Fałszywe poczucie bezpieczeństwa

Małgorzata Solecka
Kurier MP

Fala zakażeń, która nas zalewa, to wynik wielu błędów i zaniechań informacyjnych i organizacyjnych oraz niekonsekwencji decyzyjnych. Nie ma wypracowanej strategii, a brak rzetelnej informacji generuje fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Wzmacniają je decydenci – mówi dr Bartosz Kudliński, specjalista w dziedzinie anestezjologii, szef szpitala tymczasowego w Zielonej Górze.


Dr Bartosz Kudliński. Fot. MP

Małgorzata Solecka: Od kilku tygodni szpitale zapełniają się ponownie pacjentami z COVID-19. Dostrzega Pan różnice między tymi, którymi trzeba się zajmować, zwłaszcza na intensywnej terapii, teraz, a tymi, którzy trafiali do szpitali we wcześniejszych falach?

Dr Bartosz Kudliński: Szpital, w którym pracuję, jest przeznaczony wyłącznie do leczenia pacjentów z niewydolnością oddechową. Nie trafiają do nas pacjenci wymagający nadzoru czy obserwacji. Przyjmujemy pacjentów w stanie średnio ciężkim, ciężkim i bardzo ciężkim. Takich, u których prawdopodobieństwo progresji choroby jest bardzo wysokie.

Pacjentów, którzy w tej chwili trafiają do naszego szpitala, można podzielić na cztery grupy. Około 40 proc. z nich to osoby powyżej 70. roku życia, zarówno takie, które 70 lat skończyły stosunkowo niedawno, jak i znacząco starsze. Około połowa z nich jest zaszczepiona, jednak nie wygenerowali odporności, nie wyprodukowali przeciwciał. Lub uzyskali odporność, ale wraz z upływem czasu zaczęła ona zanikać.

W tej grupie objawy to po pierwsze klasyczna niewydolność oddechowa, towarzysząca wirusowemu zapaleniu płuc, takiemu jaki był typowy w trzeciej fali, czyli na wiosnę. Osoby zaszczepione chorują zdecydowanie łagodniej, ale jednak chorują i wymagają tlenoterapii. Drugi zespół objawów w tej grupie wiekowej dotyczy przede wszystkim układu pokarmowego – to bóle brzucha, biegunki trwające nawet dziesięć dni przed przyjazdem do szpitala. Pacjenci trafiają do nas z poważnym odwodnieniem i mają wysokie ryzyko komplikacji neurologicznych, na przykład udarów mózgu, zaburzeń krążenia mózgowego i pochodnych.

Kolejna grupa to pacjenci w średnim wieku, mniej więcej od 50 do 69 lat. Tu zdecydowanie dominuje ciężka postać wirusowego zapalenia płuc z ciężką niewydolnością oddechową. W tej grupie zaszczepionych jest około 25 proc. pacjentów, reszta nie zaszczepiła się głównie z powodu bezzasadnych, mówiąc najłagodniej, obaw przed skutkami szczepienia. Trafiają do nas całe rodziny – małżeństwa z dorosłymi już dziećmi. Źródłem zakażenia bardzo często są np. wnuki. Tomografia komputerowa, którą wykonujemy rutynowo nawet kilka razy w trakcie hospitalizacji, pokazuje typowy obraz płuc – dobrze znane tzw. mleczne szyby, konsolidacje opisywane jako „obraz kostki brukowej”. Nasze doświadczenia pokazują, że wszystkie inne metody diagnostyczne są zawodne. USG nie jest w stanie pokazać całego obrazu płuc.

W ogromnej większości ci pacjenci trafiają do nas bardzo późno, wręcz – za późno. Bardzo długo próbują się leczyć w domu, a potem, gdy na przykład zaniepokojone dzieci przychodzą i zakładają im pulsoksymetr, okazuje się, że saturacja wynosi 70 procent. Dlaczego? Zwykle nie mają poczucia duszności, czują się stosunkowo dobrze. To tak zwana „happy” hypoxia, groźna – bo gdy wykonujemy gazometrię krwi tętniczej, niedotlenienie organizmu jest oczywiste. Pacjenci niekiedy sinieją, zdarzają się też zasłabnięcia z powodu niedotlenienia, cały czas bez poczucia duszności.

Objawem, na który bardzo zwracamy uwagę w tej fali, jest krwioplucie – wielu pacjentów ma poszerzone pęczki naczyniowo-oskrzelowe, również w TK widoczne są skutki długo trwającego stanu zapalnego, od początku infekcji mija często wręcz dziesięć, czternaście dni, zanim trafiają do szpitala. To są zmiany bardzo zaawansowane. Charakterystyczne jest też uczucie ucisku w klatce piersiowej, nie takiego jak przy chorobie wieńcowej, skarżą się na uczucie ciężkości. Zdarza się też kaszel trudny do opanowania, powodujący głęboka desaturację. W TK widzimy, że część pacjentów ma typowe przyścienne, przyopłucnowe zmiany covidowe i kaszel towarzyszy im od początku, ale u części wirus zagnieździł się w okoliach okołooskrzelowych i stamtąd penetruje w głąb. Ci pacjenci początkowo nie kaszlą – zaczynają, gdy zmiany docierają do opłucnej. Dlatego, między innymi, w mojej ocenie USG nie jest wystarczające dokładne do diagnostyki, nie zobaczymy na nim zmian na tym etapie.

Mówi się, że ta fala uderzyła mocno w ludzi młodszych.

Rzeczywiście, trzecia grupa to ludzie młodzi, mający 20-40 lat. W połowie zaszczepieni, mniej więcej. I tu jest pełny dramat, bo ci ludzie, często trzydziestokilkuletni, w ogóle nie mają poczucia, że są chorzy, nie mają praktycznie objawów – poza tym, że nie mają siły. Na nic. Ludzie, którzy jeszcze kilka dni temu bez zadyszki wbiegali na trzecie piętro, ledwie powłóczą nogami. Są przerażeni swoim stanem, ale części z nich nie przeszkadza to w negowaniu pandemii, COVID-19 etc. Mają dramatycznie złe obrazy płuc w TK z masywnymi zmianami obejmującymi powyżej 70-80 proc. miąższu płucnego, w opisach radiologów to jest 18-20 punktów procentowych zajęcia płuc.

Ci pacjenci na ogół dość dobrze reagują na wstępne leczenie, na tlenoterapię. Mają też, przynajmniej teoretycznie, dobre rokowania. Jednak, w porównaniu z falą wiosenną, w tej chwili wszystko trwa dłużej. Pacjenci, również ci młodsi, trafiają do nas w gorszym stanie z powodu opóźnionych rozpoznań. Burze cytokinowe, które trwają dłużej, znacząco utrudniają leczenie, przekładają się albo w ogóle na rokowania, albo – znacząco wydłużają czas hospitalizacji, leczenia.

Wymagają wentylacji mechanicznej?

Tak, a moment, w którym to leczenie ma zostać włączone, jest jedną z najtrudniejszych decyzji, jakie podejmujemy. Stosujemy wypracowane algorytmy, zresztą cały czas nad nimi pracujemy, bo przecież leczenie COVID-19 nie jest jeszcze szczegółowo opisane i oparte na niewielu badaniach naukowych. W dużym stopniu musimy się opierać na własnych obserwacjach. W fali wiosennej mieliśmy w sumie 1,5 tysiąca pacjentów, z których trzystu pod respiratorami, i śmiertelność w zespole ostrej niewydolności oddechowej mieliśmy w granicach 38 procent. Teraz, za wrzesień i październik ten wskaźnik wynosił ok. 15 proc., uwzględniając tylko pacjentów zakwalifikowanych do wentylacji mechanicznej.

Czwarta grupa to dzieci, które chorują raczej lekko. Dominują objawy rzekomo grypowe dość często w koincydencji z zakażeniem RSV.

Jeśli miałbym powiedzieć na temat różnic, to na pewno więcej jest pacjentów z młodszych grup wiekowych. Ponad połowa, ok. 60 proc., to są osoby poniżej 70. roku życia.

Jednak choć początkowo wydawało się nam, że w tej fali więcej będzie pacjentów z objawami jelitowymi, z problemami układu pokarmowego, w tej chwili widać, że nadal zdecydowanie dominują objawy związane z układem oddechowym. Podobnie jak w poprzednich falach.

Z tego, co Pan mówi wynika, że zaszczepione osoby również ciężko chorują.

Zdarza się, że ciężko chorują, praktycznie we wszystkich grupach wiekowych. Wiadomo, że część osób nie wytwarza odporności albo wcale, albo w niewystarczającym do ochrony stopniu. Trudno też wykluczyć zakażenie jakimś innym podtypem SARS-CoV-2 – my nie robimy tego typu badań. I mamy ludzi w średnim wieku, nieobciążonych dodatkowymi problemami zdrowotnymi, zaszczepionych dwoma dawkami, którzy chorują ciężko i bardzo ciężko.

Może się nie zaszczepili, tylko kupili zaświadczenie? Są informacje o takich przypadkach, że pacjenci łapiąc oddech przyznają się lekarzom, że jednak szczepieni nie są.

Mnie się taka sytuacja nie zdarzyła i trudno mi oceniać skalę zjawiska. Zapewne jest pewna grupa osób, która tak zrobiła, ale nie sądzę, by było ich wielu. Na pewno nie jesteśmy w stanie tego zweryfikować.

Mam nadzieję, że za kilka miesięcy będę mógł więcej powiedzieć na temat profilu pacjentów zaszczepionych, którzy do nas trafili. Zbieramy dane dotyczące immunizacji, czy pacjent był szczepiony, jakimi preparatami, kiedy przyjmował dawki, czy już przeszedł wcześniej COVID-19, bo i tacy pacjenci się przecież zdarzają. Wykonujemy też badanie pod kątem poziomu przeciwciał u pacjentów – z myślą, że za jakiś czas będziemy mogli przygotować analizę.

Czy można powiedzieć, że przebieg COVID-19 jest bardziej agresywny niż w poprzednich falach?

To nie jest adekwatne określenie. Wariant wirusa nie jest bardziej agresywny, przebieg choroby też w istocie nie jest. Widać dużo podobieństw do trzeciej fali, z którą zmagaliśmy się wiosną. Problemem jest współczynnik tzw. ukiszenia pacjentów (nazwa własna wymyślona przez moja asystentkę – Dominikę Zgoła), którzy trafiają do nas do leczenia. „Ukiszenia” czy też „ugotowania” – oznacza on ogromne opóźnienie w rozpoznaniu, diagnostyce i hospitalizacji pacjenta. To są chorzy, którzy najpierw próbowali się leczyć w domu, a potem – niekiedy – trafili do innego szpitala na łóżka covidowe.

Określenie „łóżka covidowe” jest bardzo mylące i niejednoznaczne. Łóżka covidowe czy też oddziały covidowe są tworzone w szpitalach zwykłych, w których nie ma personelu z odpowiednią wiedzą i doświadczeniem w leczeniu COVID-19. Nie mają ani personelu, ani potrzebnego sprzętu – mogą zaoferować tylko łóżka i obserwację. W efekcie po kilku dniach pobytu chorzy trafiają do nas z dramatycznie zniszczonymi płucami na skutek zarówno działania samego wirusa, jak i reakcji odpornościowej organizmu i nakładającym się na to, często, nadkażeniem bakteryjnym.

Na ile ten gorszy stan pacjentów, którzy trafiają do szpitala, wynika z tego, że po prostu przestaliśmy się bać COVID-19?

To jest jedna z głównych przyczyn. Teraz ten strach, przerażenie wręcz, narasta – widzę to u rodzin pacjentów. Patrząc szerzej, do części społeczeństwa też wkrótce chyba dotrze, że ta fala zakażeń, która nas zalewa, to wynik wielu błędów i zaniechań informacyjnych i organizacyjnych oraz niekonsekwencji decyzyjnych. Nie ma spójnego planu działania ani wypracowanej strategii. W zasadzie całość informacji o COVID-19 przejęły social media, w których niepodzielnie rządzą poglądy antynaukowe, antyszczepionkowe. Efekt jest taki, że nawet elementarna wiedza dotycząca wirusów, biologii ludzkiego organizmu, immunologii, nie ma szans się przebić. Brak wiedzy, brak rzetelnej informacji generował i generuje fałszywe poczucie bezpieczeństwa, które nie wytrzymuje konfrontacji z rzeczywistością.

Fałszywe poczucie bezpieczeństwa, oparte na niewiedzy, wzmacniają też decydenci, którzy epatują zwiększaniem liczby respiratorów i łóżek covidowych. Co można otwierać, mając do dyspozycji same łóżka, wyjaśnił już wiele lat temu bardzo dobitnie i trafnie prof. Zbigniew Religa.

Powiem jasno – skończy się czwarta fala, nastąpi okres ponownego wyciszenia i wtedy nadejdzie fala piąta. Mamy zaszczepiony mały procent społeczeństwa, u części zaszczepionych odporność wygaśnie, u ozdrowieńców także, a u części ludzi odporność nawet się nie pojawiła i nie pojawi. Dlatego nie powinniśmy wzmacniać w ludziach przekonania, że jeśli się zaszczepili, to w zasadzie mogą zapomnieć o COVID-19, nie muszą się dystansować czy używać masek, że mogą funkcjonować tak, jak przed pandemią. Oczywiście, w pierwszym rzędzie należy się zaszczepić, ale bezpieczny nie powinien się czuć nikt, dopóki trwa pandemia.

Wchodzimy teraz na szczyt zakażeń. Możemy się spodziewać wypłaszczenia, potem przyjdą święta a w raz z nimi zapewne znów skok, potem ferie. Będzie wypłaszczenie i falowanie, na zmianę. I tak to może trwać do kwietnia. Potem sytuacja się uspokoi, a jesienią 2022 roku nowa fala – być może z mniejszą liczbą zakażeń, zachorowań, hospitalizacji i zgonów, ale wydaje się ona nieunikniona.

Tym bardziej zasadne staje się pytanie o kwestię organizacji pracy w szpitalu, leczącym pacjentów z COVID-19, i dobre praktyki, którymi może się szpital tymczasowy w Zielonej Górze podzielić z innymi.

Podstawa to wczesne dokonanie triażu i zidentyfikowanie pacjentów, którzy z powodów biologicznych, zespołu kruchości, z ogromnym prawdopodobieństwem nie przeżyją progresji zmian zapalnych i nie powinni być kwalifikowani do leczenia w oddziałach intensywnej terapii. To są osoby po 70. roku życia, z wielochorobowością, zniszczonymi biologicznie organizmami. U nich wirus rozwija się w bardzo szybki sposób, niezależnie od tego, czy są zaszczepieni, czy nie i nie mają szans na przeżycie leczenia na OIT. Natomiast mogą odnieść korzyść z leczenia zachowawczego obejmującego wentylacje nieinwazyjną i tlenoterapie wysokoprzepływową.

Druga grupa to pacjenci młodsi, z dużym nasileniem zmian zapalnych w płucach, u których trzeba zastosować leki immunomodelujące oraz zaawansowane procedury wentylacji, ECMO itp. W tej grupie takie intensywne leczenie należy wdrożyć szybko i zdecydowanie.

Jest jeszcze trzecia grupa, pacjentów w różnym wieku i stanie biologicznym, którzy mogą skorzystać na leczeniu w OIT, ale warunek zastosowania tych procedur to nieustające monitorowanie ich stanu, obserwacja i podjęcie decyzji we właściwym momencie.

Organizacja pracy całego szpitala, od izby przyjęć, gdzie dokonuje się triażu, przez oddziały obserwacyjno-interwencyjne, dysponujące różnymi możliwościami prowadzenia leczenia, tlenoterapią bierną, wysokoprzepływową czy wentylację nieinwazyjną, jest rzeczywiście kluczowa. Eskalacja leczenia pacjentów następuje u nas po każdorazowej ocenie jego stanu przez doświadczony, podkreślam – doświadczony, zespół specjalistów.

W minionych miesiącach pomagałem zmarłemu niedawno dr. Wojciechowi Serednickiemu opracować projekt powołania szpitali „pandemicznych”. Dr Serednicki miał przesłać propozycję do Ministerstwa Zdrowia lud dalej do premiera. Postulowaliśmy, by zostawić jeden, dwa szpitale w skali kraju, które już po ustąpieniu czy wygaszeniu fali nie byłyby rozwiązywane. Ich głównym zadaniem byłoby szkolenie kadr medycznych zarządzających leczeniem pacjentów w czasie zwiększonej fali zakażeń, niezależnie od tego, z jaką pandemią będziemy mieć do czynienia. Bo co do tego, że będą inne, chyba też nikt nie ma wątpliwości. Celem byłoby wypracowanie gotowych rozwiązań na przyszłość.

Ważnym krokiem byłoby również powołanie panelu ekspertów w obszarze organizacji leczenia COVID-19. Mamy grupę ekspertów, którzy doradzają rządowi, jak zapobiegać rozwojowi pandemii, i to jest kluczowe, ale leczenie tych, którzy ulegną zakażeniu i choroba się rozwinie w sposób objawowy, to inny obszar. I zdecydowanie brakuje ujednolicenia, standaryzacji procedur.

Pomysł zaginął gdzieś, na jakimś etapie – trudno nawet powiedzieć, na jakim, bo gdy w czerwcu próbowaliśmy kogoś zainteresować, słyszeliśmy, że pandemii już nie będzie.

Nie ma szpitali pandemicznych, nie ma panelu ekspertów w obszarze leczenia. Są dobre praktyki.

Są zalecenia konsultantów krajowych, w tym bardzo ważne – Konsultanta Krajowego w zakresie anestezjologii i intensywnej terapii, prof. Radosława Owczuka: Triaż, obserwacja, stopniowa eskalacja tlenoterapii w oparciu o badania obrazowe, czyli TK i parametry zapalne, ocenę kliniczną, pulsoksymetrię i parametry gazometrii krwi tętniczej. Wyłącznie tętniczej, nie stosujemy żadnej gazometrii włośniczkowej. I jeżeli widzimy, że pacjent się pogarsza, decyzja musi być podjęta natychmiast – dlatego tak ważny jest doświadczony personel. Pacjent nie może czekać, jeśli eskalacja terapii ma szansę mu pomóc. Twierdzenia, że respirator zabija, są bzdurą. Respirator jest wysoce skutecznym narzędziem ratowania życia – w rękach doświadczonych specjalistów intensywnej terapii. Szkolenie kadr innych specjalności: internistów, chirurgów, ortopedów, pediatrów – jest całkowicie bezzasadne i zbędne, a przede wszystkim potencjalnie niebezpieczne dla pacjenta.

Jeśli przy przepływie 60 litrów 100 proc. tlenu nie osiągamy efektu wysycenia tlenem krwi tętniczej, nie należy tej terapii kontynuować. Tlen w takim stężeniu jest toksyczny w dłuższym okresie czasu. Trzeba uzyskać jak najszybszą redukcję niezbędnego dla życia stężenia tlenu w mieszance oddechowej, poddając go procedurom intensywnej wentylacji mechanicznej z wykorzystaniem prone position (wentylacji w ułożeniu na brzuchu), tak aby uzyskać prawidłową oksygenację krwi tętniczej. Jeżeli jest to niemożliwe, należy rozważyć zastosowanie ECMO, czyli oksygenacji pozaustrojową.

Myśmy się tego musieli nauczyć. Pacjenci umierali, nie umieliśmy im pomóc, dopóki nie zrozumieliśmy, że wysokoprzepływowa tlenoterapia nie może trwać zbyt długo. Płuca pacjentów, zwłaszcza młodych, włókniały. Doszliśmy w końcu do tego, że w tej grupie chorych trzeba minimalizować stężenie tlenu. Im bardziej zajęte płuca, im więcej zmian zapalnych, tym większe zniszczenia powoduje zbyt długa tlenoterapia.

Zakwalifikowanych do intensywnej terapii intubujemy i wszystkich pronujemy. Ułożenie na brzuchu i wentylacja w tej pozycji w połączeniu z manewrami rekrutacyjnymi zgodnymi z opracowanym protokołem wentylacyjnym to klucz do sukcesu w tej grupie pacjentów. Uzyskujemy u nich bardzo szybko rekrutację i redukcję stężenia tlenu w mieszance oddechowej tak, by utrzymywać go w granicach 80-90 proc. Dzięki temu unikamy powikłań wtórnych związanych z hiperoxemią, która uszkadza tkankę płucną.

Pronujemy 100 procent pacjentów przebywających na intensywnej terapii. Zorganizowaliśmy zespoły żołnierzy, którzy nam pomagają, bo jest oczywiste, że pracownicy medyczni – pielęgniarki, lekarze – przy obłożeniu stanowisk przekraczającym niekiedy 100 procent, nie daliby rady tego robić. Były takie dni, gdy na 50 stanowiskach intensywnej terapii wentylowaliśmy 54 pacjentów.

Jak wygląda opieka nad pacjentami pod respiratorami?

System pronowania musi być perfekcyjnie zorganizowany. Między 15-16.00 układamy pacjentów na brzuchu, mamy oczywiście opracowane systemy zabezpieczenia głowy, klatki piersiowej, ułożenia rąk. Dostosowujemy wentylację i trzymamy ich w tej pozycji do godzin porannych. O godzinie 8.00 następuje deproning – pacjenci wracają do pozycji na plecach. To jest czas na różnego rodzaju zabiegi pielęgnacyjne, badania, sprawdzanie parametrów.

Kryterium skuteczności leczenia to derekrutacja i desaturacja w obróceniu na plecy. Jeżeli mamy pacjenta, który wymaga modyfikacji parametrów wentylacyjnych, jak i zwiększenia stężenia tlenu w mieszance oddechowej po ułożeniu na plecach, to oznacza, że ten pacjent jest dalej w protokole pronowania. Przestajemy pronować pacjentów zwykle między piątym a dziewiątym dniem, w zależności od tego, jak szybko uda nam się u takiego pacjenta uzyskać stabilizację oddechową. Następuje to w momencie, gdy pacjent po ułożeniu na plecy nie wymaga zwiększenia parametrów wentylacyjnych, ma dobrą podatność płuc oraz nie wymaga zwiększenia stężenia tlenu.

Później wykonujemy kontrolne badanie HRCT i oceniamy wspólnie z radiologami obraz płuc. To jest ważne, bo część pacjentów – to zależy od wielkości indywidualnej płuc i ich parametrów spirometrycznych – jest w stanie uzyskiwać prawidłową saturacje we krwi tętniczej pomimo utrzymującego się zajęcia procesem zapalnym nadal dużych obszarów płuc. Tego bez obrazu TK stwierdzić się nie da. To badanie jest niezbędne przy podejmowaniu decyzji o wychodzeniu ze śpiączki farmakologicznej, która jest bardzo głęboka. Stworzyliśmy swój własny protokół, korzystając z pomocy dr. Tomasza Torlińskiego z Birmingham, który był naszym konsultantem i wielkim wsparciem w 3 fali.

Stosujemy różne tryby wentylacyjne. W ostrej fazie choroby, przy zajętych płucach, nie stosujemy wariantów ciśnieniowych wentylacji, jedynie warianty objętościowe SIMV-VC+ lub APRV, oparte o strategię Lung Protective Ventilation (wentylacja oszczędzająca płuca), która zapewniają prawidłową oxygenację krwi. A następnie modyfikujemy je w zależności od sytuacji wentylacyjnej danego pacjenta.

Wychodzenie ze śpiączki farmakologicznej to trudny proces, dramatycznie ciężki wręcz do przeprowadzenia. 90 proc. pacjentów ma zespoły majaczeniowe o różnym stopniu nasilenia. Wszystko zależy od czasu trwania śpiączki, wyjściowego zestawu chorób towarzyszących, od zmian troficznych związanych z pronowaniem, od powikłań krążeniowych, które często obserwujemy zwłaszcza u osób starszych. Dlatego tak duży nacisk kładziemy na kwalifikację do inwazyjnej wentylacji mechanicznej w OIT, bo osoby starsze mają liczne powikłania m.in. krążeniowe – niewydolność prawokomorową, zespól tako-tsubo. Pacjenci muszą być kwalifikowani do terapii tak, by mieć szansę to leczenie przeżyć.

Bardzo ważne jest dokładne prowadzenie płynoterapii u tych pacjentów z wykorzystaniem szerokiego monitorowanie hemodynamicznego oraz USG do oceny podatności na płynoterapię i stanu wolemii. Umożliwiło to nam praktycznie całkowite wyeliminowanie przypadków ostrej niewydolności nerek – AKI (Acute Kidney Injury), które zdarzają się incydentalnie.

Na intensywnej terapii w rygorystyczny sposób przestrzegamy też zasad izolacji i nadzoru epidemiologicznego. To oczywiście niekiedy nie jest możliwe – gdy mieliśmy więcej pacjentów niż respiratorów, dochodziło do zakażeń KP NDM. Nie odbiło się to na wskaźnikach śmiertelności, ale wymagało ogromnego nakładu dodatkowej pracy personelu, którego po prostu jest za mało.

Patrząc choćby przez pryzmat tego ostatniego stwierdzenia, dotyczącego kadr, muszę zadać pytanie niezwiązane z samym leczeniem – czy w Pana ocenie system był, albo jest, przygotowany na czwartą falę?

Oczywiście, że nie. Gdy już coś zbudowaliśmy, jakieś działające struktury kadrowe, odtrąbiono szeroko sukces i z przekonaniem, że kolejnej fali nie będzie lub będzie ona minimalna, kazano nam się zredukować i zwolnić „zbędny” personel. To był szok i skandal. Na czym to przekonanie opierano, nie wiadomo, bo zdecydowana większość ekspertów jednoznacznie twierdziła, że fala jesienna będzie stosunkowo wysoka i bardzo długa, a więc – będzie stanowić ogromne wyzwanie. W efekcie ostatni miesiąc spędziliśmy na tym, żeby system walki z COVID-19 zbudować na nowo.

I chciałbym wyraźnie powiedzieć, że tego się po raz kolejny zrobić po prostu nie da. Pieniądze nie zasypia luk pokoleniowych i wieloletnich zaniedbań kadrowych. Gwałtownie rośnie fala pracowników medycznych z zespołem wypalenia zawodowego i objawami depresji wynikającej z przeciążenia pracą. Tych ludzi tracimy w sposób nieodwracalny. A nowych – wyszkolonych i wyspecjalizowanych – kadr nie ma, bo nie mamy jak i gdzie ich szkolić. Projekt MZiOS dotyczący kursów wentylacji jest z założenia nietrafiony, a i tak został zawieszony z nieznanych powodów. Szpitale i personel oddziałów intensywnej terapii został pozostawiony sam sobie i ma sam sobie radzić. Nie da się tego obciążenia pracą wytrzymać w dłuższej perspektywie.

Należy też pamiętać, że nie leczymy obecnie i praktycznie nie zajmujemy się pacjentami zdrowymi jeśli chodzi o COVID-19 (i zaszczepionymi), bo nie mamy dla nich czasu. Grupa pacjentów, która powinna być nagrodzona za zaufanie i wiarę w naukę i decyzje naszego państwa została odsunięta od dostępu do leczenia. System ochrony zdrowia został zablokowany przez ludzi, którzy kontestują sam fakt istnienia choroby. Nie można tego problemu pomijać milczeniem, lecz trzeba go przeanalizować i wyciągnąć jakiś konsekwencje.

Nie damy sami rady. Nie chcemy umierać w pracy, naprawiając skutki cudzych błędnych decyzji. Dlaczego mamy to robić za cenę swojego zdrowia i życia? My mamy tego dosyć. A jak nas nie będzie, kto się zajmie pacjentami?

Z rozmów z lekarzami, pielęgniarkami, ratownikami, przebija ich ogromne zmęczenie i – to chyba właściwe słowo, choć może nadużywane – wypalenie.

Ależ oczywiście, że jesteśmy wypaleni. Nie zmęczeni, zniechęceni, tylko – wypaleni. Połowa moich współpracowników ma objawowy zespół stresu pourazowego. Mamy oczywiście zorganizowaną pomoc psychologiczną, żeby się wspierać, bo o nas nikt nie zadba. Uważa się, że jak komuś się zaoferuje dodatek covidowy, to sprawa jest załatwiona. Nie jest. Nikt, kto poważnie traktuje medycynę, nie wytrzyma pracy w takim chaosie. A ludzie, których skuszą dodatki, przyjdą, zarobią i wyjdą. Bez zaangażowania, które jest tutaj niezbędne.

Jesteśmy wypaleni. Przetrwamy czwartą falę, bo to obiecaliśmy. Nie zostawimy pacjentów samych. Ale złożymy po niej wypowiedzenia. Odejdziemy, bo nie widzimy możliwości, żeby to dalej ciągnąć za cenę własnego zdrowia i życia – normą jest trzysta, czterysta godzin pracy miesięcznie.

Jesteśmy poranieni, wypaleni – i tacy z tej pandemii wyjdziemy, jako grupa zawodowa, jako – szerzej – pracownicy ochrony zdrowia. Wszyscy. A społeczeństwo poniesie tego konsekwencje. Niech ktoś z rządzących się wreszcie obudzi!

Rozmawiała Małgorzata Solecka

29.11.2021
Zobacz także
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta