitorowaniu chorych. Kłopot z nadinterpretacją pomiarów może pojawić się wówczas, kiedy pacjenci sami zaczną używać urządzeń zakupionych w internecie.

– Pomiar saturacji możemy porównać do pomiaru stężenia glukozy czy ciśnienia tętniczego. Każdy może samodzielnie takie pomiary wykonać. Pozostaje kwestia interpretacji – wskazuje dr Madowicz. – Może zdarzyć się tak, że pacjent z różnych innych przyczyn będzie miał wynik zafałszowany. Pamiętam czasy, kiedy po raz pierwszy na rynku pojawiły się dostępne dla każdego elektroniczne aparaty do pomiaru ciśnienia. Rodziny za kilkadziesiąt złotych kupowały te aparaty seniorom, którzy wieczorami dokonywali po kilka pomiarów pod rząd. Wielokrotnie wówczas wyjeżdżaliśmy nocą do zgłoszeń dotyczących niebezpiecznie niskiego ciśnienia. Po przyjeździe i pomiarach naszym aparatem okazywało się, że ciśnienie mieści się w normie, a wyjazd był zbyteczny.

W przypadku pulsoksymetrów, żeby wynik był zafałszowany, wystarczą czasem zimne dłonie, problemy z krążeniem lub lakier na paznokciach. To może uruchomić lawinę niepotrzebnych wyjazdów, na które zespoły ratownicze nie mogą sobie dzisiaj pozwolić.

Dr Piotr Dąbrowiecki, prezes Polskiej Federacji Stowarzyszeń Chorych na Astmę, Alergię i POChP uważa, że należy zwrócić uwagę na to, jaki sprzęt stosowany jest do pomiaru.

– Sprzęt medyczny, który wykorzystujemy w opiece nad pacjentami i który posiada wszystkie niezbędne certyfikaty i badania, kosztuje ponad tysiąc złotych. Normalne pulsoksymetry, które mają certyfikat techniczny pozwalający nam traktować pomiar saturacji jako wiarygodne źródło informacji o stanie pacjenta, można kupić za 300-400 zł – mówi dr Dąbrowiecki. – Natomiast te urządzenia, które kosztują 30-40 zł traktowałbym jak tzw. wyroby czekoladopodobne. Nie musimy inwestować w bardzo zaawansowane pulsoksymetry, ale też wystrzegajmy się przed kupnem tzw. badziewia.

Etapy COVID-19

Dr Dąbrowiecki podkreśla, że pomysł ministerstwa opiera się o wiedzę medyczną i jest zgodny z wytycznymi towarzystwa chorób zakaźnych w zakresie leczenia COVID-19 i czterech etapów tej choroby.

– Różnica między pierwszym a drugim etapem choroby może zostać zaobserwowana jedynie poprzez wynik badania saturacji krwi – wyjaśnia prezes Polskiej Federacji Stowarzyszeń Chorych na Astmę, Alergię i POChP. – Jeżeli pacjent z gorączką i z kaszlem, z zaburzeniami węchu i smaku, czy z ogólnym złym samopoczuciem ma prawidłową saturację, czyli powyżej 95%, znajduje się wciąż na pierwszym etapie COVID-19. Osoba z takimi samymi objawami, ale z saturacją 90% jest już w drugim etapie choroby. Objawy mogą być te same, ale inne siły i środki angażujemy do leczenia obu pacjentów. U tych z obniżoną saturacją należy wykonać rentgen lub tomografię w poszukiwaniu covidowego zapalenia płuc. Bardzo często to zapalenie znajdujemy i włączamy leczenie. Na pierwszym etapie choroby w zasadzie nie włączamy żadnego leczenia oprócz objawowego. Na drugim etapie mamy leki, które zgodnie z zaleceniami można podać, czyli redemsivir oraz osocze ozdrowieńców. Poza tym pacjent wchodzi w intensywniejszy nadzór, ponieważ covidowe zapalenie płuc może zakończyć się niewydolnością oddechową, czyli trzecim etapem choroby, a to oznacza konieczność zastosowania terapii respiratorem. Spadek saturacji dla lekarza jest informacją, że trzeba wykonać dodatkowe badania.

Ekspert dodaje, że nie można bezkrytycznie pozwolić na wykorzystanie tego urządzenia. Każda, nawet zdrowa osoba poprzez nieumiejętne oddychanie, np. wstrzymanie powietrza na chwilę, może wywołać u siebie spadek saturacji. Tym bardziej jest to możliwe u osoby, która kaszle. Dlatego, zdaniem specjalisty, potrzebny jest system monitoringu.

– Mam pacjentów, którzy chorują na astmę i POChP oraz na COVID-19. Każdy z nich ma w domu pulsoksymetr. Wyobraźmy sobie sytuację, że dzwoni do mnie pacjent i mówi, że ma saturację 91. Nie oznacza to, że muszę natychmiast wzywać karetkę – przekonuje dr Dąbrowiecki i wyjaśnia: – Proszę pacjenta, żeby głęboko pooddychał a następnie wykonał pomiar jeszcze raz. Jeśli jego saturacja podskoczy do 95, to proszę o zachowanie spokoju, stosowanie się do moich zaleceń i kontakt następnego dnia. Nie mam obaw, bo wciąż jest to pierwszy etap COVID-19. Natomiast jeśli pacjent wpada w panikę i wzywa karetkę, albo jeszcze gorzej – w systemie pojawia się czerwony alert i karetka z automatu zabiera pacjenta, to mamy gotowe nieporozumienie.

Weryfikacja dla dobra systemu

W systemie powinno znaleźć się miejsce na weryfikację pomiaru.

– Chodzi o to, żeby do pacjenta ktoś zadzwonił, zapytał co się dzieje i ocenił sytuację. Nie możemy polegać na schemacie: spadek saturacji – szpital – uważa lekarz. – W ten sposób to nie zadziała, bo nagle może okazać się, że wszyscy, którzy mieli obniżoną saturację z powodu kaszlu w trakcie wykonywania pomiaru albo z powodu wstrzymania oddechu w czasie oglądania pasjonującego filmu w telewizji, będą potrzebować hospitalizacji. Wynik pomiaru nie oznacza, że mamy do czynienia z covidowym zapaleniem płuc. Chodzi o to, żeby każda osoba, której spadła saturacja miała możliwość porozmawiania z profesjonalistą medycznym, który jest w stanie pomiar zweryfikować. Wówczas będzie miało to sens. Robienie czegoś ad hoc to dolewanie oliwy do ognia.

Ponadto, zdaniem dr. Dąbrowieckiego, pulsoksymetr dla pacjentów bezobjawowych i skąpoobjawowych jest niepotrzebny, a do takich osób kierowany jest ministerialny pilotaż.

– Stosowanie pulsoksymetru ma sens w sytuacji, kiedy pacjent gorączkuje i ma objawy ze strony układu oddechowego, takie jak uczucie duszności i silny, męczący kaszel – stwierdza Dąbrowiecki. – Pacjent z bólami mięśniowymi i utratą węchu i smaku takiego urządzenia nie potrzebuje.

09.11.2020
Zobacz także
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta