×
COVID-19: wiarygodne źródło wiedzy

Odpowiedni dystans. O pracy pielęgniarki w Szwecji

Ewa Stanek-Misiąg

Nie wierzę, żeby ktoś świadomie przyszedł do pracy z objawami przeziębienia. Tutaj władze od początku kładły na to duży nacisk. Masz choćby najmniejszy katar, pobolewa cię gardło? Nie idź do pracy. Wprowadzono zmiany w systemie ubezpieczenia społecznego, żeby przekonać ludzi do pozostania w domu – opowiada mieszkająca od 30 lat w Szwecji pielęgniarka, Beata Walczak-Larsson.


Beata Walczak-Larsson, fot. Patricia Lundén

Chciałam z Tobą rozmawiać o tym, jak pracuje oddział hematologiczny w Szwecji w czasie pandemii, ale okazało się, że zmieniłaś pracę i teraz jesteś pielęgniarką w przychodni.

Beata Walczak-Larsson: Tak, ta przychodnia jest odpowiednikiem tego, co w polskim systemie nazywa się Podstawową Opieką Zdrowotną. Zmieniłam miejsce pracy oraz specjalizację. Od kilku lat jestem pielęgniarką o specjalności psychiatrycznej.
Moja przychodnia znajduje się na przedmieściach Uppsali w dzielnicy o tak zwanym niskim statusie społeczno-ekonomicznym. Jest dość spora. Pracuje w niej oprócz lekarzy rodzinnych i pielęgniarek grupa fizjoterapeutów, położne, pielęgniarki środowiskowe, dietetyczka, i zespół psychosocjalny, w którego skład wchodzę razem z trzema psychologami oraz dwiema pracowniczkami socjalnymi. Jedna z nich jest też psychoterapeutką, prowadzi terapie. W sumie w przychodni, w której znajduje się też poradnia dziecka zdrowego, pracuje około 60 osób. Pacjentów mamy około 14 tysięcy. Tyle osób złożyło deklaracje.

Czy pandemia wpłynęła na pracę przychodni?

Bardzo. Od połowy marca każda osoba, która się do nas zgłasza, musi odpowiedzieć na zestaw covidowych pytań. Czy w ciągu ostatnich kilku dni nie miała podwyższonej temperatury, bólu gardła, kaszlu i tak dalej. Jeśli odpowiedź jest pozytywna, to przeprowadzamy pogłębiony wywiad i znajdujemy jakieś inne wyjście, na przykład zamieniamy wizytę na wideowizytę.
Osoby, które do nas przychodzą, mają z reguły umówioną wizytę. Służy do tego platforma internetowa, można się też umawiać przez telefon. Ten system działa od dawna. Ponieważ jednak przychodnia znajduje się w specyficznym miejscu – mamy tu wielu imigrantów – zdarzają się też pacjenci z ulicy. Wchodzi jakiś pan, podciąga nogawkę, pokazuje spuchniętą nogę i prosi o pomoc lekarza.
Więc nie wpuszczamy na teren przychodni nikogo, kto miałby choćby najmniejszy objaw przeziębienia. Kiedy to mówię, czasami pada pytanie: „A co robicie, jak wyjdzie na jaw, że ktoś was oszukuje?” Nic nie robimy. Wychodzimy z założenia, że ludzie są uczciwi. Tak to funkcjonuje w Szwecji. Przyjmujemy, że nikt nie chce nikomu wyrządzić krzywdy, na przykład zatajając gorączkę, co mogłoby się wiązać z narażeniem personelu i zamknięciem przychodni.

Co mają zrobić pacjenci, którzy mają – powiedzmy – kłopot z nadciśnieniem, a boli ich gardło. Dokąd ich odsyłacie?

Nie odsyłamy ich. Dla takich osób mamy przygotowane pomieszczenie na zewnątrz przychodni. To jest salka konferencyjna, niestety bez okien, którą dzielimy z działającą obok przychodnią dentystyczną. Tam urządziliśmy gabinet zakaźny. Lekarz, który wchodzi do tego pokoju ma na sobie pełny strój ochronny.
W zeszłym tygodniu postawiono przy przychodni pakamerę przeznaczoną do przyjmowania osób, które ewidentnie mają objawy COVID-19. Takich kontenerów stanęło w Uppsali kilka. W każdym pracuje pielęgniarka i lekarz, ubrani jak astronauci.

Przyjmują bez zapisów?

Nie. Tam też obowiązują zgłoszenia. Trzeba się skontaktować ze swoją przychodnią.

A pobierają wymazy?

Nie. W tej sprawie jak na razie nic się nie zmieniło, wymazy pobierają albo przyszpitalne poradnie zakaźne albo mobilne jednostki. Taka samochodowa ekipa odwiedza głównie osoby, które nie są aż tak chore, żeby musiały iść do szpitala. Chodzi o to, żeby jak najbardziej odciążyć szpitale. Na oddziały szpitalne mają trafiać wyłącznie osoby wymagające mniej lub bardziej intensywnej terapii. Pozostali powinni zostać w domu, odpoczywać, pić dużo płynów, stosować gimnastykę oddechową.
Wśród chorych, do których przyjeżdżają mobilne jednostki, jest sporo pensjonariuszy domów opieki.

Podobnie jak w wielu innych krajach, mimo wprowadzonego w nich lockdownu.

Szwecja nie zamknęła społeczeństwa w domach. Zakazano jedynie zgromadzeń powyżej 50 osób i odwiedzin w ośrodkach dla osób starszych, jednak nie udało się opanować epidemii. Myślę, że to było nie do uniknięcia. Jak wiemy, wiele osób przechodzi chorobę bezobjawowo. Nie wierzę, żeby ktoś świadomie przyszedł do pracy z objawami przeziębienia.
Tutaj władze od początku kładły na to duży nacisk. Masz choćby najmniejszy katar, pobolewa cię gardło? Nie idź do pracy. Wprowadzono zmiany w systemie ubezpieczenia społecznego, żeby przekonać ludzi do pozostania w domu.

To znaczy?

W Polsce potrzebne jest zwolnienie lekarskie, żeby nie iść do pracy. W Szwecji nigdy tak nie było, a na pewno odkąd tu mieszkam, czyli ostatnie 30 lat. Zgłaszasz pracodawcy, że jesteś chora i zostajesz przez tydzień w domu. Chorobowe jest wypłacane od drugiego dnia.
Kiedy pojawiła się pandemia, zwiększono limit do dwóch tygodni. Celem było odciążenie przychodni, by ktoś, kto w ósmym dniu nadal jest chory, nie musiał pójść do lekarza. A teraz już mamy trzy tygodnie bez zwolnienia i – co ważne – chorobowe wypłacane jest od pierwszego dnia. To genialne posunięcie. Pomaga podjąć decyzję o pozostaniu w domu, zwłaszcza osobom o niskich zarobkach, które – żeby nie tracić ani korony wynagrodzenia – mogłyby mimo złego samopoczucia iść do pracy.
Wracając do ośrodków dla osób starszych, ofiarami koronawirusa w Szwecji są w dużej mierze ich pensjonariusze, tak słyszę w mediach. Dotyczy to głównie Sztokholmu, gdzie stwierdzono największą liczbę zachorowań (ponad 7,4 tys. z niemal 19 tys. w całym kraju), ale nie tylko, bo na przykład w regionie Södermanland, na południe od stolicy liczba chorych na 100 tys. mieszkańców jest rekordowo wysoka, wynosi niemal 370 osób. Nasz region uppsalski, który też graniczy ze Sztokholmem, ciągle nie jest w oku cyklonu. Wygląda na to, że ludzie ograniczyli podróże krajowe, jak nam zalecano. Jak wiesz, tutaj nie ma zakazów, są tylko sugestie, rekomendacje i rady kierowane do społeczeństwa przez Departament Zdrowia Publicznego i rząd. Mamy myć ręce, zachowywać dystans 2 metrów i w razie jakichkolwiek objawów przeziębienia, absolutnie nie iść do pracy i nie spotykać się z innymi, zwłaszcza starszymi osobami.

Szwedzka polityka wobec pandemii jest szeroko komentowana w Polsce. Rozumiesz ją, czy z nią dyskutujesz?

Rozumiem i popieram w 99%.

Ten 1% dotyczy czego?

Jechałam wczoraj z pracy (jeżdżę na rowerze przez okrągły rok) i mijałam wiele ogródków przed restauracjami, kawiarniami. Ludzie siedzą w tych ogródkach stłoczeni jak sardynki w puszce. Nawet jeśli właściciele ogródków wynieśli część stolików, przez co zrobiło się luźniej, to i tak nie ma tam na pewno zachowanego odpowiedniego dystansu między stolikami.
Więc przejeżdżam najpierw koło szpitala, w którym personel z wielkim wysiłkiem ratuje życie chorym i często jest to walka beznadziejna, a 800 m dalej ludzie siedzą sobie beztrosko, jak gdyby nigdy nic. I to są nie tylko młodzi ludzie.

Zakazałabyś?

Wczoraj po raz pierwszy pomyślałam, że ktoś tu jednak powinien uderzyć pięścią w stół i powiedzieć: „Słuchajcie albo zachowujecie dystans, albo zamykamy ogródki”.*
Ogólnie jednak jestem zdania, że Szwecja ma dobry pomysł na rozciągnięcie epidemii w czasie. Jeśli wszyscy zachorują na raz, żadna nawet bardzo bogata służba zdrowia tego nie udźwignie. Dobrym przykładem jest tutaj Szwajcaria.
Z tego, co słyszałam, w szpitalu uniwersyteckim w Uppsali, w którym pracowałam, stworzono 8 oddziałów dla pacjentów, u których stwierdzono COVID-19. Rozbudowano też w kapitalny sposób intensywną terapię. Zorganizowano dwa szpitale polowe, w Goeteborgu i Sztokholmie. Ten w Szkokholmie, o ile mi wiadomo, ciągle nie jest używany. Na razie, bo oczywiście może być gorzej, nadal jesteśmy na początku drogi.


Przesłony w przychodni

Pracujesz w maseczce?

Nie. Staram się zachować dystans. W gabinecie rozsunęłam fotele. Nie podajemy sobie z pacjentami rąk. Na tak zwanej bramce, przy wejściu do przychodni, tam, gdzie odpytujemy pacjentów zamontowaliśmy przesłonę. Taką, jak w sklepach.
Zmieniło się też to, że proponujemy częściej niż do tej pory wideowizyty oraz udzielamy więcej niż wcześniej porad telefonicznych. Dużo czasu spędzam na rozmowach z pacjentami przez telefon.
Personel spotyka się regularnie na zebraniach, zastanawiamy się wspólnie, jak ulepszyć pracę.

Jesteście testowani?

Nie. Testów robi się w Szwecji zdecydowanie za mało. Najlepiej byłoby zbadać każdego. I na początku tak było. Wtedy, gdy to były pojedyncze przypadki – ktoś przyjechał z Alp, z Włoch, bo głównie stamtąd wirus do nas przywędrował, choć pacjent zero przyjechał z konferencji z Niemiec.
Test przeszła nasza szefowa, ponieważ była chora. Właściwie to dwa testy, po tym jak pierwszy dał wynik negatywny, a jej stan się pogarszał. Od dwóch tygodni jest domu. Jest pewna, że zaraziła się od kogoś z rodziny.

Twój psychosocjalny zespół ma teraz więcej pracy niż przed pandemią?

Szwedzka służba zdrowia działa trochę... jak fabryka. Poniesiemy straty, ponieważ nie wyprodukujemy tylu wizyt, ile przewiduje norma. Słyszysz ten język? Działa na mnie jak płachta na byka. Nie jestem w stanie utrzymać dotychczasowej liczby wizyt, ponieważ przez 3 godziny dziennie siedzę na bramce.
Nasi pacjenci często cierpią na stany lękowe. Ludzie, którzy niepokoją się wszystkim, teraz mają dodatkowy powód do niepokoju. Ale czasem niepokój jest związany z bardzo konkretnymi sytuacjami. Rozmawiałam niedawno z młodym mężczyzną, mieszkańcem jednego z krajów Bliskiego Wschodu, który jest tutaj z czwórką dzieci, a żona w zaawansowanej ciąży utknęła w obozie dla uchodźców w Grecji. W żaden sposób nie może się stamtąd wydostać. On jest zrozpaczony i potwornie zestresowany. Nie może spać. Grozi mu wydalenie z kraju. Już przed pandemią ta rodzina była w nieciekawej sytuacji, a teraz jest jeszcze gorzej. Jak widzisz, koronawirus zbiera żniwo na różne sposoby, ludzie na całym świecie przeżywają mniejsze lub większe tragedie, a przed nami jeszcze długa droga... Życzmy sobie wytrwałości!

Rozmawiała Ewa Stanek-Misiąg

Beata Walczak-Larsson – mieszka w Szwecji od 1990 roku, jest absolwentką filologii szwedzkiej na Uniwersytecie Jagiellońskim i pielęgniarstwa na Uniwersytecie w Uppsali. Pielęgniarka hematologiczna i psychiatryczna, tłumaczka literatury szwedzkiej (przełożyła m.in. pierwszą część trylogii „Millenium”, Stiega Larssona).

*Po naszej rozmowie, w poniedziałek 27 kwietnia, podano wiadomość o zamknięciu pięciu restauracji w Sztokholmie, z powodu nieprzestrzegania zaleceń władz. Wielu właścicieli restauracji w kilku innych miastach, po przeprowadzonych w czasie weekendu inspekcjach, dostało upomnienia.

29.04.2020
Zobacz także
  • Szwedzki eksperyment
Wybrane treści dla Ciebie
  • Koronawirus (COVID-19) a grypa sezonowa - różnice i podobieństwa
  • Test combo – grypa, COVID-19, RSV
  • Przeziębienie, grypa czy COVID-19?
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta