×
COVID-19: wiarygodne źródło wiedzy

To jest coś rakowego. Jak można sobie pomóc w leczeniu nowotworu

Ewa Stanek-Misiąg

Fot. Karolina

Znajomi mówili, że to na pewno ze stresu. Ale ten ból był inny. Pierwsze ukłucie w nadbrzuszu, centralnie pod mostkiem Karolina poczuła rok temu. Pamięta dobrze, to był 1. października, początek roku akademickiego. Kłujący ból powtarzał się niezależnie od tego, co jadła, czy była spokojna, czy zdenerwowana. Czułam, że to jest coś większego, ale nie, że aż tak – wspomina.

Po miesiącu poszła na badanie USG. 16. listopada, w piątek, usłyszała „to jest coś rakowego” i że powinna natychmiast zgłosić się do szpitala. Kilka godzin później została przyjęta na oddział wewnętrzny. Po czterech dniach badań nie mogła się już łudzić, że to może bąblowiec, którego nabawiła się w wakacje podczas obozu w lesie. Diagnoza brzmiała: podejrzenie raka trzustki z przerzutami do wątroby i węzłów chłonnych, naciek w jelicie cienkim. Człowiek normalnie sobie żyje i nagle dowiaduje się, że ma coś takiego w brzuchu. Czułam się bardzo dobrze. Żadnej utraty masy ciała, żadnego spadku energii, opowiada 22-letnia Karolina, studentka fizjoterapii, harcerka, miłośniczka koni.

W dniu wypisu, w czwartek, przyszła do mnie lekarka, żeby porozmawiać o tym, co dalej. Bardzo miła osoba. Tłumaczyła, gdzie mam się zgłosić, co zrobić. Kiedy zostałam sama, puściłam głośno muzykę i rozpłakałam się. Pamiętam, jak dzień wcześniej w sali obok jakaś dziewczyna usłyszała diagnozę, że ma raka i krzyczała słowa „moje życie się kończy”. To było przerażające.

W Centrum Onkologii na warszawskim Ursynowie zaproponowano chemioterapię, w szpitalu MSWiA najpierw operację, potem chemię. Biopsja w Centrum miała być zrobiona igłowo z wątroby, w MSWiA śródoperacyjna z wątroby i trzustki.
Jeszcze w Płocku onkolog mówił mi, że zmiany na wątrobie są zbyt małe i jego zdaniem, trzeba dotrzeć do trzustki. Rodzice początkowo byli za Centrum, a ja od początku za operacją. Także dlatego, że w MSWiA oprócz biopsji lekarze zaplanowali wycięcie zajętego fragmentu jelita cienkiego. Bez tego mogłam mieć kłopot z jedzeniem. A w trakcie chemii trzeba się bardzo dobrze odżywiać. Miałam też przeczucie, że to tam powinnam się leczyć.

Operacja odbyła się 29. listopada. Badanie histopatologiczne wskazało na nowotwór neuroendokrynny trzustki. Guz wycięto 14. lutego. Karolina zaczęła przyjmować analogi somatostatyny. Dokończyła rok na uczelni, na czym bardzo jej zależało. 26. czerwca rozpoczęła chemioterapię. Przepisano jej 6 cykli. Cykl obejmował 2 tygodnie przyjmowania leków i 2 tygodnie przerwy.



studentka fizjoterapii
Fot. Karolina

Kiedy ludzie słyszeli, że nie leżę pod kroplówką, tylko biorę tabletki, mówili „o, super”, masz lżej. Nie było super. Tabletki też dają w kość. Byłam słaba, nie potrafiłam się na niczym skupić. Miałam trudne do opisania uczucie, że istnieję w jakimś innym wymiarze. Zdarzało się, że ledwo tabletka przeszła przez gardło, już ją zwracałam. Nie mogłam jeść. Ale nie straciłam włosów, czego bardzo się bałam, bo włosy to dla mnie zawsze była świętość. Przyjmowanie leków w domu ma swoje plusy, ale wiąże się też ze strachem, że jak coś się złego wydarzy, to nie będę miała przy sobie lekarza.

A jak zniosłaś operacje?

Byłam najgorszą pacjentką na oddziale. Po pierwszej operacji nie chciałam wstać, marudziłam, nie dawałam się ubrać. Jako studentka fizjoterapii wiem, jak ważny jest ruch po zabiegu, ale nie potrafiłam się zmusić. W końcu pielęgniarka posadziła mnie na siłę, wymogła zrobienie paru kroków. Było ciężko, bo miałam przecież brzuch rozcięty na pół, ale ruch bardzo poprawił mi samopoczucie, bardzo. A zdrowieć zaczęłam wtedy, gdy wyjęli ze mnie sondę, która biegła do żołądka. Miałam w sobie dużo rurek: wkłucie centralne, cewnik, dren, sondę. Drugą operację przeszłam lepiej. Wiedziałam, co mnie czeka. Był taki piękny moment, kiedy po obudzeniu zobaczyłam, jak profesor, który mnie operował, pokazuje mi ręką „ok”, że się wszystko udało.

Bałam się, że nie przeżyję tej operacji. Dlatego 14. lutego jest dla mnie tak ważnym dniem.

Czy jesteś na specjalnej diecie?

Jestem pod opieką dietetyka. Na początku prawie nic nie jadłam, bo się bałam. Schudłam 11 kg. W szpitalu dostaje się instrukcje żywieniowe, ale człowiek sam nie zbilansuje sobie odpowiednio diety, nie ma szans. Na szczęście okazało się, że tata jednego z moich przyjaciół, dr Jarosław Obuszewski, jest dietetykiem onkologicznym. Ułożył mi dietę. 6 posiłków dziennie. Całkiem normalne, zdrowe rzeczy, z tym, że dużo białka – jogurtów, kefirów, mięsa wołowego, cielęcego, no i pożegnałam się ze słodyczami. Z żalem, bo lubię. Dieta była modyfikowana w zależności od wyników badań, a teraz radzę sobie sama według wskazówek dietetyka i przy comiesięcznej kontroli morfologii. Już nawet udało mi się przytyć 3 kg. Uważam, że moje dobre samopoczucie, stabilne wyniki badań zawdzięczam w dużej mierze temu, jak się odżywiam. Kiedy słyszę w przychodni opowieści pacjentów o tym, że na lepszą krew trzeba wypić lampkę czerwonego wina, to łapię się za głowę. Na krwinki trzeba jeść mięso, a nie pić wino.

Po czwartym cyklu chemii wykonano tomografię, która pokazała, że leki nie działają. Zmiany się powiększyły.

Dzień, w którym to usłyszałam, wspominam dużo gorzej niż dzień diagnozy. Przeżyłam dwie ciężkie, obarczone wielkim ryzykiem operacje, zaplanowałam sobie dokładnie powrót do normalnego życia, jak mogło się nie udać?!

Wtedy trafiłaś na terapię simontonowską?

Nie sądziłam, że kiedykolwiek pójdę do psychologa. Wkurzało mnie to ich mądre gadanie. Ale pomyślałam, że w listopadzie będzie rocznica mojej diagnozy, a poza tym te wszystkie dni walki z rakiem trzustki, prostaty...

Jakby listopad nie był sam w sobie wystarczająco przygnębiającym miesiącem.

Właśnie. Informację o warsztatach znalazłam w Internecie. Stwierdziłam, że jak posłucham ludzi, którzy mają gorzej niż ja, to może zrobi mi się lepiej. Może znajdę inspirację w ich historiach.

Byłaś najmłodsza w grupie?

Tak. Zaraz po mnie był rok starszy chłopak. A najstarszy był pan około sześćdziesiątki. Większość osób miała leczenie za sobą. Lubię przebywać z ludźmi, ale trochę się krępowałam opowiadać o różnych wydarzeniach z życia. To, co dla mnie było ważne, dla kogoś starszego może być śmieszne. Takie młode osoby, jak ja, kiedy rozmawiają z kimś starszym, często są lekceważone. Starsi „wiedzą lepiej”, „swoje przeżyli”. A tutaj był naprawdę ogromny wzajemny szacunek. I tyle budujących historii. Oni dali radę, to ja też muszę. To znaczy chcę. Mogę, chcę, a nie muszę.

Czego jeszcze się nauczyłaś, dowiedziałaś o sobie?

Że się za bardzo wszystkim stresowałam i nie doceniałam tego, co mam. Na terapii uczyliśmy się, jak zachować spokój, jak myśleć zdrowo. Są różne ćwiczenia relaksacyjne, które pomagają nie wpadać w panikę, zatrzymać gonitwę czarnych myśli. Ważne było też odkrycie tego, że byłam w życiu zbyt dużą optymistką. Pesymizm jest zły, ale nie można też bujać w obłokach. Układałam sobie scenariusze, projektowałam ze szczegółami przyszłość i co z tego miałam? Wszystko w sekundę runęło. Pochodzę z niedużego miasta. Ludzie zaczepiają mnie w sklepie i pytają, jak moje leczenie, dopytują czasem natarczywie. Nie wiem, czego oczekują. Że się rozpłaczę, a oni będą mnie pocieszać? Warsztaty nauczyły mnie, żeby grzecznie ucinać takie rozmowy. Nie „spowiadać się”. Mam prawo mówić innym tyle, ile chcę, żeby o mnie wiedzieli. Bardzo przeżywałam to, że na czas leczenia muszę przerwać studia. Że tkwię w miejscu, podczas gdy moi rówieśnicy tyle robią, rozwijają się, budują nowe związki. Ale zostałam uświadomiona, że przecież nie siedzę bezczynnie. Jestem na etapie leczenia. Muszę wyzdrowieć. To znaczy chcę i teraz to jest moim priorytetem.

Kiedy będziesz wiedzieć, czy nowe leki przynoszą oczekiwane efekty?

Jestem w trakcie terapii celowanej, w styczniu zrobimy kolejną tomografię. Kiedy po poprzedniej zapłakana przyszłam do profesora, przytulił mnie i powiedział: „będziemy próbować wszystkiego, co daje NFZ, a jak nie NFZ, to znajdziemy coś gdzieś indziej na świecie”. Przed wyjazdem na blok operacyjny zawsze rozmawiała ze mną pielęgniarka oddziałowa. Zapewniała, że trzyma mocno kciuki. Często słyszę w szpitalu, że chcą mnie wyleczyć, a nie zaleczyć. To bardzo dużo dla mnie znaczy.

Z Karoliną rozmawiała Ewa Stanek-Misiąg

12.12.2019
Zobacz także
  • Rak to doświadczenie
  • Trudne dziedzictwo
  • Poradnik człowieka zestresowanego
    Część 4. Rak i śmiech
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta