×
COVID-19: wiarygodne źródło wiedzy

Odzyskałam sprawność

Ewa Stanek-Misiąg

Na początku po 15 minutach spaceru miałam tętno 180 i wydawało mi się, że zaraz dostanę zawału – opowiada Teresa, 50-letnia nauczycielka. Po półtora roku udało się jej zredukować masę ciała ze 150 kg do 85 kg. - Teraz przechodzę średnio 10 km dziennie. Ale zdarzają mi się też długie dystanse, 20 km. I nie muszę przystawać – podkreśla.

Należy Pani do tych osób, które od zawsze ważyły za dużo?

Całe życie byłam grubsza od innych. Jako nastolatka miałam nadwagę. Nie wpadłam w otyłość chyba tylko dlatego, że dużo się ruszałam.


Fot. arch. własne

Uprawiała Pani jakiś sport?

Nie. Wychowałam się w czasach, kiedy dzieci dużo czasu spędzały na powietrzu. Bawiliśmy się na trzepakach, graliśmy w piłkę.

W Pani rodzinnym domu zwracano uwagę na dietę?

W ogóle. Jedliśmy to, na co na mieliśmy ochotę i była to kuchnia, w której nie występowało jakoś szczególnie dużo warzyw.

Dlaczego postanowiła się Pani leczyć?

Złożyło się na to kilka rzeczy. Zepsuł mi się samochód i musiałam skorzystać z komunikacji zbiorowej. Nigdy tego nie robiłam. Zawsze wszędzie jeździłam autem. No i okazało się, że mam problem z dojściem na przystanek. 600 m.

Złapała Pani zadyszkę?

Zadyszka to mało powiedziane. To było straszne cierpienie. Wydawało mi się, że nie dojdę.
Drugi powód decyzji o leczeniu ma związek z moim najmłodszym dzieckiem. Mam trójkę dzieci. Między najstarszym a najmłodszym jest 12 lat różnicy. Oglądałyśmy któregoś dnia z córką, tą najmłodszą, albumy ze zdjęciami z wakacji jej rodzeństwa i ona zaczęła pytać dlaczego nie jeździmy na takie wycieczki. Obiecałam jej wtedy, że wybierzemy się w Gorce. Pojechaliśmy. W połowie trasy byłam bez sił, musieliśmy wracać. Zrozumiałam, że nie zapewnię mojemu najmłodszemu dziecku tego, co miało jej rodzeństwo. Nie przepłyniemy jeziora kajakiem, bo jestem gruba. Nie dam rady. Ważyłam 150 kg.

Dzieci i mąż nie komentowali tego, że staje się Pani coraz większa?

Nie. Pytam niedawno najstarszą córkę: „Dziecko, ale ty nie widziałaś, że ja jestem taka gruba?!” A ona: „Teraz, kiedy oglądam zdjęcia to tak, ale wtedy nie zwracałam uwagi. Chyba byliśmy przyzwyczajeni do tego, jak wyglądasz”. Mąż nigdy nie powiedział ani słowa na temat tego, że ważę za dużo.

Ile Pani teraz waży?

85 kg, przy wzroście 1,76 m. Kiedy patrzę na swoje dawne zdjęcia, to jakbym to nie była ja.

Od czego rozpoczęło się leczenie?

Jeszcze przed zgłoszeniem się do lekarza udało mi się schudnąć 5 kg. Drastycznie zmniejszyłam kaloryczność posiłków. Wiem, jak to zrobić, jestem z wykształcenia technologiem żywności. Ale poważne odchudzanie wolałam przeprowadzić pod kontrolą lekarza, żeby się potem nie okazało, że wpędziłam się w jakieś problemy zdrowotne.
Po 2 miesiącach diety stwierdziłam, że trzeba zacząć chodzić. To było w październiku 2020. Mam chore stawy kolanowe, więc pod uwagę mogłam brać tylko chodzenie. Na początku po 15 minutach spaceru miałam tętno 180 i wydawało mi się, że zaraz dostanę zawału. Mieszkam w górzystym terenie. Postanowiłam, że moim celem jest wejście na najbliższe wzniesienie. To jest kilometr marszu pod górkę. Pierwsze spacery trwały 20–30 minut, bo kondycja nie pozwalała mi na więcej. Teraz przechodzę średnio 10 km dziennie. Ale zdarzają mi się też długie dystanse, 20 km. I nie muszę przystawać.

Chodzenie jest Pani jedyną aktywnością fizyczną?

Nie, oprócz chodzenia pływam. Ale naprawdę pływam. Nie stoję w basenie, nie rozmawiam z koleżanką, nie wyleguję się w jacuzzi. Wczoraj przepłynęłam 40 basenów. Norma to 30 długości. Zaczynałam od 10, które pokonywałam ledwo żywa.

Czy zmieniła Pani dietę?

Zaczęłam liczyć kalorie. Jem mniejsze porcje. Moja najmłodsza córka choruje od 8 lat na cukrzycę typu 1. Jestem przyzwyczajona do tego, że muszę wszystko przeliczać. To nie jest zresztą skomplikowane. Szybko można się nauczyć, w każdej chwili sprawdzić w internecie. Obliczyłam sobie deficyt kaloryczny i notowałam wszystko, co wkładałam do ust. Każdą kawę. Po przekroczeniu limitu, mogłam się gryźć w rękę, ale nic nie jadłam. Oprócz kiszonych ogórków albo kapusty. To jedyne produkty, które nie mają kalorii.

Wytrwała Pani bez żadnych chwil słabości?

Ale to nie jest tak, że ja sobie wszystkiego odmawiam. Kiedy przechodzimy z córką koło cukierni i dziecko pyta: „Może zjadłybyśmy pączka?”, to jemy. Taki ciepły pączek ma chyba 800 kalorii. Chodzimy też na pizzę czy do KFC. Tylko, że dla mnie taki posiłek to jest już obiad. A czasami obiad i kolacja.
Zagadnęłam kiedyś koleżankę, która jest bardzo szczupła: „Kobieto, jak ty to robisz? Idziesz ze mną do restauracji, jesz tam tyle, że gdybym ja tyle jadła, to ważyłabym 200 kg, a po tobie nic nie widać”. No i ona mi to wyjaśniła: „Ale ja tego dnia nie jem śniadania i kolacji, i nie jem także śniadania dnia następnego”. Tak wygląda życie szczupłych ludzi. Owszem, mogą sobie pozwolić raz na jakiś czas na szaleństwo, ale bilans kaloryczny musi się zgadzać.

Jaką role w terapii odgrywają leki?

Mają działanie wspomagające. To nie są cudowne tabletki. Bez ćwiczeń, bez diety nic by z tego nie było.
Traciłam ok. 4 kg miesięcznie. Z rozmiaru 56 zeszłam do M. Musiałam wymienić całą garderobę. I zrobiłam to z wielką radością.

Jak z taką utratą kilogramów radziło sobie Pani ciało? W wieku 50 lat skóra nie jest już taka elastyczna, jak kiedyś…

Tak. Tłuszcz znika szybko, a ciało kurczy się powoli. Był nawet taki moment, że zastanawiałam się nad operacją plastyczną – miałam zdecydowanie za dużo skóry na brzuchu i na ramionach, zrobiły mi się „pelikany”. Ale stwierdziłam, że poczekam do wiosny. Będę pływać, pielęgnować skórę i zobaczymy. Po jakimś czasie skóra zrobiła się jędrniejsza, już nie wisi jej tyle. Powiem tak, nie wstydzę się chodzić na basenie w stroju kąpielowym, czy nosić bluzki z krótkim rękawem. Nie mam ciała 18-latki, ale to chyba oczywiste, jak się ma 50 lat.
Najbardziej cieszy mnie to, że odzyskałam sprawność. Doszłam w tym roku nad Morskie Oko, prowadząc za rękę wnuki. Była też z nami moja najmłodsza córka, syn, mąż. To jest wielka radość, że można wreszcie razem gdzieś pójść i wszyscy dają radę.
Nie powiedziałam chyba jeszcze, że kiedy schudłam 15 kg, mąż powiedział, że też tak chce. Zaczął leczenie u tej samej pani doktor i udało mu się zrzucić 30 kg.

Kolana już Pani nie doskwierają?


Fot. arch. własne

W ogóle nie czuję bólu. Ortopeda stwierdził, że w takim razie odwołujemy operację. Miałam już wyznaczony termin. Przestałam zażywać leki na nadciśnienie, bo już nie muszę. Dziś rano miałam 117/60. Trzeba było zmniejszyć dawkę leku na tarczycę.
Całe moje życie się zmieniło, na jeszcze lepsze. Kiedyś, gdy szłam z córkami na zakupy, przynosiłam im tylko do przymierzalni bluzki i spodnie, a dla siebie nie, bo ubrania dla mnie były tylko w specjalnych sklepach. Teraz córka może iść do mojej szafy i wybrać jakiś ciuch dla siebie. Sprawia mi to wielką przyjemność. Dużo rzeczy robimy razem. Całą brygadą chodzimy na długie spacery, organizujemy wypady w góry. Z najmłodszą córką chodzę na basen. A jeszcze niedawno ona żyła z dziadkami, którzy ledwo się ruszali. Ważyliśmy z mężem po 150 kg…
Córka niedawno powiedziała mi zawstydzona: „Teraz tak wyglądasz, że się już ciebie nie wstydzę”.
Okazało się, że jej koleżanki naśmiewały się ze mnie. Ale ona nigdy nie wspomniała o tym słowem, nie chciała sprawiać mi przykrości.

Słyszała Pani czasem jakieś uszczypliwości kierowane przez obce osoby w związku z Pani tuszą?

Wie Pani, gdzie otyły człowiek czuje się najgorzej? U lekarza. Właściwie wszyscy lekarze, do których chodziłam pytali: „Czy myślała pani może o operacji bariatrycznej?” Wiadomo, że człowiek o tym myśli. Ale przecież taka operacja to jest ostateczność. Tyle rzeczy można zrobić, żeby do niej nie doszło! Dopiero moja pani doktor powiedziała, że są różne metody bezpiecznego odchudzania, trzeba zrobić badania, dopasować odpowiednią.
Przez całe życie miałam bardzo obfite okresy. Tak obfite, że musiałam używać pieluchomajtek, bo podpaski nie wystarczały. Od lekarzy słyszałam, że to przez otyłość, bo w tłuszczu produkowane są hormony, które powodują silne krwawienie. Ale jak zeszłam do 85 kg, a krwawienia się nie zmniejszyły, to lekarz, do którego chodzę – zresztą od lat – dał mi skierowanie na dodatkowe badania i okazało się, że mam zaburzenia krzepnięcia wynikające z zaburzeń genetycznych. Wystarczy zażyć tabletkę i krwawienie jest w normie. Przez całe życie się męczyłam. Bez sensu.
Zastanawiam się, ile otyłych osób słyszało – podobnie, jak ja – że ich dolegliwości wynikają z otyłości. Z jakim problemem by nie przyszli, zawsze winna jest otyłość. I pewnie często tak właśnie jest, ale mój przykład pokazuje, że nie zawsze.

Czy koleżanki, znajomi komentują Pani sukces?

Początek mojego leczenia zbiegł się z lockdownem, wszyscy chodzili w maskach. Sąsiedzi mijali mnie bez słowa, patrzyli dziwnie, kiedy wołałam: „Cześć”. Nie poznawali mnie. Więc zaczęłam odsuwać maseczkę. Byli w szoku. Jedni pytali, czy miałam operację bariatryczną, inni czy jestem chora. Niektórzy chcieli się dowiedzieć, co to za lek, który pozwala na takie spalenie tłuszczu.

Nikomu nie przyszło do głowy, że wymagało to morderczej pracy?

Ale to wcale nie była mordercza praca! Ja się raczej zaparłam. Poza tym bardzo pomógł mi lockdown. Mąż miał home office, dzieci zdalną szkołę i studia. Każdy siedział w swoim pokoju, a ja byłam tą, która przynosiła im kawy, herbatki, ciastka, kanapeczki, obiad.
Wychodziłam z domu, żeby odpocząć, odetchnąć od nich. Szłam 10 km, wracałam, gotowałam i wieczorem wychodziłam znowu. Wychodzenie z domu jest dobre, bo wtedy się nie je. Człowiek jest daleko od lodówki.

Czy osiągnęła już Pani cel odchudzania?

Moim celem było wejście na górkę, którą mam koło domu. Kiedy to osiągnęłam, pomyślałam, że fajnie byłoby ważyć poniżej setki. Miałabym wtedy większy wybór ubrań. Akurat córka postanowiła zrzucić parę kilogramów po ciąży, więc się umówiłyśmy, że będę przychodzić do niej (to są 3 km), razem wyjdziemy na spacer z dziećmi, na dwa wózki, 5–6 km, potem ją odprowadzę i wrócę do siebie.
Gdy schudłam do 85 kg, moja pani doktor zaproponowała stabilizację masy ciała. Mam za zadanie utrzymać obecną masę. Muszę powiedzieć, że łatwiej jest schudnąć, niż nie przytyć. Sprawiło mi trochę kłopotu ustalenie jaka ma być wartość kaloryczna posiłków. Robiłam to metodą prób i błędów. Gdybym kierowała się tylko tabelami, to bym na pewno przytyła.
Chciałabym schudnąć jeszcze 5 kg i utrzymać obecny styl życia. Mam super kondycję. Myślę, że lepszą od niejednej 30-latki. Zegarek pokazuje mi najwyższą sprawność kardio. Stresuję się tylko tym, że mogłabym się pośliznąć, coś sobie uszkodzić i byłabym unieruchomiona. Ale przecież wtedy – tłumaczę sobie – po prostu ograniczyłabym jedzenie.

Rozmawiała Ewa Stanek-Misiąg

15.03.2022
Zobacz także
  • Prowadzenie specjalnej diety to nie dla mnie
  • Otyłość jest chorobą
  • Leczenie otyłości zamiast diety cud
  • Aktywność fizyczna kluczowa przy zdrowym odżywianiu
  • Najlepsze żywienie w leczeniu otyłości
  • Chory na bieganie
Wybrane treści dla Ciebie
  • Dieta niskowęglowodanowa w wybranych jednostkach chorobowych
  • Zespół policystycznych jajników (PCOS)
  • Dieta w leczeniu otyłości i towarzyszącej jej insulinooporności
  • Dieta w zespole metabolicznym
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta