×
COVID-19: wiarygodne źródło wiedzy

Co pandemia zabrała, a co dała młodym

Ewa Stanek-Misiąg

Gdyby w oczekiwaniu na szczepionkę przez cały przyszły rok szkolny szkoła miała działać tak, jak w tym półroczu, to powstaje ryzyko, że na naszych oczach dorośnie pokolenie, któremu trudno będzie koegzystować w grupie. Półtora roku tylko zdalnej nauki to potężne naruszenie procesu rozwojowego, co z pewnością pozostawi trwałe piętno na osobowościach tych ludzi – ostrzega psychiatra, Dorota Wilanowska-Parda.

 


Dorota Wilanowska-Parda. Fot. arch. wł.

Ewa Stanek-Misiąg: Z opublikowanego niedawno przez Wydział Psychologiczny UW raportu „Uwarunkowania objawów depresji i lęku uogólnionego u dorosłych Polaków w trakcie epidemii Covid-19” wynika, że najmocniej dotkniętą grupą są osoby w wieku 18-24 lata. Młodzi dorośli ciężko znieśli ograniczenie swobody. Jeśli im to tak doskwierało, to co mają powiedzieć nastolatki, które przez jakiś czas nie mogły wychodzić z domu bez opieki osoby dorosłej?

Dorota Wilanowska-Parda: Nie znam tego badania, ale uważam, że grupa wiekowa 14–18, czy nawet szerzej, do 20. roku życia jest najbardziej poszkodowana z powodu lockdownu. Dla nich nastąpiło zatrzymanie procesu separacji, rozluźniania więzi, budowania własnej tożsamości jako osoby dorosłej, który dzieje się w tym okresie. Ten proces jest bardzo trudny. Wiąże się z nim gros zaburzeń czy kryzysów psychicznych. A teraz nałożyła się na niego epidemia ze wszystkimi jej obciążeniami, z zamknięciem w domach z rodzicami, którzy mają własne balasty, z lękiem. Młodzież 14+ nie ma jeszcze wypracowanych mechanizmów obronnych, ona dopiero tworzy swoje sposoby radzenia sobie z ciężarem emocjonalnym.

Ale chyba w tym wieku człowiek nie martwi się o własne zdrowie i życie? Młodzi raczej nie myślą o chorobach, czy śmierci.

Na pewno nie w takiej mierze, jak dorośli. Tutaj jednak chodzi nie tyle o lęk o zdrowie, co o rodzaj niepokoju wynikającego z tego, że dzieje się coś dziwnego. Nie można wyjść z domu, rodzice się martwią o pracę, rodzinie grozi, czy nawet następuje destabilizacja sytuacji ekonomicznej. Zmienia się kontekst, w którym się do tej pory dorastało. Trzeba się jakoś do tego odnieść, jakoś sobie z tym poradzić.
Element lęku o własne zdrowie jest na dalszym planie, pojawia się jednak troska o dziadków. Często słyszałam: „Nie mogę się spotkać z kolegami, bo mam dziadka, którego nie chciałbym narazić”.

Uznałabym to za plus tej całej chorej sytuacji.

Lockdown ma wiele negatywnych aspektów, ale nie jest pozbawiony pozytywnych.

Należy do nich też brak szkoły, która powoduje bardzo dużo kłopotów?

(śmiech) Pierwszą reakcją na lockdown było „mamy koronaferie”, ale to szybko minęło. Okazało się bowiem, że poza trudem związanym z przyswajaniem wiedzy, szkoła to rówieśnicy, możliwość pogrania z kolegami w piłkę, spotkania w świetlicy. Wiele razy słyszałam: „Jak ja się będę cieszyć, kiedy się wreszcie spotkamy”.

Może nawet jest nadzieja, że te spotkania zaczną wyglądać inaczej niż przed pandemią, kiedy każdy z uczestników wpatrywał się w ekran telefonu?

Być może. Zastanawiam się jednak, czy epidemia nie wprowadzi do kontaktów z drugim człowiekiem elementu niepokoju. Czy nie zostawi śladu w postaci poczucia zagrożenia.

Chodzi pani o odruch odsuwania się, kiedy ktoś jest za blisko?

O tym właśnie mówię.
Moja praca z młodzieżą polega na tym, żeby wspierać dzieci w procesie oddalania się od rodziny, budowania autonomii własnej, ale też pomóc im w bardzo częstych teraz zaburzeniach więzi, czyli uczyć ich tego, jak być z drugim człowiekiem. Jakie epidemia będzie miała tu konsekwencje, jeszcze nie wiadomo, ale że będą, to pewne.
Kiedy wprowadzono lockdown, pomyślałam: „Cała nasza praca idzie na marne”. Już po kilku tygodniach zamknięcia w domach z rodzicami i zdalnej realizacji obowiązku szkolnego widoczne stały się kryzysy. Jak w soczewce skupiły się wszystkie trudności. Przed epidemią one były łagodniejsze, bo rozproszone. Każdy członek rodziny przynajmniej część dnia spędzał w obszarze swojej działalności – rodzice w pracy, dzieciaki w szkole, potem ze znajomymi.
Ale miał też lockdown jasne strony. Nie można ich pominąć. Rodzice mieli więcej czasu, żeby poznać swoje dzieci. To bardzo kuleje w naszych czasach. Rodzice coraz bardziej zaangażowani w swoje sprawy zawodowe oddają wychowanie i edukację placówkom oświatowym. A tu nagle okazało się, że dzieci mają zainteresowania, są ciekawe czegoś, mają coś do powiedzenia.
Epidemia pozwoliła rodzinom rozpoznać swoje zasoby, ale też spowodowała w niektórych domach, że to, co było trudne, stało się jeszcze trudniejsze.

Mówi pani, że zamknięcie mogło zniweczyć pracę z młodzieżą budującą autonomię. Czy to znaczy, że nie da się odseparować od rodziców bez wychodzenia z domu?

Młody człowiek, kiedy wchodzi w okres dorastania przeżywa, jak wiadomo, wewnętrzną rewolucję. Przewrót dotyczy systemu wartości. Szczególnie widoczne jest to w obszarze autorytetów. Obraz rodzica dotychczas idealizowany, czasami nawet bardzo idealizowany, teraz w drastyczny sposób się zmienia. Dużo większego znaczenia nabiera środowisko rówieśnicze. Jeśli tego elementu nie ma, czy jest on ograniczony, to młody człowiek może się pogubić. Widzi, że rodzic ma jednak pewne wady, pewnych rzeczy nie wie, czasami jest nieobecny, czyli nie do końca można na niego liczyć, a równocześnie nie ma alternatywy w postaci kontaktu z rówieśnikami, z którymi można o tym porozmawiać, którzy czują podobnie.

Ale przecież młodzi są bez przerwy ze sobą w łączności na różnych internetowych platformach.

Forma kontaktu zdalnego bardzo się rozwinęła w trakcie epidemii, niemniej to nie jest to samo, co bycie ze sobą w grupie w realu. Widzę to wyraźnie na przykładzie grupy terapeutycznej, którą prowadzimy na oddziale. Tworzy ją młodzież w wieku 16–19 lat. Dzieci trafiły do nas pod hasłem trudności w realizowaniu obowiązku szkolnego. U podłoża ich problemów leżą zaburzenia więzi, różnego stopnia. Ci młodzi ludzie, którzy uczą się w trybie indywidualnym bez konieczności przychodzenia codziennie do szkoły, bardzo szybko odnaleźli się w grupie. Tak dzieje się często, gdy spotykają się ludzie, którzy mają podobny problem. Grupa funkcjonowała od listopada. W marcu, kiedy ogłoszono lockdown przeszliśmy na tryb zdalny i do tej pory pracujemy online, ale cały czas słyszymy, że to nie jest to samo. Oni chcą się spotkać na żywo, chcą być ze sobą, żeby można było razem zrobić herbatę, pogadać o czymś. To jest młodzieży bardzo potrzebne, taka możliwość spotkań poza narzucającą pewne zachowania strukturą szkoły, w niezorganizowany sposób. Dzieci zamknięte przez SARS-CoV-2 w domach straciły możliwość zabawy, radości z przebywania w grupie, korzystania z różnych form aktywności sportowej. Tego nie da się odtworzyć w formie zdalnej. Zniknął ważny element uspołeczniania.

Szkoła, za którą młodzież nie przepada, to jest też miejsce nabywania ważnych umiejętności w kontaktach z rówieśnikami, z nauczycielami.

Zdecydowanie. Od najwcześniejszego etapu edukacji kluczowe jest uczenie się bycia razem w grupie. Powiem obrazoburczo, że nauka jest drugoplanowa.

Mówi się, że po wakacjach dzieci być może nie wrócą do szkół. Jakie mogą być tego konsekwencje? Czy nie powinniśmy im zorganizować jednak jakichś wspólnych zajęć?

Gdyby w oczekiwaniu na szczepionkę przez cały przyszły rok szkolny szkoła miała działać tak, jak w tym półroczu, to powstaje ryzyko, że na naszych oczach dorośnie pokolenie, któremu trudno będzie koegzystować w grupie. Półtora roku tylko zdalnej nauki to potężne naruszenie procesu rozwojowego, co z pewnością pozostawi trwałe piętno na osobowościach tych ludzi.
Biorąc pod uwagę to, że młodzi ludzie na ogół przechodzą zakażenie koronawirusem lekko, a nawet bezobjawowo, byłabym za tym, aby umożliwić młodzieży bezpośredni kontakt także wtedy, gdyby szkoły pracowały nadal w systemie zdalnym. Należałoby stworzyć miejsca, gdzie mogliby się spotkać na otwartej przestrzeni, poza budynkami szkoły. Nie do przecenienia jest tutaj każda forma aktywności fizycznej.

Na swoich zasadach, czy w narzuconym im porządku?

To jest odwieczny dylemat. Na jednym biegunie mamy normy i zasady, czyli symbolicznego rodzica, który czegoś wymaga, a na drugim jest autonomia, wolność.
Czymś, co zostało dzieciom przedwcześnie zaserwowane przez pandemię, jest konieczność samodzielnego organizowania swojego czasu. Zwłaszcza tym, które nie mają uporządkowanych lekcji online. Dzieci muszą same zaplanować dzień, żeby uwzględniając ograniczony często dostęp do komputera zrobić zadania, żeby odpocząć. To jest korzystne, trzeba jednak pamiętać, że część dzieci potrzebuje dłużej od innych rodzica, który ustrukturyzuje dzień. Powie: „Minęła już godzina nauki, odpocznij teraz” albo (częściej): „Koniec przerwy, bierzemy się do pracy”.
Młodemu człowiekowi potrzebne są granice i zasady, nawet jeśli się przeciwko nim buntuje i uważa je za coś opresyjnego. Jednocześnie potrzebna jest mu w równym stopniu swoboda.
Przed rodzicami dorastających dzieci stoi wyzwanie w jakim zakresie wprowadzać normy i je egzekwować. To duży kłopot, ponieważ nastolatek to taki ktoś, kto czasami zachowuje się jak 8-latek, a czasami jak 25-latek. Przy czym ta zmienność jest tak częsta i tak szybka, że trudno się zorientować, czy rozmawiamy teraz z nastolatkiem zregresowanym do poziomu dziecka, czy z tą jego częścią dorosłą. Zadaniem rodzica jest umieć się jakoś w tym odnaleźć i nie zwariować.

Spotkałam się z opiniami, że tegoroczni maturzyści doświadczeni czekaniem na egzamin i jego nadzwyczajną formą zahartują się i wyrosną z nich lepsi, silniejsi ludzie. Podziela Pani taki pogląd?

Do czasu pandemii młodzi ludzie żyli na ogół w dobrostanie. Wbrew temu, co niektórzy twierdzą, to był świat sielankowy. Sielankowy w tym sensie, że bez większych kryzysów społecznych, politycznych. Aż wybuchła pandemia i znaleźliśmy się wszyscy w sytuacji kryzysu globalnego. To zupełnie nowe doświadczenie dla młodzieży. Myślę, że ono może być dla nich przydatne rozwojowo. Brak dostępu do czegoś, co jest im potrzebne, wymusza na nich zajęcie stanowiska. Muszą się jakoś do tego odnieść. Patrzą na nas, rodziców, jak sobie z tym radzimy. Czy ignorujemy zalecenia dotyczące epidemii, czy się do nich stosujemy, w jakiej formie. Nie zgodziłabym się jednak z jednoznacznym stwierdzeniem, że dzięki temu będą lepszymi ludźmi.

Czyli nie będą odporniejsi na stres? Nie zahartuje ich to?

Nie lubię tego określenia. Brzmi tak, jakbyśmy musieli młodych ludzi jakoś specjalnie eksponować na trudne sytuacje.
Część rodziców, szczególnie tych, którzy idą z dużym impetem przez życie i stawiają wysokie wymagania swoim dzieciom, jednocześnie usuwa im przysłowiowe kłody spod nóg. Minimalizuje trudności, jakie się pojawiają. Powstać może wtedy w dziecku przekonanie, że życie to jest sielanka, że może wszystko pod warunkiem, że będzie się dobrze uczyć. To odbiera szansę na wypracowywanie własnych sposobów radzenia sobie w kryzysach.
Obecna sytuacja jest problemem, którego nie da się usunąć. Los wymierzył nam cios. Młodzi bardzo dotkliwie go odczuwają. Jednocześnie jest to dla wielu z nich szansa przeżycia trudności, z którymi trzeba się zmierzyć, ważne doświadczenie życiowe, które stwarza młodym ludziom możliwość testowania własnego potencjału, akceptowania pewnych ograniczeń i znalezienia sposobu funkcjonowania w nowej, nieznanej dotąd skomplikowanej sytuacji. W tym widzę wartość. Natomiast mówienie, że będą przez to bardziej odporni na stres, jest dla mnie zbyt dużym uproszczeniem.

Jak pomóc dzieciom, które – kiedy szkoły przestawiły się na zdalne nauczanie – zniknęły z systemu?

To jest duży problem. Te dzieci wychowują się często w rodzinach dysfunkcyjnych, czy nawet wielodysfunkcyjnych. Nadzieję widzę w poradniach psychologicznych. One zaczęły powstawać w ramach reformy psychiatrii wieku rozwojowego. W przyszłości będą częścią centrów środowiskowej pomocy dla dzieci i młodzieży. Zatrudnieni tam specjaliści pracują nie tylko z dzieckiem i jego rodziną, ale także ze szkołą, przychodnią, ośrodkiem pomocy społecznej. Coraz częściej nie jest to już tylko praca zdalna, ale odwiedziny w domach. Wizyta psychoterapeuty, czy terapeuty w domu daje szansę na to, żeby zobaczyć co się dzieje, rozpoznać kryzys w danym systemie rodzinnym. Taka praca w miejscu zamieszkania ma zupełnie inną jakość niż przyjmowanie w poradni.
W tej chwili w Szpitalu Klinicznym im. dr. Babińskiego są 3 poradnie psychologiczne. Szczerze mówiąc, trochę się dziwiłam kiedy je otwierano w kwietniu, ale szybko zobaczyłam, że to miało głębokie uzasadnienie. Kryzysy w rodzinach narastają, pracownicy odbierają masę telefonów, masę zgłoszeń. Jestem przekonana i już można to dostrzec, że dzieci i młodzież, dzięki tym placówkom odnoszą znaczące korzyści.

Rozmawiała Ewa Stanek-Misiąg

Dorota Wilanowska-Parda – psychiatra, kieruje Centrum Psychiatrii Dzieci i Młodzieży przy Szpitalu Klinicznym im. dr. Józefa Babińskiego w Krakowie

22.06.2020
Zobacz także
  • Około 70 procent dzieci z zaburzeniami po kwarantannie
  • Powrót do normalnej aktywności może być również stresujący
  • W ramach reformy psychiatrii dziecięcej działa 120 poradni
  • Co doskwiera młodzieży w czasie epidemii
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta