×
COVID-19: wiarygodne źródło wiedzy

Od powietrza, głodu, ognia...

Agnieszka Bukowczan-Rzeszut
specjalnie dla MP.PL

„Od powietrza, głodu, ognia i wojny zachowaj nas, Panie!” – mawiali nasi przodkowie, właśnie w tej kolejności. Epidemie trapiły ludzkość od czasów antyku, a tylko w latach 1055–1484 w samej Polsce badacze naliczyli aż 24 epidemie, które uśmierciły przynajmniej połowę, a może nawet 2/3 populacji.


Ilustracja z „Triumfów” Petrarki, wydanie z 1756 r. via Wikimedia Commons

Najstraszniejszą była epidemia dżumy, o której pod rokiem 1348 pisał Długosz: „Wielka zaraza morowa, która się wdarła do Królestwa Polskiego, dotknęła okropnym morem nie tylko Polskę, ale i Węgry, Czechy, Danię, Francję, Niemcy i niemal wszystkie królestwa chrześcijańskie i barbarzyńskie, siejąc wszędzie straszną śmierć”.

Zwano ją różnie: maxima mortalitas et pestilentia, mors nigra, w Italii mortalita granda, na terenie Niemiec das grosse Sterben, der gross Tot. Na wschodzie mówiono o „morze” czy „morowym powietrzu”, w polskich źródłach czytamy także o łoźnicy, pomarlicy, przymorku czy chorobie łożnej. To tylko jedna z wielu postaci epidemii, które okresowo przez wieki dziesiątkowały populację Europy, pustosząc miasta i wsie.

Bierz nogi za pas - wcześnie, daleko i na długo

W opisach czasu plagi, nawet z epok najdawniejszych, uderza znaczna liczba podejmowanych działań, które miały zarazę powstrzymać lub ograniczyć jej skalę, kontrastujących nierzadko z niefrasobliwym podejściem mieszkańców bagatelizujących sytuację. Na początku w doniesienia o zbliżającej się zarazie nie wierzono, a władzom wcale się nie spieszyło, by siać w miastach panikę. Włoski pisarz doby romantyzmu Alessandro Manzoni w powieści „Narzeczeni” opisał takie sceny tuż przed wybuchem epidemii z 1630 r. w Lombardii: „Ktokolwiek na placu, w sklepie czy w domu wspominał o niebezpieczeństwie czy zarazie, zasypywany był drwinami, otaczany gniewną wzgardą”. Z kolei podczas ataku cholery w Paryżu w 1832 roku, choć oficjalny komunikat pojawił się w prasie, mieszkańcy „spacerowali tłumnie z tym większą prostodusznością po bulwarach, gdzie zobaczyć można było nawet maski, które parodiując chorobliwe zabarwienie i przygnębioną twarz szydziły z lęku przed cholerą i z samej choroby”.

Zaraza w Barcelonie w 1821 r. Fot. Wellcome Collection, lic. CC BY

Panika zazwyczaj wybuchała później i ludzie tłumnie uciekali z „zapowietrzonych” miast. Na przykład tuż po tym, gdy władze średniowiecznego Krakowa potwierdziły zarazę, pospiesznie wybierano rajców, wyznaczano „burmistrza powietrznego”, po czym każdy, kto mógł, na czele z królem, uciekał z miasta, zgodnie z zaleceniami Sorbony – „wcześnie, daleko i na długo”. Maciej z Miechowa w 1508 roku opublikował w Krakowie broszurę „Contra saevam pestem”, w której zapewniał, że najlepszym sposobem na uniknięcie choroby jest ucieczka z dotkniętych nią miejsc. W 1451 roku ze strachu przed morem tułał się po lasach i bagnach kardynał Zbigniew Oleśnicki, w młodości bohater bitwy pod Grunwaldem, podczas której – według przekazu Długosza – ocalił przed śmiercią króla Władysława Jagiełłę.

Czy ci, którzy schronili się na prowincji, mogli czuć się bezpiecznie? Nie zawsze. Po jednej z epidemii o okolicach Krakowa pisano: „Po łąkach pełno trupów między zagonami, nikt tego nie zauważał, póki koło nich lub przez nie przejechał”. Zaraza odnalazła na przykład chroniących się w Bronowicach profesorów Akademii Krakowskiej – Jakuba Górskiego, Zygmunta Gregerowica czy Jana Brożka. Podczas jednej z epidemii panujących w wiekach średnich w Krakowie tylu kupców uciekło z miasta, że trzeba było zastawić srebra miejskie, by zapłacić podatek uchwalony przez sejm. Powiedzenie, że w życiu pewne są tylko śmierć i podatki, wydaje się tutaj doskonale na miejscu.

Psy i koty pozabijać, zapowietrzone domy – spalić

Tym, którzy nie zdążyli lub nie mogli uciec, przyszło wegetować w „zapowietrzonym” mieście, które pustoszało i głuchło. Praktycznie wszystkie kroniki epidemii zawierają wzmianki o wstrzymaniu handlu i rzemiosła, zamknięciu sklepów i kościołów, opustoszałych ulicach i placach. W Krakowie czy Wrocławiu już w wiekach średnich w ramach walki z zarazą zakazywano zgromadzeń (w tym wesel, jarmarków czy publicznego obchodzenia świąt kościelnych), zamknięte na głucho były nie tylko łaźnie, ale i gospody czy warsztaty, zamykano szkoły, wolna sprzedaż płodów rolnych była surowo zabroniona.

Priorytetem stały się kwestie sanitarne: regularnie zamiatano i czyszczono ulice, usuwano nieczystości i nakazywano właścicielom posesji, by pozbywali się śmieci i zasypywali wychodki wapnem. Pilnowano, by nikt nie wylewał nieczystości na ulicę, utrzymywano rynsztoki miejskie i ujęcia wody pitnej w czystości. Usuwano padlinę, a wałęsające się zwierzęta wypędzano lub zabijano. Zgodnie z zaleceniem autora jednego z polskich poradników antymorowych „psy i koty, a zwłaszcza gdzie ich siła i niepotrzebnych, co się włóczą od domu do domu, pozabijać; albo psy i koty wygnać, bo gdy od domu do domu biegają, najprędzej wiele złego ze sobą przynoszą; czy też psy powiązać i pozabijać, ponieważ w ich sierści lgnie się zaraza”. W 1665 r. w ogarniętym zarazą Londynie zabito 40 tys. psów i pięć razy tyle kotów.

Zaraza w Londynie w 1665 r. Fot. Wellcome Collection, lic. CC BY

Z miasta wypędzano również wszelki niepewny element: prostytutki, żebraków czy „ludzi luźnych”, z ostrożnością traktowano przyjezdnych. Joachim Oelhafius, kierujący w latach 1603-1630 katedrą medycyny i anatomii Gdańskiego Gimnazjum Akademickiego i w 1613 roku przeprowadził pierwszą w tej części Europy publiczną sekcję zwłok, pisał: „Dla spraw publicznych: chodzi o to, by nie dopuszczać bez wyboru ludzi przybyłych z różnych stron, zwłaszcza z miejsc zarażonych lub podejrzanych, którzy nie tylko na zewnątrz, jak w brodzie, włosach, ubraniu i towarach, lecz także wewnątrz, to znaczy w samych częściach żywego organizmu, mogą przynosić ze sobą zaraźliwy wyziew i bezwiednie mogą go rozsiewać”.

W XVI-wiecznym Krakowie pilnowano także przestrzegania zakazu gromadzenia i handlowania odzieżą po zmarłych – należało ją bezwzględnie wymrozić, a najlepiej spalić – i to pod karą śmierci. Palono czasem także zapowietrzone domy. Bywało, że właściciele lub spadkobiercy, którzy uciekli z miasta, po ustaniu zarazy nie mieli do czego wracać.

Mężczyzna zażywający środki mające zapobiec zakażeniu. Ilustracja z 1841 r. Fot. Wellcome Collection, lic. CC BY

Siedź w domu. Musisz wyjść – załóż maseczkę

Najczęściej domy opanowane przez chorobę pieczętowano – zabijano deskami lub zamykano na kłódki, w niektórych przypadkach wystawiano strażnika. Pozostali w nich zdrowi dostawali jedzenie, ale nie mogli wychodzić do czasu ustania zarazy – kwarantanna i izolacja chorych lub narażonych na zarażenie była jednym z podstawowych i najsurowiej przestrzeganych środków zaradczych w czasach epidemii. Zgodnie z rozporządzeniem królewskim dla Krakowa z 1591 i 1592 roku dwa razy dziennie, rano i wieczorem, specjalnie oddelegowani strażnicy obchodzili wyznaczone rewiry i zgłaszali podejrzane przypadki, a wyznaczony lekarz (odpowiednio zabezpieczony) udawał się tam, by rozpoznać lub wykluczyć zarazę i w razie potrzeby zarządzić izolację. Ponadto ludzie starali się chronić dostępnymi im sposobami: odkażali domy, np. paląc drewno cyprysowe, terpentynowe, sosnowe czy jodłowe), wietrząc pomieszczenia. Pozostawali w domach, starając się przetrwać dzięki zgromadzonym zapasom, ale jeśli już trzeba było wyjść po niezbędne zakupy, usta i nos zasłaniali maseczkami z chust nasączonych octem, pozdrawiali się z daleka, a zakupów dokonywali przez odgrodzoną kontuarami przestrzeń, podając pieniądze i odbierając towary na tacach lub talerzach. Nabyte przedmioty odkażano za pomocą octu, wody, dymu lub prochu strzelniczego.

Oczywiście nie wszyscy skrupulatnie stosowali się do środków zaleconych przez władze. Zdarzało się nierespektowanie zakazów dotyczących życia w „zapowietrzonym” mieście i dotyczących kontaktów z zewnątrz. Przez niefrasobliwość i chciwość handlarzy zarazę przywlekano do zupełnie zdrowych okolic. Z kolei mieszkańcy, którzy nie przestrzegali zakazu wychodzenia z domu czy gromadzenia się, czasem nie mieli dokąd wracać. W 1575 roku żona obywatela Kleparza, Balcerza Przeździeczki, który mimo wielokrotnych napomnień nie mógł usiedzieć w domu, wypędziła go precz. Podobnie postąpiła z niejakim Wawrzyńcem Kuliczkiem jego bratowa. Instynkt samozachowawczy nierzadko okazywał się w trudnych czasach znacznie silniejszy od więzów rodzinnych czy sąsiedzkich.

Ludność przerażona, władza w rozkładzie

„Oto teraz miasto oblężone przez chorobę – pisze Jean Delumeau – zamknięte kwarantanną, a jeśli to potrzebne, otoczone przez wojsko, staje w obliczu codziennej trwogi i zmuszone jest do stylu życia nie mającego nic wspólnego z tym, do jakiego było przyzwyczajone”. Te słowa brzmią przerażająco współcześnie, gdy nam, ludziom żyjącym w czasach doskonale rozwiniętej medycyny i zakrojonej na szeroką skalę profilaktyki chorób zakaźnych, przyszło stanąć w obliczu epidemii. Możemy próbować wyobrazić sobie klimat przerażenia i paniki, jaki musiał panować w miastach ogarniętych zarazą, dla których kwarantanna oznaczała trudności z zaopatrzeniem w żywność, postępującą drożyznę, ruinę w interesach, brak pracy i rozkład życia społecznego.

Do tego dochodziły zamieszki uliczne i nasilona działalność miejscowych rzezimieszków, którzy w pozbawionym sądów mieście czuli się bezkarni. Łupiono opuszczone lub „zapowietrzone” domy, ograbiano warsztaty, bezczeszczono zwłoki – także tych, którzy pomarli na zarazę, by sprzedawać później ubrania, kosztowności czy dobytek. Za wszystkie problemy obwiniano włodarzy miejskich, którzy w opinii wielu nie dość pilnie walczyli z zarazą lub pilnowali porządku w mieście. „Radcy miejscy są ogłupiali – czytamy w jednej z relacji – ludność przerażona, władza polityczna w rozkładzie, (...) warsztaty stają, rodziny tracą spójność, zaś ulice ożywienie. Wszystko popada w zupełne pomieszanie. (...) Miejsca zamieszkane zdają się przemienione w pustynię, zaś dość owej niezwyczajnej samotności, by powiększyć strach i rozpacz”.

Wódkę samą lub z sadłem topionem

Ci, którzy pozostali w zapowietrzonym mieście, wszelkimi sposobami usiłowali utrzymać się w zdrowiu. Stosowali się do rad ówczesnych autorytetów, sięgając po środki z pogranicza medycyny ludowej, magii, alchemii czy ziołolecznictwa, ale i odwołując się do zdrowego rozsądku.


XVII-wieczny strój ochronny lekarza walczącego z epidemią. Fot. Wellcome Collection, lic. CC BY

Wspomniany już Maciej z Miechowa zalecał unikać wyczerpania i przemęczenia, opilstwa i obżarstwa, picie leczniczych wywarów i dodawanie do potraw takich ziół, jak aloes, dzięgiel, cytwar, a także ocet i wino. Pito także wódkę – „samą lub z sadłem topionem”, a pokłosie wiary w to, że mocny alkohol wzmacnia i zapobiega chorobie utrzymało się do czasów współczesnych. Jak to zgrabnie podsumował żyjący na przełomie XIX i XX w. etnograf Seweryn Udziela: „Cholera chwyta za wnętrze najpierw tych, co się jej najbardziej boją, tych, co są słabowici i tych, co wódki nie piją”.

Tymczasem u progu renesansu inny krakowianin, Stefan Falimirz, w swoim dziele „O ziołach i moczy ich” (1534) do skutecznych środków przeciw zarazie zaliczał odkażanie domu wywarami ziołowymi, a do odkażania organizmu zalecał – wódkę różaną i wino muszkatowe. Pod pościel radził włożyć piołun, rumianek, kwiat lipowy, cząber, lebiodkę lub macierzankę. Zalecał dbać o czystość ciała i odzieży, głowę myć w wywarze z szałwii, piołunu i róży, nie kąpać się z innymi i nie golić nie swoją brzytwą. Zdaniem Falimirza pomocne było również nacieranie nóg mieszanką wódki z liścia orzecha włoskiego z wódką bluszczową, koprem i astrem oraz mirrą zmieszaną z koprem. Odważniejsi nacierali ręce i nogi czosnkiem, który miał powodować, że „epidemia nie ma prawa do człowieka”. Jeśli ktoś musiał wyjść z domu, przed wyjściem powinien napić się małmazji, zjeść rutę z orzechami włoskimi, figi z kwiatem muszkatowym, migdały z kwiatem rumiankowym, cebulę lub grzankę z octem, driakiew z czerwonymi koralami, kawałkami drzewa sandałowego, bursztynem, kamforą bądź wężownikiem, liście rumiankowe z jądrami włoskiego orzecha i figami, czosnek z rzodkwią.

Można było też wąchać goździki, piołun zielony, kozłek, rutę umoczoną w occie lub w winie, jałowiec, ssać skórki cytrynowe bądź cytwar. Jednak najbardziej współczesną (i rozsądną) poradą Falimirza, poza troską o higienę, było unikanie większych zgromadzeń oraz wystrzeganie się kontaktów z tymi, którzy opiekują się chorymi. Podkreślał przy tym, aby całkowicie kontaktów z ludźmi nie zrywać, gdyż w ten sposób można popaść w smutek i melancholię, stając się bardziej podatnym na zachorowanie.

Współcześnie, mając możliwość podtrzymywania relacji z rodziną i przyjaciółmi dzięki poczcie elektronicznej, mediom społecznościowym czy rozmowom telefonicznym, możemy jedynie próbować wyobrazić sobie życie w objętym kwarantanną mieście sprzed kilku stuleci, pełnym przerażonych ludzi postawionych w obliczu śmiertelnej choroby, której mechanizmów nie pojmowali. Możemy jednak zrobić coś więcej – stosować się do rad i zaleceń i nie powtarzać błędów, jakie i dawniej, i dziś mogą kosztować życie tysięcy ludzi.

Agnieszka Bukowczan-Rzeszut – antropolog kultury, dziennikarka, tłumaczka i autorka związana z krakowskimi wydawnictwami Astra, Znak i Otwarte, autorka książki „Jak przetrwać w średniowiecznym Krakowie” (Astra 2018), a wspólnie z Barbarą Faron książki „Siedem śmierci. Jak umierano w dawnych wiekach” (Astra 2017).

1. Bukowczan-Rzeszut, A., Jak przetrwać w średniowiecznym Krakowie, Kraków 2018
2. Delumeau, J., Strach w kulturze Zachodu (XIV-XVIII w.), Warszawa 1986
3. Giedroyć, F., Mór w Polsce w wiekach ubiegłych. Zarys historyczny, Warszawa 1899
4. Goglin, J.L., Nędzarze w średniowiecznej Europie, Warszawa 1998
5. Kracik, J., Pokonać czarną śmierć. Staropolskie postawy wobec zarazy, Kraków 1991
6. Sznajderman, M., Zaraza. Mitologia dżumy, cholery i AIDS, Warszawa 1994
7. Wrzesiński, Sz., Epidemie w dawnej Polsce, Zakrzewo 2011

30.04.2020
Zobacz także
  • Z dziejów otyłości
  • Historia w oparach dymu
  • Upuszczać, pić, przetaczać
  • Uciekać wcześnie, daleko i na długo
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta