Barometr epidemii (41)

Małgorzata Solecka
Kurier MP

Szpitale węzłowe odwołują szczepienia przeciw COVID-19 na najbliższy tydzień dla tych uprawnionych z grupy zerowej, którzy czekają na pierwszą dawkę. Rząd wstrzymuje transport 330 tysięcy dawek do szpitali węzłowych, bo producent ogłosił zmniejszenie o 40 proc. dostaw do krajów unijnych. Dostaw, a w zasadzie jednej dostawy, w najbliższy poniedziałek. Za tydzień sytuacja z dostawami, zgodnie z zapowiedziami, wróci do normy.

Testowanie nauczycieli w jednej szkół w Bydgoszczy, 15 stycznia 2021. Fot. Roman Bosiacki / Agencja Gazeta

Największe wyzwanie. Zimna krew i arytmetyka w podstawowym zakresie. Informacja o czasowym zmniejszeniu dostaw szczepionki Pfizer i BioNTech mogła w piątek podziałać na wyobraźnię – i podziałała. Przedstawiciele rządu wspominali, że być może czekają nas „trzy, cztery tygodnie” zmniejszonych dostaw – w dodatku w niewiadomej skali. Politycy obozu rządzącego, m.in. poseł Bolesław Piecha, choć nie tylko, chwalili ministrów odpowiedzialnych za szczepienia za decyzję (krytykowaną przez wielu ekspertów) o zamrażaniu połowy dotychczasowych transportów na poczet drugiej dawki. Ale nie tylko politycy – wielu osobom wizja pustoszejących mroźni w ARM przesłoniła, najwyraźniej, zdolność do słuchania i liczenia. W tym kontekście decyzja o wstrzymaniu szczepień w etapie zero, do czasu gdy producent nie przedstawi – na piśmie – harmonogramu następnych dostaw, przeszła niemal bez komentarzy.

Tymczasem zmniejszona poniedziałkowa dostawa to oczywiście kłopot, ale nie można abstrahować od faktu, że ma to być jedna – policzalna – redukcja dawek (o 40 proc.). I że – szczęśliwie, z tego punktu widzenia – w tym tygodniu drugą dawkę powinno otrzymać ok. 50 tysięcy osób. Tyle bowiem wyszczepiono od 27 grudnia do 3 stycznia. Czy to wystarczający powód, by zaburzać harmonogram szczepienia pierwszą dawką w etapie zero – w takim stopniu, w jakim uczynił to rząd? Utrzymanie harmonogramu szczepień w etapie pierwszym i szczepienie podopiecznych DPS-ów jest decyzją ze wszech miar słuszną, jednak praktyczne skasowanie tygodniowego harmonogramu prac punktów szczepień w etapie węzłowym świadczyć może nie tyle o przenikliwości i zapobiegliwości, co o braku zimnej krwi i nadmiernej skłonności do podejmowania radykalnych kroków. Których ani liczby, ani okoliczności zewnętrzne nie uzasadniają.

Wydaje się jednak, że przynajmniej do czasu, gdy w Polsce nie będzie dostępna – w dużych ilościach – szczepionka drugiego producenta, z takimi gwałtownymi reakcjami decydentów musimy się liczyć.

Największa porażka. „Jestem rozczarowany brakiem poczucia odpowiedzialności. Oczekiwałbym standardu etycznego uczelnianego, a nie bazarowego” – w ten sposób minister zdrowia skomentował decyzję rektora WUM prof. Zbigniewa Gacionga, który odmówił podania się do dymisji po tzw. aferze szczepionkowej. Minister Adam Niedzielski wcześniej przedstawił ustalenia komisji NFZ, z których wynikało, że do nieprawidłowości przy szczepieniach w końcówce grudnia doszło. Nie udało się przedstawić dowodów, że rektor WUM był w nie w jakikolwiek sposób zamieszany, jednak minister publicznie zażądał dymisji. W następnych dniach media zaczęły ujawniać, że – nawet jeśli przyjąć, że dawki szczepionki mogły być spożytkowane lepiej, a punkt szczepień nie wykonał wystarczająco wiele, by informacja o wolnych i koniecznych do natychmiastowego zużycia szczepionkach dotarła do zarejestrowanych na szczepienie medyków – duża część odpowiedzialności za chaos spoczywa i na resorcie zdrowia, i na NFZ, i na ARM. Inaczej mówiąc, że linia obrony WUM jest spójna (choć nawet sama uczelnia przyznała, że błędy zostały popełnione). Minister zdrowia tymczasem brnie w sytuację, która nie służy ani powadze piastowanego przez niego urzędu, publicznie odgrażając się rektorowi („Pożyjemy, zobaczymy, czy tej rezygnacji nie będzie” na antenie TVP) czy wręcz grożąc brakiem współpracy z władzami WUM, jeśli prof. Gaciong pozostanie rektorem. Trudne do zrozumienia.

Największa niewiadoma. Otwarcie szkół. W stosunku do sierpnia, w którym MEN zdawało się nie dostrzegać rzeczywistości, w jakiej funkcjonują szkoły – a w każdym razie ich większa część – jest postęp. Ministerstwo tym razem nie ograniczyło się do wskazówek, że trzeba przypominać uczniom o częstym myciu rąk, a rodzicom o tym, by chore potomstwo zostawiali w domach. Nie, tym razem rząd po pierwsze zorganizował przesiewowe testy nauczycieli, po drugie – wskazał, że uczniowie w szkołach mają przebywać w „bańkach”. Czytaj – w grupach, które się ze sobą nie mieszają w żadnym elemencie (łącznie z nauczycielami, którzy mają być przypisani do klas, ale też przestrzennie – dzieci mają przebywać w swoich klasach i korzystać z infrastruktury szkoły również „bańkowo”). Brzmi nie tyle bańkowo co bajkowo. I jeśli o czymś świadczy, to o tym, że ministrowie polskiego rządu, z ministrem edukacji narodowej, nie mają bladego pojęcia jak wyglądają szkoły. Że klas 1-3, w zależności od miasta (i jego dzielnicy) – jest na każdym poziomie od dwóch do nawet ośmiu, co daje, w skrajnych przypadkach, nawet 24 klasy.

To jednak nie wszystko – dzięki reformie edukacji Anny Zalewskiej w szkołach funkcjonują również oddziały zerowe (które, jako oddziały przedszkolne, muszą zapewniać dzieciom opiekę przez cały dzień), co z automatu wyłącza często dwie lub nawet trzy sale lekcyjne. Rada, by „optymalnie każda klasa funkcjonowała na osobnym piętrze” przyprawiła dyrektorów szkół, zwłaszcza tych z największych miast, o nerwowe chichoty, a kolejna rekomendacja – by każda klasa miała do dyspozycji własny węzeł sanitarny – o palpitację serca niejednego przewodniczącego rady rodziców (bo ciała te od zawsze zaangażowane są w starania na rzecz poprawy higieny sanitariatów, czyli dostępności mydła i wystarczającej ilości papieru toaletowego w tych łazienkach, które są, czyli – najczęściej – po jednej lub dwa na każdym z trzech poziomów szkoły). O tym, że minister edukacji nie ma pojęcia, iż języka angielskiego (oraz religii i etyki) od najmłodszych klas uczą dedykowani tym przedmiotom nauczyciele, nie ma nawet co wspominać. Są jednak i inne czynniki, które sprawiają, że ministerialne bańki pryskają jak te mydlane. W większych miastach – ze względu na liczbę klas i wielkość szkół, w mniejszych miejscowościach – ze względu na transport zorganizowany. Zanim dziecko umości się w swojej szkolnej „bańce” zdąży się bowiem wymieszać z kolegami i koleżankami z innych „baniek” – w szkolnym autobusie.

Właśnie dlatego nauczyciele boją się 18 stycznia i powrotu do szkół. Mimo ubiegłotygodniowego testowania (które wykazało, że nieco ponad 1 proc. było zakażonych SARS-CoV-2). Pytają, dlaczego najpierw nie zostali zaszczepieni. I słyszą odpowiedź, że dlatego, bo są „młodzi i inteligentni” (szef doradców premiera, prof. Andrzej Horban), więc potrafią się bronić przed zakażeniem. Tymczasem dwie trzecie Polaków, jak wynika z sondażu przeprowadzonego dla RMF FM i „DGP” właśnie nauczycieli wskazało jako drugą – po pracownikach medycznych – grupę, która powinna być zaszczepiona w pierwszej kolejności. Nawet przed seniorami.

17.01.2021
Zobacz także
  • Barometr epidemii (40)
  • Barometr epidemii (39)
  • Barometr epidemii (38)
  • Barometr epidemii (37)
  • Barometr epidemii (36)
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta