×
COVID-19: wiarygodne źródło wiedzy

Dziecko pyta o to zawsze

Ewa Stanek-Misiąg
Kurier MP

Piszę jako ojciec i pielęgniarz, który pogadał z paroma mądrymi ludźmi. Ważne było dla mnie nie dawanie rad, tylko pokazanie pewnej idei traktowania dziecka. Czytelnik zrobi z tym, co zechce – mówi Mateusz Sieradzan, znany jako Pan Pielęgniarka, autor książki „Czy to boli?”

  • Korczak już 100 lat temu zwracał uwagę na to, że dzieci są uważane za istoty aspirujące do bycia człowiekiem, czyli dorosłym, i jako takie traktowane inaczej
  • Dziecko nie upomni się o swoje prawa, a rodzice są często zbyt wystraszeni, żeby jakoś sensownie zadziałać
  • U nas dużo się mówi o podejściu holistycznym, opiece skoncentrowanej na pacjencie, o modelu biopsychospołecznym, natomiast w praktyce nie ma na to czasu, warunków, personelu i obowiązuje model warsztatowo-samochodowy
  • Oszczędzając dzieciom stresu, zwiększamy prawdopodobieństwo tego, że wyrosną na dorosłych, którzy będą dbali o swoje zdrowie i nie będą bali się lekarzy

Ewa Stanek-Misiąg: W „Czy to boli”?” obowiązuje żartobliwy ton, ale to jest arcypoważna książka – wołanie o to, by traktować dzieci jak ludzi. Czy taka była Pana intencja?

Mateusz Sieradzan: Korczak już 100 lat temu zwracał uwagę na to, że dzieci są uważane za istoty aspirujące do bycia człowiekiem, czyli dorosłym, i jako takie traktowane inaczej. Można się nimi nie przejmować. Jakby szacunek należał się dorosłym, a dzieciom nie.

W XXI wieku niestety wiele osób nadal tak myśli, jest przywiązanych do pruskiego – opresyjnego – modelu edukacji. Sam odebrałem takie wychowanie. I to w wersji specjalnej, bo chodziłem do ogólnokształcącej szkoły muzycznej. W takiej szkole spędza się całe dnie. I na ogół panuje wyścig szczurów, na pewno panował w mojej. Pamiętam, jak nauczycielka wiolonczeli stawiała mi palce na strunach, przyciskała i mówiła: „Graj, głupie cielę, graj”. Może dlatego tak bardzo zależy mi na tym, żeby dzieci były traktowane odpowiednio.

Czy to, że jest jakiś problem w odnoszeniu się do nieletnich pacjentów przez rodziców i personel medyczny, zauważył Pan, kiedy został tatą?

Nie. To było jeszcze podczas praktyki na SOR-ze dziecięcym. Mieliśmy kilkulatka, któremu trzeba było zszyć niewielką ranę na brodzie. Dziecko krzyczało, wiło się. Trzymało go kilka osób. Lekarka powiedziała mi, żebym docisnął mu głowę. Wiadomo, że takie szycie dobrze jest zrobić jak najszybciej. Ale przy takim podejściu to, co czuje dziecko, jak jest przygotowane do zabiegu, przestaje być istotne. Zacząłem się zastanawiać, dlaczego właściwie do dzieci nie podchodzi się tak, jak do dorosłych pacjentów.

Na pewno dużą rolę odegrało to, że jestem rodzicem, a moja żona pedagogiem. Dużo się od niej dowiedziałem na temat psychologii rozwojowej.

W wielu placówkach medycznych dzieci są traktowane z szacunkiem. Personel ma czas na to, żeby je przygotować do różnych procedur medycznych. Jednocześnie jednak dostaję od rodziców, najczęściej w nawiązaniu do postów w mediach społecznościowych, opisy takich historii, że włos się na głowie jeży. Dziecko nie upomni się o swoje prawa, a rodzice są często zbyt wystraszeni, żeby jakoś sensownie zadziałać. Uznałem, że dobrze byłoby o tym opowiedzieć.

A wydawnictwo Poczekalnia po znajomości uznało, że wyda tę książkę, mimo że będzie najdroższym z dotychczasowych tytułów?

Wydawnictwem kieruje moja żona. Założyliśmy je po to, by wydać moją książkę „SOR to jest dramat”, potem pojawiły się inne. „Czy to boli?” rzeczywiście jest droga. Zwracano mi już na to uwagę.

Nie był to zarzut z mojej strony, tylko obserwacja. Książki dla dzieci wymagają ilustracji, twardych okładek, a to wszystko kosztuje.

Ale dobrze, że Pani o to pyta. Wiele osób to robi. Nie twierdzę, że napisałem coś niesamowitego. Raczej podjąłem temat, który leżał na ziemi, opracowałem go na podstawie własnych obserwacji i rozmów z lekarzami, i opublikowałem jako narzędzie do pracy z dziećmi. Moja żona dopowiada, że to są tak naprawdę dwie książki w jednym – książka dla dzieci i książka dla dorosłych.

„Czy to boli?” należy zacząć od części z trzema chłopakami na okładce, części dziecięcej. Dla dorosłych jest część ze zamyśloną dziewczynką. Czy zalecana przez Pana kolejność czytania odpowiada kolejności pisania?

Książka powstawała 2 lata. Były na nią różne pomysły, w tym taki, że napiszę ją wierszem. Największy problem stanowiło to, że nie pracowałem z dziećmi w ochronie zdrowia. Postanowiłem więc zgłosić się jako wolontariusz do szpitala pediatrycznego, ale kiedy już miałem załatwione formalności, złamałem nogę, co wyłączyło mnie na pół roku ze wszystkiego. Ostatecznie postanowiłem zwrócić się o pomoc do lekarzy pracujących na co dzień z dziećmi, dodać do tego swoje doświadczenia jako ojca piątki dzieci oraz wesprzeć się Korczakiem i pedagogiczno-psychologiczną wiedzą mojej żony. Historie moich trzech synów spisałem na podstawie rozmów z nimi.

Bardzo Panu dziękuję, że oddał Pan tak wiernie mowę dzieci. Jest wspaniała.

A wie Pani, że nie wszystkim to się spodobało? Wysłałem książkę do konsultacji różnym osobom i spotkałem się z opinią, że powinienem używać poprawnych form gramatycznych, prawidłowej polszczyzny. Dla mnie jednak ważniejsza była wiarygodność. Zależało mi na tym, żeby dzieci utożsamiały się z bohaterami.

Mam wrażenie, że w gronie konsultantów medycznych – wymienia Pan wszystkich w książce – przeważają osoby młode.

Zgadza się.

Celowo dobrał Pan rozmówców ze swojego pokolenia?

Rozmawiałem z profesjonalistami, których bym zatrudnił, gdybym tworzył szpital idealny. Są świetnymi medycznymi rzemieślnikami, a jednocześnie posiadają cechy charakteru, jakich oczekuję od pracowników ochrony zdrowia i prezentują podejście holistyczne, zgodnie z którym – w uproszczeniu – nie można badać brzucha w oderwaniu od człowieka, do którego ten brzuch należy. Nie chcę krzywdzić nikogo, ale wydaje mi się, że łatwiej jest spotkać ludzi z takim podejściem w młodszym pokoleniu niż w starszym. Poza tym z wszystkim znam się bliżej niż na „pan/pani”, co ułatwiło rozmowę i sprawiło, że byli skłonni poświęcić mi czas.

Celem tej książki jest pomoc małym pacjentom w przejściu różnych procedur medycznych, podpowiedź ich rodzicom oraz personelowi, jak poradzić sobie w różnych sytuacjach?

Bardzo nie chciałem, żeby to był poradnik.

Ale tam są złote porady!

Bardzo się z tego cieszę. Nie chciałem jednak ustawiać się w roli nauczyciela, kogoś kto poucza, mówi: „Zrób tak i tak, a będzie dobrze”. Nie jestem pedagogiem, nie mam kompetencji. Chodziło mi o to, żeby czytelnik zaczął sobie zadawać pytania, wyobrażać różne sytuacje, zastanawiać. Nie narzucam nikomu swoich wniosków czy przemyśleń. Piszę jako ojciec i pielęgniarz, który pogadał z paroma mądrymi ludźmi. Ważne było dla mnie nie dawanie rad, tylko pokazanie pewnej idei traktowania dziecka. Czytelnik zrobi z tym, co zechce.

Bardzo cenna jest dla mnie perspektywa dziecka, którą Pan przyjął. Dziecko wchodzi na SOR, nie wie, co się z nim będzie działo, wszystko jest obce, a okienko rejestracji znajduje się wysoko nad jego głową. To musi generować duży stres.

Ale może być też przygodą. Rzeczy nowe mogą stresować, ale też intrygować i fascynować. Wszystko zależy od tego, kogo tam spotkamy.

Lubię rozmawiać z moimi dziećmi, poważnie, na wszystkie tematy. W tym sensie, że gdy dziecko pyta, to ja mu odpowiadam. Jak się rozmawia z dziećmi, to się łapie ich perspektywę. Dziecięce postrzeganie świata jest świeże, pozbawione złych intencji. Bazowałem na tym, co mi opowiedziały dzieci.

Najlepiej być rodzicem-lekarzem, żeby opowiedzieć dziecku o zastrzyku czy wycinaniu migdałków, ale podpowiada Pan, że można też obejrzeć to w internecie i potem odegrać z dziećmi. Najważniejsza jest zabawa?

Zabawa zawsze się sprawdza. I to nie musi być nie wiadomo co. Chodzi tylko o to, żeby dziecko się czegoś dowiedziało o tym, co je czeka. Dorośli mają dokładnie tak samo. W dzisiejszych czasach jest całkiem sporo możliwości, żeby jakoś dziecko przygotować.

A zabawa w lekarza jest na ogół jedną z ulubionych, i to chyba od pokoleń.

Tak, choć pamiętam ze swojego dzieciństwa, że to była raczej zabawa w stylu „zrobimy tak, że będzie cię bolało”, „wbijemy igłę”, „obetniemy ci nogę”. Przynajmniej ja się tak bawiłem ze swoim rodzeństwem.

Moje dotychczasowe zabawy z dziećmi opisane w książce zawsze się sprawdzały. Niedługo będę szedł na szczepienie z Różą, która ma 3 i pół roku i jest już bardziej świadoma, więc przerobię z nią to, co z chłopakami. Zobaczymy, czy rzeczywiście jesteś taki mądry, panie Sieradzan.

Relacjonuje Pan cudowny pomysł na oswojenie z USG – zabawa z użyciem dezodorantu w kulce.

Dzieciom naprawdę niewiele trzeba. Pamiętajmy jednak, że nie wszystko i nie zawsze się sprawdza. Możemy stanąć na głowie, zrobić przedstawienie, do którego zatrudnimy całą rodzinę, żeby udawała zespół operacyjny, a to nic nie da. I tak będą krzyki. Bywa i tak. Ale tu chodzi o to, by próbować, by włożyć jakiś wysiłek.

Robić z siebie pajaca, jeśli trzeba? Cytuję za Pana książką.

Tak. Tak uważam. To jest prosta rada niezwykle trudna w realizacji, zdaję sobie sprawę.

Ostatnio byliśmy na szczepieniu przeciwko COVID-19 i w przychodni patrzyli na mnie chyba jak na idiotę. Trudno. Robię to dla mojego dziecka. Może jest mi łatwiej niż innym, bo zaczynałem jako bardzo młody ojciec, byłem i ciągle chyba jestem niedojrzały do tej roli. Lubię się z moimi chłopakami wygłupiać.

Ale robienie z siebie pajaca – jeśli dobrze zrozumiałam – to umiejętność, której życzy Pan także pracownikom ochrony zdrowia.

U nas dużo się mówi o podejściu holistycznym, opiece skoncentrowanej na pacjencie, o modelu biopsychospołecznym, natomiast w praktyce – jak wynika z moich obserwacji – nie ma na to czasu, warunków, personelu i obowiązuje model warsztatowo-samochodowy. Wjeżdża nam człowiek na kanał i zajmujemy się np. jego żołądkiem. Najchętniej to byśmy wyjęli ten żołądek do naprawy. Myślę, że można by o tym napisać książkę.

A jaka jest granica przystosowania stroju medycznego do potrzeb pacjenta pediatrycznego? Ile krokodyli na spodniach, ile przypinek z jednorożcami?

W jednym z komentarzy pod którymś z postów ktoś napisał o profesorze z Krakowa, który wytatuował sobie na przedramieniu świnkę Pepę.

Prof. Mikołaj Spodaryk z Dziecięcego Szpitala Uniwersyteckiego, o ile pamiętam, na drzwiach do gabinetu ma św. Mikołaja.

Myślę, że pacjenci tego lekarza, widząc świnkę Pepę, mają po prostu opad szczęki. Dzieci tak reagują.

Bardziej nie można zaimponować?

Ależ można. Można się przebrać za spidermana czy dinozaura. To zależy od wieku pacjentów. Czasem wystarczy jakiś element ubioru, zmiana głosu – dzieci można kupić drobnymi rzeczami. Warto to robić, żeby nie były przerażone. Jest to – moim zdaniem – działanie prozdrowotne w perspektywie czasowej. Wielu dorosłych ma problem z profilaktyką zdrowia, nie chodzi na badania, zwleka z nim. Często okazuje się, że w dzieciństwie przeszli traumę. Oszczędzając dzieciom stresu, zwiększamy prawdopodobieństwo tego, że wyrosną na dorosłych, którzy będą dbali o swoje zdrowie i nie będą bali się lekarzy.

Czy tytuł „Czy to boli?” był tytułem oczywistym?

Tak. To jest pierwsza rzecz, która przyszła mi do głowy, kiedy zacząłem myśleć o dzieciach i ochronie zdrowia. Dziecko pyta o to zawsze. Pyta rodziców, pielęgniarki, lekarzy. A odpowiedź pokazuje jaki jest nasz stosunek do dziecka. Zazwyczaj niestety brzmi ona: „Nie, to będzie tylko drobne ukłucie, nic takiego”. Bo możemy dziecku naściemniać, albo powiedzieć prawdę. Uważam, że mówienie dzieciom prawdy w sposób dopasowany do ich wieku i zrozumiały zawsze się opłaca.

Bo jest szansa, że dziecko powie: „Wcale aż tak bardzo nie bolało”, natomiast nigdy nie powie: „Bolało! Kłamałaś!”, tak?

Do dziś słyszę głos zrozpaczonego dziecka, które wołało do swojej mamy: „Mówiłaś, że nie będzie bolało”. Nie chciałbym nigdy usłyszeć czegoś takiego od mojego dziecka.

Nieuniknione jest w Pana sytuacji rodzinnej i zawodowej pytanie o to, kiedy Pan znajduje na to wszystko czas? Książki, media społecznościowe…

Mógłbym odpowiedzieć, że to kwestia dobrej organizacji, albo że jak się ma więcej, to się robi więcej, albo że nie znajduję czasu, nie ogarniam i mnóstwo rzeczy zawalam. Ale żona na mnie patrzy, więc oficjalna i zgodna z prawdą odpowiedź brzmi: jeśli cokolwiek udaje mi się zrobić, to tylko dlatego, że jesteśmy małżeństwem, które wspólnie wychowuje dzieci i prowadzi dom. Czasem sobie żartuję i mówię żonie dumnym głosem: „Dzisiaj wstawiłem trzy prania”. Zrobienie trzech prań oznacza u nas tylko tyle, że jest mniej prania do zrobienia, żaden to powód do chwały.

Uprawia Pan wysoce sfeminizowany zawód. I też sobie Pan z tego żartuje, przedstawiając się jako Pan Pielęgniarka. Jak się Pan w tym zawodzie czuje?

Cieszę się, że widzi Pani w „Panu Pielęgniarce” żart, a nie manifestację, bo ja tu o nic nie wojuję, tylko obśmiewam pomysł, że facet nie może być pielęgniarką, ponieważ pielęgniarstwo jest zawodem kobiecym. Zresztą pracowałem do tej pory głównie w ratownictwie. Pielęgniarka w ratownictwie nie ma wiele wspólnego ze stereotypem pielęgniarki – w uprasowanym mundurku, przynosi lekarstwa i pilnuje porządku na sali.

Pielęgniarstwo w Polsce mnie fascynuje. To jest zawód z dużymi możliwościami, od kilku lat poszerzane są kompetencje, jednak – według mnie – nadal przeraźliwie mało się z tego korzysta. Jakbyśmy tkwili na początku lat 90. Strach podać pacjentowi tabletkę paracetamolu, bo „my jesteśmy tylko pielęgniarkami”. Widzę tu ogromne pole do dyskusji, do promowania czegoś nowego. I widzę, że faceci w tym zawodzie – nie jest nas dużo, mamy ze sobą kontakt – są w większości zainteresowani tym, by się mocno w nowoczesnym pielęgniarstwie rozwijać.

W tle kwili niemowlę, więc nie mogę nie zapytać czy będzie ciąg dalszy książki „Czy to boli?”. Bo podejrzewam, że i malutki Kazimierz, i wspomniana przez Pana Róża też chcieliby wystąpić?

Od czytelników wiem, że ich dzieci są oburzone tym, że w książce jest tylko trójka, skoro mam pięcioro dzieci. Na razie nie planuję niczego więcej. Na pewno można by pogłębić temat, ująć go od innej strony, ale może niech zrobi to ktoś bardziej kompetentny ode mnie.

Czy Franek, Staś i Stefan chętnie przyznają się do książki? W zasadzie są jej współautorami.

To jest pierwsza informacja, jaką przekazują wszystkim dookoła. Mówią, że to jest książka o nich. Pokazują siebie na obrazkach. Obecność w książce jest dla nich dowodem na to, że są traktowani poważnie.

Jakiś rodzic mi napisał, że jego dziecko dziękuje mi za tę książkę, bo „to jest książka, w której traktuje się dzieci poważnie”. Nie wiem, czy dziecko to powiedziało, ale jeśli tak, to wow!, osiągnąłem swój cel. Chciałbym, żeby dzieci były traktowane poważnie, a dzieci chwalą się poważnymi rzeczami, bo nikt nie chce być niepoważnym, małym człowiekiem. Pisał o tym Korczak, dawno temu.

Rozmawiała Ewa Stanek-Misiąg

Mateusz Sieradzan jest pielęgniarzem i ratownikiem. Pracuje w systemie Państwowego Ratownictwa Medycznego jako dyspozytor medyczny. Jego profil Pan Pielęgniarka w mediach społecznościowych (instagram.com/panpielegniarka, facebook.com/panpielegniarka) obserwuje przeszło 100 tys. użytkowników. Autor książki „SOR – to jest dramat” i współautor „Zamaskowanych”, w tym roku opublikował książkę dla dzieci i dorosłych „Czy to boli?”. Żonaty, ojciec pięciorga dzieci.

31.10.2022
Zobacz także
  • Zachować empatię i zrozumienie
  • Dla chorego dziecka aktywność fizyczna może być lekarstwem
  • Dziecko to nie jabłuszko
  • Najmłodsi pacjenci w rękach zespołu ratownictwa medycznego
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta