Dr Mark Loeb, profesor na wydziale patologii i medycyny molekularnej Uniwersytetu McMaster, odpowiada na pytania dr. Romana Jaeschke dotyczące stosowanego nazewnictwa i aktualnej sytuacji związanej z COVID-19, a także porównuje nową chorobę z pandemiami grypy, z którymi zmagaliśmy się w przeszłości.
prof. Roman Jaeschke: Dzień dobry. Witam w kolejnym odcinku McMaster Perspective. Po raz kolejny rozmawiamy o chorobie wywołanej przez koronawirus z Wuhan, COVID-19. Tym razem chciałbym wykorzystać wiedzę i doświadczenie mojego gościa, dr. Marka Loeba, aby omówić stosowane nazewnictwo.
Ostatnio słyszymy najróżniejsze terminy, takie jak epidemia czy pandemia. Chciałbym, żebyśmy od nich zaczęli. Później poproszę Cię o kilka słów na temat różnicy pomiędzy powstrzymaniem a ograniczeniem rozprzestrzeniania się wirusa.
prof. Mark Loeb: W odniesieniu do ognisk koronawirusa używa się różnych terminów. Mamy właśnie ognisko, epidemię oraz pandemię. Warto znać różnice pomiędzy tymi pojęciami. O ognisku mówimy, kiedy liczba przypadków zakażenia przekracza spodziewaną liczbę zachorowań (lub, jak w przypadku koronawirusa SARS-CoV-2, pojawiają się zachorowania spowodowane przez drobnoustrój dotychczas niewystępujący – przyp. red.) Na przykład ogniskiem będzie jeden przypadek wąglika. Różnica pomiędzy ogniskiem a epidemią polega na tym, że epidemia ma większy zasięg. Ognisko może być zlokalizowane np. w domu opieki czy szpitalu, podczas gdy epidemia obejmuje rozleglejszy obszar – często rozprzestrzenia się w warunkach pozaszpitalnych na określonym terenie.
Jest jeszcze pandemia. Choć tutaj definicja nie jest zbyt precyzyjna, to roboczo przez pandemię rozumie się rozprzestrzenianie się wirusa wśród społeczności w wielu krajach.
Co ciekawe, w pewnej mierze tak właśnie wygląda dziś sytuacja z COVID-19. Mamy epidemie i obecność wirusa w wielu krajach. Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) jednak nadal wstrzymuje się z ogłoszeniem pandemii (ostatecznie 11.03.20. WHO ogłosiło pandemię – przyp. red.). Teoretycznie mogłaby to zrobić, ponieważ wirus rozprzestrzenia się w różnych państwach na całym świecie. Jej wahanie, według mnie, jest związane z przekazem, jaki niósłby ze sobą taki komunikat: istnieje obawa, że wówczas nie byłyby podejmowane działania zmierzające do powstrzymania wirusa na taką skalę, jak obecnie. W końcu aktualnie w wielu krajach skrupulatnie liczy się przypadki zakażenia i monitoruje osoby, które były narażone na kontakt z wirusem. To prawdziwa strategia „znajdź i zniszcz”, której celem jest powstrzymanie rozpowszechniania się wirusa.
W tradycyjnym rozumieniu pandemia to sytuacja, w której rozrzut wirusa jest tak rozległy, że praktycznie nie ma możliwości, by go powstrzymać. Pozostają jedynie środki służące ograniczeniu jego rozprzestrzeniania, jak np. zamknięcie szkół czy rezygnacja z masowych zgromadzeń. Czasem nie pozostaje nic innego niż przyznać, że nie znamy sposobu, by zatrzymać wirusa, możemy jedynie minimalizować jego skutki.
Przypomina to sytuację kliniczną, w której nie dysponujemy lekiem na daną chorobę, ale możemy ograniczyć rozwój powikłań u pacjenta. Analogia jest bardzo widoczna. Myślę, że nazwanie sytuacji pandemią nie oznacza konieczności zaprzestania działań skierowanych na powstrzymanie wirusa.
Innymi słowy, według mnie to, co aktualnie obserwujemy w wielu krajach, to dobre posunięcia, choć nie jestem zbytnim optymistą, jeśli chodzi o ich rezultaty. Uważam, że podejmowane działania pozwolą ograniczyć rozprzestrzenianie się wirusa, ale nie powstrzymają go. Objął już cały świat, rozprzestrzenia się na kolejne kraje i sądzę, że na tym się nie skończy. Myślę też, że WHO w końcu przyzna, że mamy do czynienia z pandemią.
Jeszcze jedno pytanie. Masz ogromne doświadczenie w walce z epidemiami i pandemiami grypy. Czy ta wiedza pozwala na jakiekolwiek przypuszczenia co do tego, jak rozległy może stać się zasięg wirusa, czy też zakażeń lub objawowych zakażeń? Oczywiście mówimy jedynie o przewidywaniach popartych wiedzą.
Odwołajmy się do grypy. Grypę niezwykle trudno jest powstrzymać, ale nie wszyscy chorują, nawet jeśli mamy do czynienia z pandemią. Nawet w przypadku sezonowej grypy wskaźniki zapadalności wzrastają do 10%. Mówiąc wskaźniki zapadalności mam na myśli, że 10% stanowią osoby, u których rozwijają się objawy, i u których zakażenie zostało potwierdzone laboratoryjnie w badaniu łańcuchowej reakcji polimerazy (PCR). Badania serologiczne wskazują jednak na większe liczby. Czasami zakażeniu ulega 20-25% osób. Pytanie brzmi, jak będzie w przypadku COVID-19? Trwają prace nad badaniami serologicznymi, nie zostały więc jeszcze opublikowane żadne dane seroepidemiologiczne. W związku z tym nie wiemy, jakie będą współczynniki. Nie sądzę jednak, żeby sięgały 25%. Może 15% populacji? Tak uważam.
Nawet kiedy wirus rozprzestrzeni się w społeczeństwie, nie u każdego dojdzie do zakażenia. Niemniej jednak liczba zakażeń będzie na tyle duża, by wywołać znaczącą zachorowalność i śmiertelność wśród osób z grup ryzyka.