×
COVID-19: wiarygodne źródło wiedzy

Prowadzenie specjalnej diety to nie dla mnie

Ewa Stanek-Misiąg

Bałam się, że jeszcze bardziej utyję. Wizja tego, że mogę ważyć jeszcze więcej po prostu mnie przerażała… – opowiada 42-letnia pani Katarzyna, mama dwóch synów. Leczenie otyłości podjęła wiosną 2021 roku. Schudła do tej pory ponad 30 kg.
4. marca to Światowy Dzień Otyłości

Ewa Stanek-Misiąg: Kiedy rozpoczynała pani leczenie, ważyła pani najwięcej w życiu?


Fot. arch. wł.

Katarzyna: Nie. Moja najwyższa masa ciała to było 126 kg. W chwili rozpoczęcia leczenia ważyłam ok. 110 kg.

Ale pewno przy pani wzroście te kilogramy nie były aż tak widoczne?

Mam 1,85 m. I rzeczywiście chyba nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, że aż tyle ważę. Zawsze ważyłam dużo i wiedziałam, że muszę się bardzo pilnować, żeby nie tyć. Kiedy poznałam męża – miałam wtedy 33 lata – schudłam do 100 kg. Jaka ja byłam szczęśliwa, że mi się udało! W pierwszej ciąży przybyło mi tylko 9 kg i szybko je straciłam, ale potem nagle w ciągu 5–6 tygodni przytyłam 7 kg. Nie wiedziałam dlaczego – jadłam to, co zwykle i dużo spacerowałam, bo dziecko spało tylko podczas spacerów.
Od urodzenia pierwszego dziecka nie pracuję. Postanowiliśmy z mężem, że zajmę się wychowaniem synów. Zawsze otaczało mnie dużo ludzi, a w domu tylko najbliższa rodzina – dzieci, mąż, mama, z którą mieszkamy. Realizowałam się w pieczeniu ciast. Jestem w tym naprawdę dobra. Lubię ciasta piec i jeść. Wiem też, że gdy ograniczę słodkie, to zaraz gubię kilogramy.

Szukała pani pomocy dietetyka?

Byłam u dietetyka. Ale prowadzenie specjalnej diety to nie dla mnie. Przy dwójce małych dzieci, mężu i babci gotowanie dla każdego czegoś innego uważam za niewykonalne.
Byłam też u diabetologa, który popatrzył na wyniki badań i powiedział, że mam przestać jeść fast foody. Powiedział to mnie, która robię przetwory, piekę chleb i nie kupuję przetworzonych produktów, a fast food odwiedzamy nie więcej niż dwa razy w roku, bo to jest frajda dla dzieci. Siedział z rękami założonymi za głową i bez pytania ocenił, że źle się odżywiam. Ja nie twierdzę, że moje porcje były właściwe, ale jego to w ogóle nie interesowało.
Dopiero kiedy trafiłam do mojej obecnej pani doktor, dowiedziałam się, że jest coś takiego, jak leki wspomagające leczenie otyłości.

Zdecydowała się pani od razu na terapię?

Trochę się wahałam. Zmroziła mnie cena. 700 zł za leki na miesiąc. Ale potem w innej aptece znalazłam to samo za mniej niż 400 zł. Rozmawiałam z mamą, która jest pielęgniarką: „Wydam tyle pieniędzy, a jak nic z tego nie będzie?” Ale mama powiedziała: „Jak nie teraz, to kiedy to zrobisz?”
Mam 42 lata. To chyba dobry moment na podjęcie takiej decyzji.

Bała się pani, że wkracza w trudny wiek dla kobiety?

Bałam się, że pod wpływem zmian hormonalnych jeszcze bardziej utyję. Wizja tego, że mogę ważyć jeszcze więcej po prostu mnie przerażała…
Kiedy jechaliśmy na wycieczkę w góry ostatkiem sił przechodziłam trasę, którą moje dzieci pokonywały bez problemu. Perspektywa, że może być jeszcze gorzej, że nie będę mogła pojechać w góry z powodu moich ograniczeń ruchowych była po prostu straszna. Myśl, że będę emerytką z bardzo ograniczoną mobilnością, bo otyłość przecież do tego prowadzi, paraliżowała mnie.

Zdarzało się pani słyszeć przykre uwagi dotyczące wyglądu?

Nie jest łatwo być osobą otyłą, słyszeć „mogłabyś tego nie jeść”, „a może byś się więcej ruszała”.
Najbardziej stresował mnie mój brat, który np. podczas spotkania rodzinnego, przy stole mówił: „Wiesz, czytałem o wszczepianiu balonika. Odchudziłabyś się”. On chciał dobrze, wiem o tym, ale to mi nie pomagało. Tak naprawdę czułam się wtedy jeszcze gorzej.
To, że przy tym wszystkim nie miałam problemu z akceptacją swojego wyglądu zawdzięczam w dużej mierze mojemu mężowi, który nigdy nie komentował tego, jak wyglądam, co i ile jem. Ostatnio mi powiedział: „Była Kasiula i nie ma Kasiuli”. Dla niego to ile ważę nie ma znaczenia. Jak byłam Kasiulą, było ok. i jak nie jestem Kasiulą, też jest ok.


Fot. arch. wł.

Zaczęła pani leczenie od przyjmowania leku…

Nie. Od kupna zegarka liczącego kroki. Pierwszą rzeczą, którą musiałam się zająć było zrobienie minimum 10 tys. kroków dziennie. Ja robiłam 5–6 tys. i wydawało mi się, że to jest sporo. Miałam też znaleźć bezpieczny sport, który lubię. W moim przypadku to jest nordic walkingpilates, do którego ostatnio wróciłam. Drugie zadanie polegało na tym, że zwracać większą uwagę na dietę, przede wszystkim ograniczyć spożycie cukru. I na koniec lek. Przyjmuję lek w postaci iniekcji penem, takim jak do insuliny, raz dziennie w udo.

Pozostają ślady?

Nieznaczne. Przez całe lato, kiedy chodziłam z odsłoniętymi nogami nikt nie zauważył.

Kiedy poczuła pani efekty działania leku?

Właściwie od razu. Aż trudno było mi uwierzyć, bo przecież przyjęłam najmniejszą dawkę. Przy śniadaniu okazało się, że nie jestem w stanie zjeść całej kajzerki. Zjadłam pół i czułam się najedzona. Nałożyłam obiad, okazało się, że nie dam rady zjeść więcej niż mój 5-letni syn.
Miałam też nudności i dyskomfort w brzuchu. W ulotce jest ostrzeżenie, że może coś takiego wystąpić. Ale to szybko mija.

Nie męczy pani ten codzienny obowiązek wychodzenia 10 tys. kroków?

Czasami jest ciężko. W zimie zdarzało mi się chodzić po klatce schodowej, schodami w górę i w dół. Odpuszczam w zasadzie tylko wtedy, gdy w weekend mam zjazd na uczelni. Wtedy robię 8,5 tys. kroków, co jest absolutnym minimum. W inne dni, kiedy wieczorem okazuje się, że za mało przeszłam, biorę kijki, zakładam słuchawki i krążę wokół mojej ulicy. Na początku ustawiłam sobie w zegarku jako minimum 8,5 tys. kroków, potem 10 tys., a teraz mam 15 tys. Średnia z zeszłego roku wyniosła 12 tys.

Kiedy chodzi pani z kijkami, to jest intensywny marsz?

Niekoniecznie. Choć niedawno jakiś przechodzień mi powiedział: „Boże, jak pani szybko chodzi”. Szłam szybko, bo robiłam interwały. W tym liczeniu kroków ważne jest, by chodzić, po prostu się ruszać. Jeśli trzeba gdzieś podjechać tramwajem, to wysiąść przystanek wcześniej albo wsiąść przystanek dalej.

Po jakim czasie zauważyła pani, że waży mniej?

Jak się chodzi w jeansach z lycrą, czy leginsach to nie czuje się takich zmian. To zresztą działa w obie strony. Jak ciała przybywa, też się tego nie odczuwa. Lek zaczęłam brać w marcu, w kwietniu pojechaliśmy z mężem na działkę – mamy ją daleko od domu, i tam wszyscy sąsiedzi mówili: „Jejku, ale schudłaś!”

Jak długo będzie pani przyjmować lek? Czy już zawsze będzie pani tak dużo chodzić?

Zawsze. Wkrótce wracam do pracy. Już sobie opracowałam trasę. Zawodowo zarządzam różnymi rzeczami (pracuję w branży hotelarskiej), myślę, że sobą też potrafię. Pani doktor powiedziałam, że gdybym musiała przyjmować leki do końca życia, bo w przeciwnym razie przytyję, to na pewno będę je brała.
Wsiadam teraz do autobusu i nie zastanawiam się, czy się zmieszczę na siedzeniu. Wstając z krzesła nie martwię się o to, że biodra mi utkną między poręczami. Po ubrania mogę chodzić do zwykłych sieciówek. Potrzebowałam ostatnio kurtki 40–42. Sprzedawczyni mówi: „Niestety, nie mamy takiego dużego rozmiaru”. Ale mi się chciało śmiać. Jeszcze niedawno nosiłam rozmiar 50. Kiedy zaczynałam leczenie, marzyłam o tym, żeby zejść do rozmiaru 44 i wagi 85 kg. W tej chwili ważę 78 kg.
Poza ruchem pilnuję, by jeść 4 posiłki dziennie i nie dopuszczać do tego, bym czuła wielki głód.
Robimy mniejsze zakupy. Kiedyś w lodówce mieliśmy pełno jedzenia, ponieważ lubiliśmy sobie coś przegryźć. Teraz wszystko jest tak wyliczone, żeby było na śniadanie, kolację i ewentualnie na następny dzień. Jedyne zapasy, jakie mamy to wykonane przez nas przetwory.
Raz w tygodniu robię ciasto, głównie dlatego, że dzieci lubią. Ciasta, które upiekłam na święta Bożego Narodzenia rozdałam. To były pierwsze święta, po których nie zostało nam jedzenie. Mieliśmy wszystko, co trzeba, tylko mniej niż zwykle. I wystarczyło.

Czy zmiana, która zaszła w pani życiu zmieniła też życie pani bliskich?

Kiedy mój mąż wieczorem otwiera kolejną paczkę słonecznika, mówię mu: „Weź się opanuj” (nie powinnam tego mówić, on mi nigdy czegoś takiego nie powiedział) i on najpierw jest oburzony, nazywa mnie terrorystką, ale potem przyznaje mi rację.
Moja 71-letnia mama dostała zegarek do liczenia kroków, zaczęła chodzić i zrzuciła kilka kilogramów. W jej wieku jest to na pewno trudne.
Starszy syn schudł parę kilo. On trenuje pływanie i siatkówkę, więc muszę go dobrze karmić, ale zgodził się, żebyśmy ze szkoły na trening szli, a nie jechali. To są dwa przystanki tramwajem.

Nie przestała pani lubić ciast. Co sobie pani mówi, żeby ich nie jeść?

Ale ja jem ciasta. Tylko malutkie kawałki i rzadko. Na urodzinach bratowej zjadłam tort. Duży kawałek. Z tym, że wcześniej zrobiłam spacer na 13 tys. kroków.
Trudno jest poukładać sobie w głowie i zrozumieć, że fajnie jest czegoś nie zjeść. Warto jednak to zrobić. Zamawiałam przed naszą rozmową kawę i pani zaproponowała croissanta. Wyglądał pysznie. Odmówiłam, bo pomyślałam, że będę się dobrze czuła, jak go nie zjem.
Jestem w tej chwili na etapie ograniczania dawki leku, obserwowania jak na to reaguję. Jest to chyba najgorszy etap leczenia. Zależy mi bardzo na tym, żeby utrzymać to, co osiągnęłam. Czasem boję się, że to wcale nie był efekt mojego wysiłku, tylko wynik działania leku. Niby wiem, że ten lek to jest tylko taka pomocna dłoń, ale krążą mi po głowie myśli, czy może jednak nie oszukiwałam z tym odchudzaniem, a całą robotę wykonało lekarstwo i co to będzie, jak go odstawię.

Czy można powiedzieć, że z utratą kilogramów nabrała pani energii życiowej? Stąd np. studia?

Studia podjęłam w październiku. Robię podyplomowo zarządzanie zasobami ludzkimi. Już dawno chciałam to zrobić. Sukces uskrzydla. Zawsze na ulicy zwracałam uwagę na wysokie osoby, chyba dlatego, że sama taka jestem. I niedawno zobaczyłam w witrynie wysoką dziewczynę. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że to ja!

Rozmawiała Ewa Stanek-Misiąg

04.03.2022
Zobacz także
  • „Odchudzanie” nie jest leczeniem
  • Otyłość to choroba
  • Niedobór ruchu, nadmiar jedzenia
  • Chory na bieganie
Wybrane treści dla Ciebie
  • Dieta w zespole metabolicznym
  • Zespół policystycznych jajników (PCOS)
  • Dieta niskowęglowodanowa w wybranych jednostkach chorobowych
  • Dieta w leczeniu otyłości i towarzyszącej jej insulinooporności
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta