×
COVID-19: wiarygodne źródło wiedzy

Systemu już nie ma

Katarzyna Sajboth-Data
Kurier MP

W obecnej sytuacji często jedynym rozwiązaniem zapewniającym jakąkolwiek opiekę pacjentowi w ciężkim stanie jest leczenie w warunkach domowych. Świata medycznego, w którym do tej pory funkcjonowaliśmy, już nie ma – mówi Jacek Skup, lekarz rezydent w Centrum Medycznym „Starówka” SPZOZ w Sokołowie Podlaskim, specjalista zarządzania w ochronie zdrowia, członek Stowarzyszenia Młodych Menedżerów Medycyny przy Polskiej Federacji Szpitali, alumn V edycji projektu Liderzy Ochrony Zdrowia fundacji im. L. Pagi.


Fot. Jakub Orzechowski/ Agencja Gazeta

Systemu nie ma, zostało chałupnictwo

Właśnie wróciłem do domu po 24 godzinach pracy. Zmęczony, zdenerwowany, wściekły, bezradny.

Na 8:00 do przychodni A. Pierwsza porada: izolacja w związku z COVID-19. Druga porada: oczekiwanie na wynik wymazu. Trzecia: podejrzenie COVID-19, skierowanie na wymaz. Czwarta: telefon pacjenta z dodatnim wynikiem testu. Piąta: uffff, zwykłe nadciśnienie. W międzyczasie system gabinet.gov.pl pada kilkukrotnie.

Jadę do przychodni B. Dziś tu nie pracuję, ale umówiłem się z pacjentem na zdjęcie holtera, przecież inne choroby nas nie opuściły.

Następny punkt, przychodnia C, zastępstwo, dziś będę tu jedynym lekarzem. Po drodze kupuję 7days'a, bo to jedyne pieczywo na stacji, do sklepu nie pójdę, bo godziny dla seniorów. Wchodzę, w poczekalni pacjent z żoną, widzę, że stan jest poważny. Ubieram się szybko w strój kosmonauty i przyjmuję. Diagnoza: ciężka niewydolność oddechowa. Sąsiedzi pacjenta dodatni. Wzywam karetkę, przyjechali bardzo szybko. Ustalają miejsce, nie ma żadnego na oddziale wewnętrznym w promieniu 50 km od przychodni. Pacjent ZATRZYMUJE SIĘ! Przestaje oddychać, przestaje bić serce. RKO, adrenalina, udaje się, ruszył. Podwójna radość, pierwsza, że żyje, druga, że teraz wymaga pobytu na oddziale intensywnej terapii, gdzie miejsce jest bliżej. Jedzie.

Musimy zamknąć czasowo drzwi do przychodni, sterylizacja pomieszczeń, zmiana ubrań. W tym czasie mogę udzielać jedynie teleporad.

Kolejny telefon: żona podaje, że jej mąż jest w ciężkim stanie. Pytam: kaszle? Nie. Gorączkuje? Nie. Jadę do domu pacjenta ubrany we wszystkie konieczne środki ochrony. Stan pacjenta faktycznie jest ciężki. Gorączkuje, kaszle... jest odwodniony, niewydolny oddechowo. Wzywam karetkę. Panowie nie zabierają pacjenta, bo nie mają dokąd, miejsc w szpitalu nie ma, a stan jest na tyle ciężki, że nie rokuje przeżycia, zagraża zgonem podczas objazdu województwa w poszukiwaniu miejsca w szpitalu. Nie mam wyjścia, muszę podjąć leczenie w domu. Stosuję kilka metod z leczenia hospicyjnego, nie mam możliwości podłączenia tlenu, bo skąd. Mam nadzieję, że pacjent nie będzie cierpiał.

Później jest spokojniej.

Wracam na chwilę do domu, pies od 7.30 nie był na spacerze. Pewnie gdyby umiał, to spakowałby walizki i się wyprowadził. Nie umie i jest ze mną. Idziemy na bardzo krótki spacer. Myślę sobie, że może to dobrze, że nie mam rodziny, bo by się już rozpadła przez to, że ciągle jestem w pracy.

Jadę na nocny dyżur do szpitala. Po drodze wstępuję do przychodni B, chcę sprawdzić wyniki wymazów zleconych we wtorek. Wczoraj ich nie było. Dziś system nie działa. Niestety, pacjenci będą w niepewności przez cały weekend. W międzyczasie ok. 10 konsultacji dla rodziny, znajomych, znajomych znajomych i ludzi, którzy nie odzywali się od 10 lat.

Wchodzę do szpitala. Przez 14 najbliższych godzin będę odpowiedzialny za zdrowie ok. 60 000 osób. Pacjenci przychodzą, rozpoznaję zaburzenia rytmu serca, biegunki, bóle brzucha, złamanie podstawy czaszki i zespoły abstynencyjne, wczoraj przecież były imieniny Jadwigi (...). Leczę pokornie, pacjentom nie mówię nic oceniającego itp.

Nareszcie północ, mam trochę czasu dla siebie. Zjadam zakupionego przed południem 7days'a, znajduję chwilę na różaniec, który i tak idzie mi z oporem, a zamiast „módl się za nami grzesznymi” odmawiam „módl się za nami bezradnymi”.

Zdążyłem odmówić tajemnicę, słyszę dzwonek do drzwi – stawia mnie na równe nogi. Młody człowiek, silny ból brzucha. Podaje, że zjadł grzyby przypominające kanie. Jest w złym stanie. Dzwonię na toksykologię z prośbą o szybkie przyjęcie i zostaje olany, mam sobie radzić sam. Na szczęście pomaga mi dyżurny chirurg i bierze pacjenta na oddział. W nocy jeszcze kilka interwencji. Dyżur kończę stwierdzeniem zgonu 92-latki.

Wracam do domu, pies się cieszy. Chwila przerwy. W niedzielę zaczynam pracę o 7.30 i kończę we wtorek o 18. W tym czasie media za głosem ministra Sasina pewnie wyleją na mnie i moje środowisko lekarzy rodzinnych pomyje, bo „jesteśmy mało zaangażowani”.

Jeśli doczytałeś do tego momentu to błagam, proszę, zakładaj maskę i nie wychodź z domu, jeśli nie musisz. Nie każ mi mówić patrząc prosto w oczy, że ktoś z Twojej rodziny umrze w domu, bo nie ma dla niego miejsca w szpitalu. To ponad moją wytrzymałość.

Systemu już nie ma, zostało chałupnictwo.

Boję się, że zabraknie nam sił


Jacek Skup. Fot. arch. wł.

Katarzyna Sajboth-Data: Kilka dni temu na Facebooku pojawiał się Pana powyższy post. Dlaczego Pan go napisał?

Jacek Skup: Wydaje mi się, że z bezsilności. To był mój najtrudniejszy dyżur. Mierzyłem się z sytuacjami, które powinny być rozwiązane systemowo, a obecnie nie są. Konsekwencje wad systemu spadają na lekarzy i ich pacjentów. Konfrontacja z faktem, że pacjent, który powinien znaleźć się w szpitalu, na leczenie szpitalne nie ma szans, wymusza na mnie nadzwyczajne postępowanie, ale muszę to robić, żeby ratować ludzkie życie.

Na tę wiadomość odpowiedziało ponad 26 tys. osób. Jakie były ich reakcje?

Bardzo dużo osób zainteresowało się moim psem, wielu z moich pacjentów zaproponowało wyprowadzanie go na spacer w czasie, gdy pracuję. Jedna pacjentka przyniosła mi do przychodni obiad. Inne zapewniały o modlitwie. Skontaktował się ze mną także pan Maciek, który anonimowo i bezinteresownie udostępnił mi koncentrator tlenu. Będzie służył pacjentom, którzy muszą być leczeni w domu, bo nie ma dla nich miejsca w szpitalach.

„Kolejny telefon, żona podaje, że jej mąż jest w ciężkim stanie. Pytam: Kaszle? Nie. Gorączkuje? Nie. Jadę do domu pacjenta ubrany we wszystkie konieczne środki ochrony. Stan pacjenta faktycznie jest ciężki. Gorączkuje. Kaszle...”. Czy możliwe, że kłamała ze strachu, że nie uzyska pomocy?

Tak myślę. Nie powinno tak być, ale to zachowanie wynika z woli życia, chęci przetrwania i ogromnego strachu przed brakiem uzyskania pomocy. Odbieram takie sytuacje jako desperackie próby dostania się do lekarza i uzyskania porady. Dlatego jadąc do domu pacjenta stosuję środki ochrony indywidualnej, żeby chronić siebie, bo jeśli mnie zabraknie w miejscu mojej pracy, to pacjenci mogą zostać sami. Ale rozumiem, dlaczego czasem nie mówią całej prawdy czy wręcz ją zafałszowują. Jest to przykre, ale nie dziwię się im i nie mam do nich żalu.

„Leczę pokornie, pacjentom nie mówię nic oceniającego”. To musi być bardzo trudne przy takim poziomie frustracji i zmęczenia.

Myślę, że to powinno być standardowe traktowanie pacjentów. Oni nie przychodzą do lekarza po umoralnienie, tylko po pomoc. Powinniśmy jej udzielać najlepiej, jak potrafimy. My nie jesteśmy od oceniania, jesteśmy od leczenia.

Nie jestem wyjątkowy, jestem lekarzem jak tysiące lekarzy w tym kraju. Nie czuję się nadzwyczajny, bo nie uważam, żebym robił coś „ponad” – wybrałem zawód, który w mojej ocenie wymaga ludzkiego podejścia, co nie znaczy, że nie zdarzają mi się jakieś wpadki, one są, nie zawsze potrafię dać z siebie 100% empatii i spokoju.

„Wracam na chwilę do domu, pies od 7.30 nie był na spacerze. Pewnie gdyby umiał, to spakowałby walizki i się wyprowadził. (…) Myślę sobie, że może to dobrze, że nie mam rodziny, bo by się już rozpadła”. Zabawne i smutne jednocześnie. Skąd takie wnioski?

Podczas pierwszej fali epidemii zgłosiłem się do pracy w szpitalu do oddziału chorób zakaźnych. Łącznie ze mną było pięcioro lekarzy, dyżurowało dwóch – jeden na oddziale, drugi na izbie przyjęć. Podzieliliśmy się na zespoły, żeby minimalizować ryzyko ewentualnej transmisji wirusa między pracownikami. W marcu właściwie nic o SARS-CoV-2 nie wiedzieliśmy.

Pracowałem ze wspaniałą lekarką, samotną matką dwóch nastoletnich synów. Dobę spędzaliśmy w pracy, dobę w domu – bez przerwy przez trzy miesiące. Obserwowałem jej olbrzymi wysiłek pogodzenia życia rodzinnego z pracą zawodową. Najtrudniejsze wydaje mi się niesienie pomocy pacjentom niezależnie od okoliczności, kosztów rodzinnych i społecznych. Nie da się tego całkowicie oddzielić.

Z pewnością. Zwłaszcza, jeśli przypomnieć inne Pana słowa: „W niedzielę zaczynam pracę o 7.30 i kończę we wtorek o 18”. Bez przerwy?

Gdy pisałem ten post, więcej niż połowa zespołu, z którym dyżuruję, była na kwarantannie lub izolacji, zatem trzy osoby musiały wypełnić grafik, który normalnie realizuje siedem osób i stąd wynikały wielogodzinne okresy pracy.

Czasem przerwa trwała godzinę. W tym czasie mogłem pójść do domu, żeby się odświeżyć, zjeść coś, wyprowadzić psa. I jechałem do kolejnej pracy.

Jak Pan sobie radzi w warunkach takiego zmęczenia fizycznego, umysłowego i psychicznego? Jak to wpływa na podejmowanie decyzji dotyczących czyjegoś życia i zdrowia?

Jestem przed trzydziestką, więc siły i zapału do pracy mi jeszcze nie brakuje. W sytuacjach kryzysowych działa adrenalina i wyuczone nawyki. Pierwszy ordynator, u którego pracowałem, nauczył mnie jak być lekarzem i przekazał mi, że najważniejsza nie jest znajomość wytycznych, najnowszych badań i podręczników, ale odpowiedzialność. Wówczas nawet w przypadku braków młody lekarz poszuka odpowiedzi, sprawdzi swoją wiedzę, a jeśli nadal będzie miał wątpliwości, zapyta osoby bardziej doświadczonej. W trudnych sytuacjach mam w głowie te słowa.

Gdyby mnie nie było w kolejnym miejscu pracy, prawdopodobnie nikogo by nie było. Całe środowisko medyczne nosi na barkach błędy systemu i wieloletnie zaniedbania rządzących.

„Systemu już nie ma, zostało chałupnictwo”. Co to dla Pana znaczy?

W szpitalach nie ma miejsc dla chorych. Karetki wiozące pacjentów nie mają dokąd jechać. Osoby, które dotychczas wymagały leczenia szpitalnego, teraz leczę w domu. Oddziały szpitalne są przekształcane dla pacjentów chorych na COVID-19, a przecież inne choroby i chorzy nie znikają.

Można to oceniać jako brawurowe czy wręcz nieodpowiedzialne, natomiast w obecnej sytuacji często jedynym rozwiązaniem zapewniającym jakąkolwiek opiekę pacjentowi w ciężkim stanie jest leczenie w warunkach domowych. Świata medycznego, w którym do tej pory funkcjonowaliśmy, już nie ma.

Jakich pacjentów, którzy powinni być w szpitalu, leczy Pan w ich domach?

Najczęściej to pacjenci kardiologiczni i zakażeni koronawirusem. Jednego z nich, który był na domowej tlenoterapii, wczoraj udało umieścić się w szpitalu.

Najtrudniejsze jest zapewnienie takich warunków, które nawet w domu pozwolą na skuteczne leczenie. To wiąże się ze sprzętem takim jak pulsoksymetry czy koncentratory tlenu oraz zaangażowaniem i opieką osób najbliższych.

Przed pandemią pacjent wymagający tlenu trafiał do szpitala, bo ani taki sprzęt, ani taka forma opieki nie była domeną podstawowej opieki zdrowotnej. Natomiast dziś ten podział nie istnieje, jest jakakolwiek opieka albo nie ma jej wcale.

Czego Pan dziś najbardziej się boi?

Tego, że nie będziemy w stanie (pracownicy ochrony zdrowia) zapewnić pomocy wszystkim potrzebującym i że zabraknie nam sił.

Chyba poniekąd dlatego napisałem ten post, wracając od pytania, od którego zaczęliśmy rozmowę. Moim głównym celem była próba uzasadnienia konieczności przestrzegania obecnych ograniczeń. Nieodpowiedzialne zachowanie czy wychodzenie z domu, gdy nie jest to potrzebne, prowadzi w konsekwencji do tego, że zwiększa się ilość osób potrzebujących pomocy, a możliwości jej zapewnienia na właściwym poziomie się skończyły.

PS. Dziękuję moim mentorom, którzy nauczyli mnie jak być lekarzem: prof. B. Jodłowskiej-Jędrych, dr. A. Walterowi, dr. M. Żaczkowi.

Rozmawiała Katarzyna Sajboth-Data

06.11.2020
Zobacz także
  • COVID-19 w domu
  • Na pewno się nie rozdwoję
  • Wyjątkowe sytuacje. Towarzyszenie osobie chorej na COVID-19
  • Wyjątkowe sytuacje. Kiedy chorujesz na COVID-19
  • Pozornie zdrowi
Wybrane treści dla Ciebie
  • Przeziębienie, grypa czy COVID-19?
  • Test combo – grypa, COVID-19, RSV
  • Koronawirus (COVID-19) a grypa sezonowa - różnice i podobieństwa
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta