Barometr epidemii (28)

Małgorzata Solecka
Kurier MP

Niemal 10 tysięcy. I lepiej, na pewno, co najmniej przez dwa, może trzy tygodnie nie będzie. A co dalej? Wszystko zależy od tego, jak Polacy podejdą do już wprowadzonych obostrzeń. I do kolejnych, które są – nie ma co kryć – nieuniknione.


Punkt drive-thru w Katowicach. Fot. Grzegorz Celejewski / Agencja Gazeta

Największe zaskoczenie. Skok zakażeń. Choć ostatni tydzień nie przyniósł niczego, przed czym nie ostrzegaliby – od wakacji! – epidemiolodzy, wirusolodzy (fakt, nie wszyscy), rząd nawet nie potrafi ukryć nie tylko zaskoczenia, ale wręcz szoku skalą epidemii. – Nie spodziewaliśmy się – mówią zgodnie Główny Inspektor Sanitarny i minister zdrowia. Podobno rząd dysponował modelami rozwoju epidemii, z których żaden nie pokazywał, że w połowie października możemy mieć 10 tysięcy pozytywnych wyników testów dziennie.

Można to skomentować tylko w jeden sposób: należy wymienić ekspertów. Gdyby rząd korzystał np. z efektów prac zespołu Polskiej Akademii Nauk (już w sierpniu rekomendował on powszechny obowiązek zakładania masek w szkołach od początku roku szkolnego, przez personel i wszystkich starszych uczniów), mógłby dostrzec, że naukowcy operują na trzech scenariuszach rozwoju pandemii, w każdym zakładając inny współczynnik reprodukcji wirusa. W tym taki, w którym R jest większe niż 1,7. Każdy, kto choć trochę interesuje się epidemią (należy zakładać, że decydenci interesują się nią bardzo, a w każdym razie powinni się interesować) wie, co oznacza utrzymanie się takiego wskaźnika przez 2-3 tygodnie, nawet przy stosunkowo niewielkiej liczbie wykrywanych zakażeń.

Największa porażka. Koronachaos. Tak o sytuacji epidemicznej w Polsce zaczynają pisać europejskie media. Nie może być inaczej, skoro – jako państwo – daliśmy się zaskoczyć odbiciu liczby zakażeń. Chaos, początkowo, dotyczył decyzji wydawanych przez Ministerstwo Zdrowia (przez trzy pierwsze tygodnie urzędowania nowego ministra wydawało się, że resort zmierza ku „trzymaniu w ryzach” covidowego obszaru ochrony zdrowia, by zrobić jak najwięcej miejsca dla świadczeń pozacovidowych, nie trzeba mówić, że strategia ta spaliła na panewce), teraz rozlał się już na cały system opieki zdrowotnej. Ktoś powiedział w ostatnich dniach, że system ten to „kolos na resztkach glinianych nóg”. To zgrabne określenie, ale nie oddające rzeczywistości – system ochrony zdrowia zdecydowanie nie był i przed pandemią żadnym kolosem. Ze zgrabnej metafory zostają jedynie gliniane nogi, a i to w resztkach.

Politycy partii rządzącej obrali w tej sytuacji niezwykle ryzykowną strategię wskazywania kozła ofiarnego – poza własnym obozem, oczywiście. Winni są więc mało angażujący się lekarze (na razie – nie wszyscy), winny jest Donald Tusk (i szerzej, koalicja PO-PSL, bo chciała likwidować szpitale, i to nic, że faktyczna likwidacja łóżek szpitalnych rozpoczęła się na dobre za rządów PiS, co było związane choćby z wprowadzeniem standardów opieki pielęgniarskiej). Niewinni za to – ci, którzy nie wykorzystali sześciu względnie spokojnych miesięcy na przygotowanie infrastruktury ochrony zdrowia do zderzenia z pandemią bez społecznego i ekonomicznego lockdownu. Ludzie, którzy tak byli zajęci walką o stołki (i wpływy) w ramach Zjednoczonej Prawicy, że zapomnieli o łóżkach. Przysłowiowych, oczywiście – bo nie o samą liczbę łóżek przecież chodzi.

Największy błąd. Decyzje o nauczaniu hybrydowym i zdalnym tylko dla szkół średnich. I uczelni, ale uczelnie – tego rząd powinien być świadomy – jeszcze przed decyzją rządu w bardzo niewielkiej części zdecydowały się na rozpoczęcie nauczania stacjonarnego. Trudno znaleźć uzasadnienie decyzji, która pozostawia poza polem zainteresowania władz publicznych młodszych uczniów i przedszkolaki. Czyli dzieci, w przypadku których bezpieczeństwo sanitarne może być zapewnione niemal wyłącznie zewnętrznymi decyzjami, wprowadzeniem szczególnych rozwiązań.

Można sobie bowiem śmiało wyobrazić, że studentom i uczniom szkół ponadpodstawowych organy prowadzące uczelnię czy szkołę wydają polecenie zasłaniania nosa i ust nawet podczas wykładów (lekcji) oraz stwarzają warunki dystansowania społecznego i wymagają – skutecznie – ich przestrzegania. W przypadku szkół podstawowych (i przedszkoli) jest to fizycznie niemożliwe. Wydaje się wręcz nieprawdopodobne, że choćby w strefach czerwonych, zwłaszcza w największych miastach, gdzie problem zatłoczenia podstawówek jest doskonale znany nie tylko rodzicom, samorządowcom ale również MEN (mówił o tym w sierpniu jeszcze urzędujący minister Dariusz Piontkowski), rząd nie zdecydował się na umożliwienie podjęcia dyrektorom, lub sam odgórnie nie podjął, decyzji o nauce zdalnej w klasach 5-8. Wyprowadzenie ze szkoły czterech roczników, choćby na 2-3 tygodnie, być może (to nie jest pewne, ale żyjemy w takich czasach, w których pewność jest luksusem) pozwoliłoby zredukować wskaźnik R, jednocześnie nie odbijając się na kondycji gospodarki (uczniowie klas starszych mogą zostawać sami w domu).

Czy ucierpiałaby jakość edukacji? Niewątpliwie, ale to jest kwestia ceny – jeśli wskaźnika R nie uda się opanować, to za tydzień, najdalej za dwa trzeba będzie zamknąć wszystkie szkoły, a powrót nauczania zdalnego dla młodszych uczniów oznacza ogromne perturbacje dla gospodarki i koszty dla budżetu.

Rząd – premier – twierdzi, że inne kraje europejskie nie zamykają szkół. To prawda. Na razie na taki krok zdecydowały się Czechy i Irlandia Północna i niektóre regiony Włoch. Inni walczą o pozostanie dzieci w szkołach. Ci „inni” wykonali jednak podczas wakacji ogromny wysiłek, by przygotować szkoły na funkcjonowanie jesienią. Nie porównujmy się do Danii, Niemiec czy nawet Włoch, skoro nie rozgęściliśmy klas, nie przygotowaliśmy dobrego prawa umożliwiającego dyrektorom egzekwowanie reżimu sanitarnego (maseczki, dezynfekcja etc.). Skoro dzieci zostały w tych samych, zatłoczonych „pod korek” budynkach.

Największe wyzwanie. Przekonać obywateli, że trzeba. Trzeba zawsze nosić prawidłowo założoną maseczkę w miejscach publicznych. Trzeba ograniczyć aktywności, które nie są niezbędne. Trzeba zrezygnować nawet z ważnych osobistych kontaktów – na przykład rodzinnych – jeśli wiążą się z ryzykiem zakażenia.

To nawet w normalnych warunkach byłoby trudne. W sytuacji, w której znaczna część społeczeństwa nie dowierza naukowcom, inni nie ufają władzy, a rząd nie ma koncepcji na zbudowanie spójnego i wiarygodnego przekazu, a wprowadza – po raz kolejny – obostrzenia w sposób chaotyczny i niezrozumiały (dlaczego zamyka się siłownie i baseny, gdzie nie dochodziło do zakażeń – a przynajmniej nic na ten temat nie wiadomo, a nie kościoły, które były i pozostają ważnym miejscem transmisji wirusa?) – wydaje się zadaniem godnym Heraklesa. Którego, niestety, na horyzoncie nie widać.

19.10.2020
Zobacz także
  • Barometr epidemii (27)
  • Barometr epidemii (26)
  • Barometr epidemii (25)
  • Barometr epidemii (24)
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta