500 lat historii maseczek

Agnieszka Bukowczan-Rzeszut
specjalnie dla mp.pl

Maski są znane już od wieków jako środek ochronny i zapobiegawczy, któremu można przypisać niezliczoną rzeszę ocalonych ludzkich istnień.

Z lewej: strój ochronny lekarza z przełomu XVII-XVIII w. Fot. Wellcome Collection, lic. CC BY

Ocet i goździki przeciw miazmatom

Zakrywanie ust i nosa było częścią tradycyjnych metod zapobiegawczych przeciw chorobom zakaźnym w Europie nowożytnej. W XVI czy XVII wieku praktyka ta miała jednak zupełnie inne uzasadnienie. Nie znano wówczas bakterii czy wirusów, pokutowała za to – i to długo, bo aż do połowy XIX wieku – teoria „miazmatów”, czyli chorobotwórczych wyziewów.

Zabójcze miazmaty neutralizowano dzięki umieszczaniu wewnątrz maseczek (lub nasączaniu tkaniny) różnych substancji, jak olejki, ocet czy przyprawy korzenne. W opanowanym przez zarazę XVI-wiecznym Krakowie w ramach ochrony osobistej stosowano nie tylko izolację czy odkażanie pomieszczeń, ale również po zakupy chadzano w maseczkach sporządzonych z chust nasączonych octem. Podobnie postępowano w zadżumionym Londynie pół wieku później, o czym wspominał Daniel Defoe w słynnym „Dzienniku roku zarazy”. Opisywał zakrystiana, który ładował trupy zmarłych na zarazę na wozy, a mimo to nie tylko nie zachorował ani nie zaraził nikogo z bliskich, ale potem dożył swoich lat w dobrym zdrowiu. Żona mężczyzny opiekowała się zadżumionymi parafianami, z których wielu zmarło i również nie zachorowała.

Jakie mieli sposoby? „Człowiek ten nie używał żadnych środków zapobiegawczych – pisał Defoe – poza tym, że nieustannie żuł czosnek i rutę i palił tytoń. Słyszałem to także z jego własnych ust. A żona jego używała znów takiego środka: myła głowę octem i skrapiała czepek również octem tak, aby był stale wilgotny, jeżeli zaś fetor, który wydzielali jej pacjenci, stawał się ponad zwykłą miarę nieznośny, wciągała ocet nosem, skrapiała octem czepek i zasłaniała usta chustką zmoczoną w occie”.

W ówczesnych traktatach czytamy o takich metodach, jak okadzanie zapowietrzonych pomieszczeń dymem z jałowca, piołunu, ruty, dębu oraz włączenie do codziennej diety ruty, orzechów, fig, soli, anyżu, piołunu oraz znanych i cenionych także dziś czosnku i cebuli. Do tego modlitwa, pokuta i sakramenty miały gwarantować ochronę przez zarazą lub wyzdrowienie w przypadku chorych.

W dawnych traktatach możemy również oglądać ryciny medyków pracujących w czasach epidemii, którzy leczyli pacjentów w ptasich maskach. Wewnątrz ich „dziobów” umieszczano różne zioła, przyprawy, kwiaty czy proszki, jak kamfora, cynamon, mirra czy goździki, które miały chronić noszącego przed przedostaniem się do jego organizmu miazmatów podczas wizyt w zapowietrzonych domach. Czy ubrani na czarno, zamaskowani doktorzy w obszernych kapeluszach, rękawicach i z laskami byli czymś więcej niż marginalnymi przypadkami z niektórych krajów, czy też poprzez utrwalony na sztychach wygląd zapadli w publiczną świadomość i w ten sposób stali się ponurym symbolem swoich czasów – to kwestia dyskusyjna.

Maska ochronna lekarza, okres nowożytny. Fot. Wellcome Collection, lic. CC BY

Chirurg trochę jak dama

Choć zalecenia o dezynfekcji pomieszczeń i ich wietrzeniu sięgają wieków średnich, to dopiero w XVIII stuleciu angielski botanik i fizjolog Stephen Hales (1677-1761) dowiódł wpływu czystości powietrza na zdrowie pacjenta i skonstruował pierwszy wentylator, mający oczyszczać powietrze w salach szpitalnych. Następnie Joseph Priestley (1733-1804) odkrył cząsteczki tlenu, a Antoine Lavoisier (ur. 1743, ścięty przez rewolucjonistów w 1794 roku) wyjaśnił ich rolę w procesie oddychania. Daleka była jeszcze droga do powiązania ze sobą procesów fizjologicznych, zakażenia i choroby, choć pojęcie środków antyseptycznych było już znane. Określenia antiseptica użył jako pierwszy w kontekście naukowym i praktycznym chirurg John Pringle (1707-1782) w 1750 roku dla zabiegów i substancji zapobiegających gniciu ran, a opisał szerzej w opublikowanej dwa lata później pracy „Observations on the Diseases of the Army”.

Początkowo używano w tym celu olejów i tłuszczy, które miały hamować miazmaty, z czasem spirytusu, mydła, roztworu chlorku czy wapna niegaszonego, jeszcze później soli kuchennej, magnezu czy kwasu siarkowego. Brytyjski chirurg Joseph Lister (1827-1912) wprowadził do praktyki dezynfekcję rąk, narzędzi, nici, opatrunków i ran kwasem karbolowym, a upowszechniająca się sterylizacja narzędzi i trzymanie ich w sterylnych warunkach, gotowanie bielizny, noszenie fartuchów, maseczek czy rękawiczek pomogły zapoczątkować epokę, w której szpitale straciły opinię budzących grozę umieralni, a zaczęły być postrzegane jako miejsca, gdzie faktycznie ratuje się życie.

Maseczki w takiej formie, w jakiej znamy je dziś, mają swój rodowód w epoce wiktoriańskiej, a więc w czasach, kiedy dostrzeżono i zrozumiano związek między zakażeniem i chorobą a wywołującymi je drobnoustrojami. W 1867 brytyjski chirurg Joseph Lister stwierdził, że zakażenie ran wywoływały mikroskopijne „żyjątka”, które niedawno opisał Ludwik Pasteur, a które zalecał eliminować za pomocą antyseptyków. Nowe pokolenie chirurgów przyjęło aseptykę, chcąc powstrzymać drobnoustroje przed dostaniem się do ran. Odtąd nie tylko ręce chirurga czy używane przez niego przyrządy, a nawet wydychane przezeń powietrze stało się potencjalnym zagrożeniem. W 1897 roku praktykujący we Wrocławiu Carl Friedrich Flügge (1847-1923) ogłosił swoje prace na temat transmisji patogenów drogą kropelkową w ramach prowadzonych badań nad gruźlicą. W jego czasach coraz żywiej interesowano się tym, jak układ oddechowy może przyczynić się do roznoszenia chorób i jednym ze środków ochronnych miało być utrzymywanie dystansu.

W tym samym roku Flügge rozpoczął współpracę z Janem Mikuliczem-Radeckim (1850-1905), uczniem Teodora Billrotha. Wspólnie opublikowali pracę na temat przeprowadzania operacji z wykorzystaniem środka ochrony nazywanego początkowo „ustnym bandażem”, a będącym w zasadzie jednowarstwową maseczką z gazy bawełnianej. Mikulicz-Radecki opisywał ów środek jako kawałek gazy przymocowany sznurkami do czepka i rozciągnięty na twarzy, by zakrywać nos, usta i brodę, podkreślając przy tym komfort noszenia maseczek na sali operacyjnej: „oddychaliśmy przez nie z równą łatwością, co spacerująca dama przez woalkę”. Asystent Mikulicza kontynuował ulepszanie nowinki nazywanej „maską Mikulicza” i opisał model trójwarstwowy jako najskuteczniejszy. Wykazał, że wraz z ilością warstw gazy rośnie efektywność maseczki, jednak jeśli będzie ona noszona w pobliżu nosa, zbiera wilgoć i traci swoje właściwości. Według Hübnera wystarczyło, by maski zakrywały same usta.

W tym samym czasie do swojej praktyki nowinkę wprowadził paryski chirurg Paul Berger (1845-1908), który po raz pierwszy operował w masce w październiku 1897 roku. Niespełna dwa lata później przed paryskim Towarzystwem Chirurgów przeczytał swój artykuł poświęcony zastosowaniu maski na sali operacyjnej, który rozpoczynał słowami: „Od lat niepokoi mnie, że krople płynu z ust operatora lub jego asystentów mogą wywoływać ogniska infekcji, które wciąż obserwuje się od czasu do czasu w pozornie zadowalających warunkach aseptyki chirurgicznej”. W swojej praktyce Berger miał okazję wielokrotnie obserwować ten związek – gdy jego asystent cierpiał na ropień wyrostka zębodołowego, a on sam zachorował na zapalenie okostnej, w obydwu przypadkach mimo zachowania aseptyki podczas operacji wdawały się infekcje. Paryski chirurg zaznajomiony był z teorią patogenów Flüggego, wobec czego rozpoczął operowanie w „prostokątnym kompresie z sześciu warstw gazy, przyszytym dolną krawędzią do wysterylizowanego lnianego fartucha, z górną krawędzią przytrzymywaną u nasady nosa sznurkami związanymi na szyi”.

Jan Mikulicz-Radecki z asystentami, 1882-1887 via Wikimedia Commons

Wystarczyło niespełna półtora roku, by zauważył wyraźne zmniejszenie przypadków infekcji, ale nie łudził się, że maseczki będą rewolucją w skostniałym środowisku paryskich chirurgów. Pisał: „Choć zdaję sobie sprawę, że perfekcja w przeprowadzaniu operacji aseptycznych nie jest efektem skupiania na jednej sferze, lecz troski i braku zaniedbań w najdrobniejszym nawet szczególe, zdecydowanie nalegam na środki ostrożności, których zastosowanie przyczyniło się do poprawy moich wyników. Nie mam jednak złudzeń, że takie zerwanie z tradycją zostanie przyjęte przychylniej niż to, jak niemieccy chirurdzy przyjmują analogiczne wypowiedzi profesora Mikulicza”.

Paryscy chirurdzy oburzeni byli stwierdzeniem, że ich własne usta mogą być zabójcze dla pacjentów, podobnie jak niemieccy uznawali rewelacje Mikulicza za dziwaczne. Berliński lekarz Alexander Fraenkel wyrażał się mocno niechętnie wobec idei „tego całego kostiumu chirurgicznego z czepkiem i maską na twarz” – i nie był w swoim sceptycyzmie odosobniony. Inny chirurg Fritz König (1866–1952), tak pisał w podręczniku dla lekarzy: „Z uwagi na wieloletnie doświadczenie uważamy, że ich stosowanie [maseczek na usta – przyp. aut.] przez osoby zdrowe jest nie tylko irytujące, ale zupełnie zbędne. (...) Wystarczy ograniczyć mówienie i unikać kierunku pola operacyjnego”.

A jednak niektórzy profesorowie i wykładowcy zalecali stosowanie kilkuwarstwowych, bawełnianych masek w swoich podręcznikach dla adeptów sztuki medycznej. Ilustrację takiej maski zamieścił na przykład w książce na temat technik operacyjnych uznany brytyjski chirurg Berkeley George Andrew Moynihan (1865–1936), który mawiał, że idealny operator musi mieć lwie serce, a dłonie damy, pracujące „z nieskończoną delikatnością, skrupulatnością i uwagą, celowymi, spokojnymi ruchami, niczym pieszczotą, aby operacja była dziełem sztuki, a nie efektem pracy rzeźnika”.

Niewątpliwie troską o zachowanie pełnej aseptyki, a przy tym starannością i uwagą w swojej pracy wykazywał się także profesor Mikulicz-Radecki, o którym tak czytamy w jednym z nekrologów: „Mikulicz dążył do tego ideału, aby rany operacyjne goiły się jak uszkodzenie podskórne. Że się zbliżał do tego, mogłem się o tem osobiście przekonać, zwiedzając jego klinikę w różnych odstępach czasu; bez przesady mogę powiedzieć, że nigdzie nie spotkałem tak surowego i tak ścisłego przestrzegania zasad aseptyki, wyrobionych przy obecnym stanie nauki, jak podczas operacyi u Mikulicza. Niektórzy nazywali nawet to przesadą; nie wiem, czy wyraz ten jest odpowiedni dla aseptyki: czy można być w jej stosowaniu za gorliwym (...). Używanie maski na nos i usta znakomicie zabezpiecza pole operacyjne od zakażeń ze strony jamy ustnej operującego i asystentów przy kaszlu, przy nieżycie nosa; podczas rozmowy maski niciane na twarzy zmuszają niejako do spokoju, przez co stwarza się cisza, tak pożądana podczas operacyi. Tę ciszę poważną podziwiałem w sali operacyjnej Mikulicza podczas najcięższych operacyi”.

03.11.2020
strona 1 z 2
Zobacz także
  • Od powietrza, głodu, ognia...
  • Z dziejów otyłości
  • Z brudem przez wieki
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta