Barometr epidemii (36)

Małgorzata Solecka
Kurier MP

3,4 miliona osób miesięcznie – taki jest zadeklarowany potencjał punktów szczepień. To przynajmniej dwa razy więcej, niż zakładał rząd. Jest dobrze? Na razie – tylko w excelowych arkuszach. Rzeczywisty potencjał zweryfikuje logistyka szczepień. Dlatego, najprawdopodobniej, konieczne będzie uruchomienie masowych punktów szczepień – być może z wykorzystaniem potencjału zespołów, które zostały zgłoszone w pierwszym naborze.

Urząd Miasta w Bydgoszczy, namiot dla interesantów ustawiony w związku z epidemią. Fot. Grażyna Marks / Agencja Gazeta

Największe wyzwanie. Szczepienia, teraz i przez najbliższe miesiące. Złagodzenie warunków naboru dla placówek POZ na kilkadziesiąt godzin przed upływem terminu zgłoszeń przyniosło rezultaty – jak mówili w sobotę przedstawiciele rządu, 70 proc. z ponad 8,3 tysiąca zespołów, które zgłosiły się do realizacji szczepień przeciw COVID-19, zgłosiła podstawowa opieka zdrowotna. Nie znaczy to jednak, że już w styczniu, lutym a nawet w marcu, szczepienia będą realizowane tak blisko pacjentów, w małych przychodniach POZ. Minister Michał Dworczyk zapowiedział wręcz, że te poradnie, które nie są w stanie zadeklarować minimalnych wymaganych logistyką wskaźników szczepień przy użyciu szczepionek, jakie w pierwszej kolejności zostaną dopuszczone na rynek, będą włączone do programu wtedy, gdy do Polski trafią szczepionki łatwiejsze w przechowywaniu. Na te będziemy musieli jednak poczekać – i to, być może, kilka miesięcy.

Jednocześnie lekarze POZ argumentowali (słusznie), że włączenie ich do programu jest konieczne dla dobra seniorów, osób o ograniczonej mobilności i – z racji wieku, wielochorobowości – większym zaufaniu do własnego lekarza niż abstrakcyjnych często kampanii społecznych. To ta grupa powinna być szczepiona w pierwszej kolejności. Tu pojawia się sprzeczność – bo duża część poradni na szczepionki będzie musiała czekać, nie otrzyma kilkunastu czy nawet trzydziestu dawek tygodniowo – to niemożliwe ze względów logistycznych. Być może wyjściem byłaby organizacja punktów masowych, a jednak lokalnych, szczepień – na przykład w kościołach parafialnych czy remizach strażackich. Albo – domach weselnych, od miesięcy pustych. Albo innej infrastruktury: tutaj ogromne pole do popisu dla samorządów lokalnych.

Szczepienie przez cały – choćby jeden – dzień, z zaangażowaniem jednego czy dwóch zespołów (w zależności od potrzeb lokalnej społeczności) pogodziłoby wymogi logistyki i bezpieczeństwa szczepionki z zachowaniem priorytetowego – i jednocześnie pozbawionego barier – dostępu grup największego ryzyka. Takie punkty szczepień masowych (ale lokalnych) są już organizowane np. w Wielkiej Brytanii, gdzie swoje świątynie udostępnił kościół anglikański.

Największe zagrożenie. Komunikacja i zaufanie. Warunkiem koniecznym, aczkolwiek niewystarczającym, dla powodzenia akcji szczepień przeciw COVID-19, jest wiarygodność przekazu i zaufanie do władz publicznych. Nie tylko w sprawie szczepień – zaufanie w sprawie szczepień jest pochodną zaufania jako takiego. Od lat wiadomo, że Polaków charakteryzuje raczej brak zaufania (do wszystkich, poza najbliższą rodziną), czyli niski kapitał społeczny. Na tle innych krajów rozwiniętych, zwłaszcza państw Europy Zachodniej, które uważamy za punkt odniesienia, jesteśmy wręcz – pod tym względem – nędzarzami. Nie może zaskakiwać bardzo niski poziom gotowości do zaszczepienia się. „Tutaj jest zasada, ufamy nie tylko władzy, policji, ale też osobom, którym powierzamy nasze zdrowie” – cytat Polki, mieszkającej w Wielkiej Brytanii, którą „Gazeta Wyborcza” zapytała o nastroje w związku z rozpoczętą już akcją szczepień, mówi w zasadzie wszystko. Odbudowa zaufania, zwłaszcza w tak podzielonym politycznie społeczeństwie, w ciągu kilku tygodni jest niemożliwa, rząd nie powinien jednak dodatkowo go nadwyrężać. Tym ważniejsze staje się przywrócenie naturalnego porządku opracowywania kolejnych etapów walki z pandemią – w tym również szczepień.

Niewytłumaczalne (i niewybaczalne, patrząc z perspektywy dbania o wiarygodność i spójność przekazu) jest ogłaszanie rozwiązań przed ich skonsultowaniem z reprezentatywną grupą ekspertów. Przykład szczepień (wykluczające kryteria naboru punktów) pokazuje to aż nadto dobitnie, a nie był to bynajmniej wypadek przy pracy, od kilku miesięcy jest to wręcz rutyna. Zmiana zasad pod naciskiem środowiska lekarskiego była słuszna, ale tu również działa zasada: lepiej zapobiegać, niż leczyć. Lepiej konsultować przed upublicznieniem decyzji, niż zmieniać zdanie post factum.

Największa porażka. Zakup respiratorów przez Ministerstwo Zdrowia. „Afera respiratorowa”, czyli umowa resortu zdrowia ze spółką E&K, należącą do Andrzeja Izdebskiego, długo jeszcze nie da o sobie zapomnieć, a być może – choć na pewno nie w tym Sejmie – stanie się przedmiotem dochodzenia komisji śledczej. Firma wciąż nie zwróciła potężnej zaliczki, jaką dostała od ministerstwa i wykorzystuje prawne środki, by odwlec moment, gdy spłata stanie się koniecznością.

14 kwietnia Ministerstwo Zdrowia zawarło ze spółką E&K umowę na dostawę 1241 respiratorów. Resort miał za nie zapłacić 44,5 mln euro. Już kilka godzin po podpisaniu umowy resort wypłacił Izdebskiemu 35 mln euro zaliczki. Pierwsze respiratory miały zostać dostarczone w kwietniu, kolejne w maju i w czerwcu. Tymczasem pierwszych 50 urządzeń trafiło do magazynu Agencji Rezerw Materiałowych dopiero w czerwcu. Nie były to jednak respiratory wymienione w załączniku do umowy. Ostatecznie firma dostarczyła łącznie tylko dwieście urządzeń, a ministerstwo rozwiązało umowę, informując media o tym, że zaliczka została częściowo zwrócona.

„Częściowo” to słowo-klucz. 30 czerwca ministerstwo mogło zażądać zwrotu pozostałej brakującej kwoty. Zamiast jednak złożyć wezwanie do zapłaty, w połowie sierpnia (tuż przed odejściem z resortu ministra Łukasza Szumowskiego i wiceministra Janusza Cieszyńskiego, który bezpośrednio odpowiadał za zakupy) zawarło porozumienie, zgodnie z którym były kontrahent miał zwrócić pieniądze do 31 października. Termin upłynął, pieniądze nie trafiły na rachunek wierzyciela, ministerstwo na drodze sądowej uzyskało nakaz zapłaty. 16 listopada sąd nakazał spółce E&K zapłacenie w terminie dwóch tygodni od doręczenia nakazu zwrot 12 mln euro wraz z odsetkami liczonymi od 15 sierpnia (oprócz tego spółka musi pokryć koszty sądowe).

Pieniędzy na koncie resortu jednak nadal nie ma. Firma E&K postanowiła się odwoływać. „30 listopada 2020 r. pełnomocnik pozwanego złożył wniosek o uzasadnienie postanowienia o kosztach, zawartego w nakazie zapłaty. W dniu 7 grudnia 2020 r. pozwany złożył zarzuty od nakazu zapłaty” – informowała w ostatnich dniach „Gazeta Wyborcza”, której dziennikarze, autorzy cyklu artykułów o zakupach Ministerstwa Zdrowia związanych z pandemią, otrzymali za swoją pracę w ostatnich tygodniach roku dwie najbardziej prestiżowe nagrody dziennikarskie.

„Afera respiratorowa” nie obciąża obecnego ministra zdrowia (choć na stanowisko wiceministra została powołana osoba zaangażowana w procedury zakupowe w pierwszych miesiącach pandemii), ale na pewno nie pomaga w budowaniu wiarygodności.

13.12.2020
Zobacz także
  • Barometr epidemii (35)
  • Barometr epidemii (34)
  • Barometr epidemii (33)
  • Barometr epidemii (32)
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta