Jak przejdziemy test wirusa?

Małgorzata Solecka
Kurier MP

W tym samym czasie, gdy polskie laboratoria zwiększają liczbę wykonywanych testów na obecność SARS-Cov-2, ten zaczyna testować rzeczywistą gotowość Polski na wypadek epidemii. Wiele wskazuje, że ten drugi test jest i będzie ważniejszy niż rosnąca – lecz wciąż stosunkowo niewielka – liczba potwierdzonych przypadków.

Granica polsko-czeska w Gorzyczkach, kontrola sanitarna. Fot. Dominik Gajda / Agencja Gazeta

– Procedury działają! Wyprzedzamy działania innych krajów! Polska chce być mądra przed szkodą! – zapewniają prezydent Andrzej Duda, premier Mateusz Morawiecki i minister zdrowia Łukasz Szumowski. Nie ma żadnych podstaw, by powątpiewać w szczerość deklaracji, jednak wirusa deklaracjami i zapewnieniami powstrzymać nie można. Nie można go też powstrzymać najlepszą nawet strategią komunikacyjną – którą chwaliliśmy w poniedziałek.

Zaś sygnały, jakie docierają – bezpośrednio lub w wiarygodnych przekazach medialnych – od tych, którzy rzeczywiście znaleźli się na linii frontu, nie napawają optymizmem. I brzmią, niestety, prawdziwie.

We wtorek wieczorem informację o przymusowej kwarantannie podał Dariusz Zwoliński, wójt Nadarzyna (woj. mazowieckie). Opisał przy tym szczegółowo, jaką drogę musiał przejść jego dorosły syn, u którego stwierdzono zakażenie koronawirusem.

„Sądzę, że sytuacja, z którą musi zmierzyć się teraz moja rodzina, będzie udziałem również innych osób. Pewnie też nie musi być ona w wielu szczegółach podobna, ale dla pokrzepienia serc i zachowania czujności pozwolę ją sobie w skrócie przytoczyć – napisał. – Dzisiaj (wtorek) w południe mój syn poinformował mnie, że zauważył u siebie objawy zbliżone do zarażenia wirusem SARS-Cov-2, czyli gorączka ok. 38 st. C, duszności, suchy kaszel, bóle mięśniowe. Ponieważ w pracy miał ostatnio styczność z osobami, które wróciły z północnych Włoch, zadzwonił na infolinię Ministerstwa Zdrowia. Bardzo szybko uzyskał połączenie i sympatyczny pan po krótkim wywiadzie stwierdził, że istnieje podejrzenie zarażenia i podał mu dwa numery, na które miał zadzwonić w celu uzyskania dalszych wskazówek. Tu zaczęły się lekkie schody! Pod pierwszym numerem pani stwierdziła, że jej placówka nie jest przygotowana na działania związane z chorobami zakaźnymi i ministerstwo nie powinno podawać ich numeru, co już im kilkakrotnie zgłaszano” – czytamy w udostępnionym w mediach społecznościowych poście.

To nie koniec problemów. W szpitalu zakaźnym przez telefon mężczyźnie udzielono informacji, że jeśli temperatura nie przekracza 38 st., to jest to „zwykła grypa” i zalecono udanie się do lekarza pierwszego kontaktu. „Na szczęście syn wykazał się rozsądkiem, zadzwonił do przychodni, a tam jeszcze bardziej rozsądna pani doktor zaleciła mu natychmiastowe udanie się do wspomnianego wcześniej szpitala zakaźnego. Stwierdziła również, że jeżeli go nie przyjmą, to ona prosi o informację i osobiście będzie interweniowała”.

W szpitalu, po odczekaniu w kolejce, mężczyzna przeszedł wywiad i pomiar temperatury. „Ponownie zasugerowano mu grypę. Ponieważ się uparł na testy, sympatyczna, ale bardzo zmęczona pani doktor pobrała mu wymaz z nosogardła. Po kolejnych 5 godzinach otrzymaliśmy informację o pozytywnym wyniku na obecność koronawirusa. Ze względu na młody wiek, zdrowy i silny organizm oraz brak większych problemów z oddychaniem rokowania są bardzo dobre. Niemniej najprawdopodobniej najbliższe dwa tygodnie syn spędzi w szpitalu. Wraz z nim na oddział przyjęto cztery osoby”.

Z kolei „Gazeta Wyborcza” publikuje historię dwóch mężczyzn z województwa lubelskiego. Starszy z nich jest w stanie ciężkim, przebywa w szpitalu. Zakaził się od syna, który z grupą znajomych był w północnych Włoszech w czasie, gdy już gwałtownie rosła tam liczba potwierdzonych przypadków koronawirusa. Po powrocie do kraju mężczyzna chciał sprawdzić, czy nie wrócił zakażony. „Żaden z 11 uczestników wycieczki nie miał typowych objawów zakażenia, o których mówią polskie władze, czyli wysokiej gorączki, mocnego kaszlu i duszności. W Polsce po przylocie nikt nas nie sprawdzał. Jednak czytałem, co się dzieje, więc ustaliliśmy ze znajomymi, że zadzwonimy do sanepidu. Podaliśmy wszystkie nasze dane. W sanepidzie powiedzieli nam, że nie ma żadnych powodów do obaw, skoro nic nam nie dolega. Mieliśmy normalnie żyć, postępować tak jak zawsze. Ja chodziłem do pracy, grałem ze znajomymi w piłkę. Miałem lekki kaszel, ale powiedzieli mi, żeby się tym nie przejmować, bo objawy zakażenia to miał być mocny katar, kaszel i przede wszystkim wysoka gorączka. A żadnego z tych objawów nie miałem – tłumaczy Paweł” – relacjonuje „Gazeta Wyborcza”.

Rodzina chciała zrobić testy prywatnie, ale okazało się to niemożliwe. W ubiegłym tygodniu ojciec mężczyzny, który wrócił z Włoch, po powrocie ze Szczecina, gdzie przebywał w sprawach biznesowych, źle się poczuł. „Kolejnego dnia wybrał się do lekarza rodzinnego i dostał antybiotyk oraz leki na kaszel i zbicie gorączki. – Mimo tego tato był osłabiony, nigdzie nie ruszał się z domu od czwartku do poniedziałku. W poniedziałek rano było trochę lepiej, ale już wieczorem zaczął strasznie kaszleć, był siny, nie mógł złapać oddechu. Zadzwoniliśmy po pogotowie, podaliśmy wszystkie objawy. Dyspozytorka o nic więcej nas nie pytała, tylko powiedziała, że skoro tato jest pod nadzorem lekarza rodzinnego to nie wyśle po niego karetki. I żebyśmy zadbali o niego sami”.

Ostatecznie rodzina zawiozła chorego do najbliższego szpitala w Bełżycach. Jego stan był już bardzo poważny, syn relacjonuje, że z ojcem nie było praktycznie kontaktu. „Personel szpitala w Bełżycach postanowił zatrzymać 53-latka. Mężczyzna miał być siny, nie mógł złapać oddechu. Stwierdzono u niego zapalenie płuc, niedotlenienie, odwodnienie i bardzo niską saturację, czyli nasycenie krwi tlenem. Mężczyznę wprowadzono w stan śpiączki farmakologicznej i podłączono do respiratora. Jego stan jest określany jako ciężki. Wykonane badania potwierdziły zakażenie koronawirusem”.

Z informacji, jakie przekazał mediom wojewoda, wynika, że nikt nie poinformował personelu szpitala o tym, że mężczyzna jest „z kontaktu z potencjalnym zakażonym” w związku z czym wszyscy pracownicy szpitala, którzy się z nim zetknęli, są objęci kwarantanną. Sęk w tym, że wcześniej mężczyzna, który przywiózł wirusa z Włoch miał słyszeć, że skoro nie ma objawów, nie ma powodu do sprawdzania, czy jest zakażony.

To doświadczenia pacjentów. A patrząc z perspektywy pracowników, placówek medycznych?

We wtorek wieczorem Szpital Uniwersytecki w Krakowie ogłosił, że od środy odwołuje wszystkie planowe przyjęcia na oddziały zabiegowe i zachowawcze, a także wizyty w poradniach (nie dotyczy to pacjentów onkologicznych) – w związku z zagrożeniem epidemiologicznym oraz znaczącym ograniczeniem dostępu do środków ochrony osobistej dla personelu medycznego.

Wcześniej o brakach informowały inne szpitale – m.in. szpital z Zielonej Góry, w którym cały czas jest hospitalizowany polski „pacjent zero” i szpitale z Dolnego Śląska. O brakach środków ochrony mówią nie tylko lekarze ze szpitali, ale również poradni POZ i NPL.

Jednym z kluczowych punktów testu, jakiemu jesteśmy poddawani, są zasoby sprzętu (i kadr, ale w tym zakresie rzeczywiście z dnia na dzień nie można wiele zdziałać) niezbędnego dla pacjentów w stanie ciężkim. Minister zdrowia mówił w ostatnich dniach, że respiratory mamy policzone – jest ich w kraju 10 tysięcy. I że „duża część z nich” jest wykorzystywana na bieżąco. Pojawiają się pytania – jak duża? Czy jest to 60, 70 czy może 90 proc.? We Włoszech i w Niemczech lekarze już są zmuszeni do dokonywania wstępnej selekcji – sprzęt jest przeznaczony dla pacjentów „rokujących”. Czyli przede wszystkim – młodszych. Dramat polega na tym, że w tej chwili – choćbyśmy mieli pieniądze – respiratorów praktycznie kupić się nie da.

Wirus testuje też wiarygodność polityków – wszystkich, bez wyjątku. Bez wątpienia w tych testach mogą bardziej ucierpieć ci, którzy rządzą. Choć to nie jest przesądzone, wszystko zależy od tego, jak rzeczywistość zweryfikuje słowa. Dość nieoczekiwanie najbliższy utraty wiarygodności w ostatnich dniach okazał się marszałek Senatu Tomasz Grodzki, za sprawą prywatnego wyjazdu do Włoch. Lista grzechów i błędów popełnionych w tej sprawie jest wyjątkowo długa – od samej decyzji o wyjeździe w rejon podwyższonego ryzyka (i to w towarzystwie SOP), który w dodatku miał miejsce w dniach, w których parlament pracował nad specustawą o zwalczaniu koronawirusa i niedługo po tym, jak Senat egzaminował rząd ze stanu przygotowań do epidemii, przez zachowanie na lotnisku, gdzie marszałek niechętnie poddał się wymogowi wypełnienia karty lokalizacyjnej, po składane w tej sprawie wyjaśnienia i prezentację ujemnego wyniku na obecność patogenu.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że „krótkie wakacyjne wyjazdy” nie służą politykom opozycji już drugą kadencję, zwłaszcza zimą.

11.03.2020
Zobacz także
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta