Jak cytować: Ciesielska M.: „Doktor Korczak pokazał wam drogę” – o trudnych wyborach lekarzy getta warszawskiego. Med. Prakt., 2022; 9:
141–146
www.mp.pl/auschwitz
W chwili zamknięcia bram getta warszawskiego 16 listopada 1940 roku w jego obrębie znalazło się ponad 900 lekarzy Żydów. W wyniku wprowadzonych przez okupanta zarządzeń mogli oni praktykować tylko na terenie getta oraz leczyć jedynie żydowskich pacjentów. Aby móc pracować, lekarze Żydzi musieli się ponownie ubiegać o prawo do wykonywania zawodu w powstałej na terenie getta odrębnej izbie lekarskiej – tzw. Grupie Narodowościowej Lekarzy Żydów. Początkowo większość z nich pracowała w jednym z dwóch żydowskich szpitali lub w przychodniach prowadzonych przez gminę żydowską, tzw. Judenrat. W lutym 1941 roku Niemcy zarządzili przeniesienie znajdującego się poza granicami getta Szpitala Starozakonnych na Czystem w obręb nowo powstałej dzielnicy żydowskiej. Nie znaleziono jednak odpowiednio dużego budynku, który pomieściłby cały szpital, toteż poszczególne oddziały rozmieszczono w różnych miejscach. Oddziały ginekologii i okulistyki ulokowano w dawnej kamienicy Leonardiego przy ulicy Tłomackie 4, oddział chirurgiczny przeniesiono do położonego nieopodal budynku przy ulicy Leszno 1. Pozostałe oddziały znalazły miejsce w budynkach przy ulicy Stawki. Przeprowadzka pacjentów i części wyposażenia odbywała się zimą, w okresie największych mrozów. Zgodnie z rozporządzeniem władz okupacyjnych personel mógł zabrać jedynie niezbędne przedmioty, mimo że w nowo utworzonym szpitalu nie było żadnego wyposażenia. Dlatego też pielęgniarki ukrywały drogocenne narzędzia chirurgiczne w prowizorycznych poduszkach dla chorych. „Podczas kontroli dokonywanej w karetce przez niemieckiego żandarma zamierały ze strachu przytulając mocno głowy chorych do twardych poduszek wypchanych – zamiast pierzem – ligniną i instrumentami. Niemcom mówiły, że chorzy wysoko gorączkują, co ich z reguły skutecznie odstraszało”.1 Dzięki ich staraniom nowo powstałe oddziały, zwłaszcza chirurgiczne, dysponowały jakimkolwiek sprzętem medycznym.
W związku z napływającymi transportami Żydów liczba ludności w getcie warszawskim stale wzrastała. Równocześnie w wyniku kolejnych zarządzeń władz okupacyjnych obszar dzielnicy zamkniętej sukcesywnie się zmniejszał. W styczniu 1941 roku na powierzchni 307 ha stłoczono około 400 000 osób. W szczególnie złej sytuacji znaleźli się ludzie umieszczeni w punktach dla przesiedleńców. Oprócz tyfusu plamistego i gruźlicy pojawiać się zaczęły pierwsze przypadki choroby głodowej. Wielu chorych trafiało także do izby przyjęć z powodu postrzałów doznanych podczas prób przekraczania muru getta. Niestety możliwości leczenia chorych przebywających w szpitalach oraz zgłaszających się do ambulatoriów pogarszały się z tygodnia na tydzień wobec wszechobecnego niedostatku leków, środków opatrunkowych, narzędzi medycznych oraz szalejących epidemii chorób zakaźnych. Lekarka dr Adina Blady-Szwajger (fot. 1) tak wspominała warunki, w jakich przyszło jej leczyć najmłodszych pacjentów:

Fot. 1. Adina Blady Szwajger, po wojnie Świdowska (1917-1993), pediatra. Pracowała w Szpitalu Bersonów i Baumanów. Zdjęcie pochodzi z archiwum GFH
-
(...) tam, w tych wielkich salach, na drewnianych pryczach, na papierowych materacach, bez pościeli, leżały dzieci przykryte takimi samymi papierowymi materacami. A w kątach sali stały wiadra
blaszane, bo nie było ani basenów, ani nocników, a te dzieci miały durchfall – krwawą biegunkę głodową i nie mogły iść do ubikacji. Więc rano, jak się wchodziło, to te wiadra się przelewały i było pełno
na podłodze, i był taki straszny zapach krwi i ropy, i kału. A na pryczach leżały szkielety albo ogromne,
obrzęknięte bryły. I tylko oczy żyły. A kto nie widział
takich oczu, takiej twarzy zagłodzonego dziecka z czarną jamą otwartych ust, ze zmarszczoną skórą,
ten nie wie, jakie może być życie.2
Podobny zapis wspomnień odnajdziemy w książce Aliny Margolis-Edelman, uczącej się wówczas w szkole pielęgniarstwa:
- (...) w salach, gdzie jeden przy drugim, bez żadnych odstępów, stały rzędy łóżek, w których na brudnych, poplamionych kałem materacach
po trzech albo czterech leżeli chorzy, kościste szkielety z odleżynami na każdej sterczącej kości, która przebijała skórę. Leżeli w brudnobrązowej cieczy
sączącej się z rozognionych odbytów i nikt nie szukał wyjaśnienia, skąd brała się biegunka, kto był chory na tyfus, a kto po prostu na głód. Wszyscy,
tak czy inaczej, byli skazani.3
Momentem zwrotnym w historii warszawskiego getta stała się tzw. Wielka Akcja Likwidacyjna, która rozpoczęła się 22 lipca 1942 roku. Przeprowadzaniem „przesiedlenia” kierował przybyły wraz ze swoim sztabem z Lublina Hermann Höfle. W połowie sierpnia 1942 roku zadecydował on o likwidacji żydowskich szpitali.4 Jeden ze studentów pracujących w oddziale chirurgicznym na Lesznie – Marek Balin – tak wspominał dzień likwidacji oddziału chirurgicznego:
- Dyrekcji szpitala nakazano, by jak w innych
instytucjach, szpital zredukował do minimum
chorych – do 150 osób i wysłał większą część ludzi
na Wschód „do pracy”. Oczywiście zdrowi, którzy
dowiedzieli się o tej redukcji, natychmiast rozbiegli
się lub pochowali. Ale co robić z chorymi? Jakże
dyrekcja mogła dobrowolnie wydać ich na śmierć?
Jak przeprowadzić selekcję i świadomie od razu
skazać, a drugich ochronić na chwilę? Jakim kryterium należy się kierować? W szpitalu zapanowała przytłaczająca niemoc. Wszyscy zdawali sobie sprawę ze straszliwego tragizmu sytuacji. Żydzi
sami muszą wydać swych braci na śmierć! Wydać
ludzi niedołężnych, ułomnych lub takich, którym
najmniejszy ruch sprawiał niesamowity ból. Nie
tylko Żydzi – Żydów, ale lekarze – chorych, swoich podopiecznych – chorych, którym starali się
przedłużyć życie, zmniejszyć męki, ocalić kończyny i przywrócić zmysły. Chorych – dla których nocami nie sypiali, by w blasku kopcących karbidówek
dokonywać ciężkich, skomplikowanych, życiodajnych operacji. (...) Wieczorem tego pamiętnego dnia,
miał zapaść dla większości chorych wyrok śmierci,
wydany przez lekarzy. Zwykle wieczorem odbywał
się obchód dyżurującego lekarza i kilku wolontariuszy. Tym razem byli to ordynatorzy: dr Rothaub,
dr Borkowski i dr Szenicer z naszego oddziału, pod
nieobecność ordynatora Amsterdamskiego, który został wzięty przez Niemców jako zakładnik.
Komisja tych znakomitych lekarzy miała sądzić.
Mieli przed sobą listę z nazwiskami. Obok nazwiska znaczek + oznaczać miał deportację, śmierć, a znak minus pozostanie w szpitalu. Przy każdym
łóżku lekarze długo przystawali. Mówili cicho, jakimś nieludzkim, chrapliwym głosem. Dyskutowali
po łacinie, by chory niczego się nie domyślił i nie
pojął grozy tego niesamowitego konsylium. Ordynatorzy weszli na salę ortopedyczną. Wątłe ciała
ze sztywnymi kończynami, zawieszonymi na blokach i szynach. Dr Szenicer coraz częściej korzystał ze swej chusteczki do nosa... Unikał nie tylko
spojrzeń chorych, ale i kolegów się wstydził. Chodził po salach ze spuszczoną głową, a rąbek twarzy stale zasłaniała chustka. (...) Również i inni
lekarze coraz częściej sięgali po swoje chusteczki.
W pewnym momencie szef naszego oddziału opuścił salę. Już go nigdy więcej nie widziałem. Komisja swojej pracy nie skończyła. Nazajutrz Niemcy sami dokonali selekcji i zapełnili pięć furgonów chorymi i wywieźli. Ci, którym udało się zostać, też niedługo zabawili w szpitalu na Lesznie, gdyż w dwa dni po tym, opróżniono szpital ostatecznie i pognano nas wszystkich na Umschlagplatz.5
Zarówno wcześniej, jak i już w czasie trwania Akcji Likwidacyjnej część lekarzy przedostała się poza mury getta, ukrywając się po tzw. stronie aryjskiej dzięki pomocy Polaków, zwykle swoich przedwojennych przyjaciół. Taką propozycję otrzymał także wielokrotnie dr Janusz Korczak prowadzący w Warszawie Dom Sierot dla dzieci żydowskich. Dr Henryk Makower, lekarz szpitala dziecięcego, napisał, że Korczak był idealistą, który całe swoje życie poświęcił służbie opuszczonym dzieciom, który spał razem z nimi i jadł z nimi, i w tej tragicznej godzinie nie zgodził się ich opuścić. Był najszlachetniejszym z lekarzy, jakich znał.6 Na taki krok zdecydowali się także inni lekarze i pielęgniarki. Była wśród nich dr Zofia Zamenhof (fot. 2), internistka ze Szpitala Żydowskiego na Czystem, córka znanego okulisty i twórcy języka esperanto Ludwika Łazarza Zamenhofa. Jej ojciec był także twórcą hilelizmu, idei odwołującej się do żyjącego w I wieku p.n.e. żydowskiego filozofa Hillela, który uważał, że największą wartością jest miłość człowieka do człowieka, a nie miłość do Boga.

Fot. 2. Zofia Zamenhof (1889–1942), lekarka chorób wewnętrznych Szpitala Starozakonnych w Warszawie. Zdjęcie pochodzi z GBL
Celem hilelizmu było zjednoczenie ludzkości w jedną wspólną rodzinę,
nowy naród „neutralnie ludzki”, którego członków
dzieliłyby granice geograficzne i polityczne, ale nie
językowe i religijne.7 Zamenhof uczył swoją córkę,
żeby zawsze gdy mówiła, że jest Polką, dodawała,
że także hilelistką. Podobnie miała uzupełniać
deklarację, że jest Żydówką.
W październiku 1939 roku Zofia została aresztowana na terenie Szpitala Żydowskiego i uwięziona razem bratem dr. Adamem Zamenhofem i jego żoną Wandą. Adam Zamenhof został rozstrzelany w Palmirach, ona sama przebywała w więzieniu do wiosny 1940 roku. W sierpniu
1942 roku Zofia, Wanda i jej syn zostali doprowadzeni na Umschlagplatz. Wanda zdołała się uratować, wychodząc przez budynek szpitala ubrana w lekarski kitel. Jej syna Ludwika Krzysztofa
wywieziono z Umschlagplatzu, pozorując, że jest
martwy. Oboje przeżyli wojnę, początkowo dzięki
pomocy księdza Marcelego Godlewskiego z parafii Wszystkich Świętych, potem po tzw. stronie
aryjskiej u Włodzimierza Janczewskiego. Zofia
Zamenhof nie chcąc zostawić chorych, wsiadła z nimi do wagonu wiozącego ich do obozu zagłady w Treblince8. Oficjalnie celem przesiedlenia miało
być zagospodarowanie ziem leżących odłogiem.

Fot. 3. Tolla Mintz (1901-1942), lekarz stomatolog. Pracowała w Sanatorium im. Włodzimierza Medema w Miedzeszynie. Zdjęcie pochodzi z GBL
Podobnie postąpiła dr Tolla Mintz (fot. 3) z Sanatorium im. Włodzimierza Medema w Miedzeszynie, który po wybuchu wojny stał się domem dla około 200 sierot z getta. Do sierpnia 1942 roku
lekarzom i pedagogom udawało się zdobywać żywność i leki, które pozwoliły przetrwać dzieciom kolejne tygodnie. Tuż przed planowaną likwidacją falenickiego getta dr Mintz otrzymała od działaczy Bundu propozycję ucieczki – odmówiła. Odmówiła także pomocy oferowanej jej przez rodzinę
dr. Andrzeja Trojanowskiego, który zatroszczył się
dla niej o fałszywe dokumenty i kryjówkę.9 Kiedy
rankiem 20 sierpnia 1942 roku getto zostało otoczone przez Niemców, a mieszkańców spędzono na plac między synagogą a torami kolejowymi, poszła tam wraz z pacjentami. Śmiertelnie przerażone dzieci zapędzono do pociągu. Był wśród nich dziewięcioletni syn lekarki Oskar. Na czele pozostałej garstki personelu i wychowanków kroczyła spokojnie postać w białym kitlu lekarskim – dr Tolla Mintz. Transport dotarł tego samego dnia do obozu zagłady w Treblince.
Do ostatecznej redukcji personelu szpitalnego w getcie doszło 6 września 1942 roku. Ze zgromadzonych w kwadracie ulic Gęsia, Zamenhofa, Niska, Lubeckiego pozostałych przy życiu mieszkańców getta wybrano zdolnych do pracy na potrzeby Rzeszy. Decyzję, komu spośród pracowników szpitala przyznać prawo do życia i przydzielić specjalną karteczkę (tzw. numerek), miała podjąć
na tajnym posiedzeniu pięcioosobowa komisja.10
Dr Stanisław Waller tak zapamiętał okoliczności
powstawania listy:
-
Kiedy dr Stein ukazał się na podwórzu, od razu
obległy go setki ludzi. Był jednym z układających
listę posiadaczy numerków życia. Dopadłem
dr. Steina wśród tłumu ludzi i zapytałem, czy mogę
liczyć na numerki dla mnie i mojej rodziny (żony i synka). Odpowiedział mi, że ja numerków nie dostanę. Wpadłem w rozpacz, schwyciłem go gorączkowo za klapy marynarki, tak, że mu je przedarłem i zacząłem wypominać moje zasługi dla szpitala.
Dopiąłem tego, że przyrzekł mi wydać owe numerki.
Inni takiego „szczęścia” nie mieli. Na podwórzu
przy Dzikiej spotkałem dr. Markusfelda, dr. Rotstadta – kompletnie załamanych – nie mieli żadnej
nadziei na otrzymanie numerków życia – z powodu
starszego już wieku. Mnie tłumaczyli, że powinienem dostać numerki, bo jestem młody. Dla siebie nie mieli już żadnej nadziei. Dr Stein uważał, że starzy nie mają już po co tak pchać się do życia. 11

Fot. 4. Chana Riwka Braude Heller (Anna Braude Hellerowa) (1888-1943), pediatra, lekarka naczelna Szpitala Bersonów i Baumanów. Zdjęcie pochodzi z AYV
Dr Braude-Hellerowa (fot. 4) – lekarka naczelna i dyrektorka Szpitala Dziecięcego Bersonów i Baumanów – w ogóle nie chciała dzielić „numerków”. Dopiero, gdy jej uświadomiono, że jeśli nie weźmie w tym udziału, to wszystkie karty przyzna swoim pracownikom dyrektor Stein, zdecydowała się je rozdać. „Było to podłe – pisała dr Blady-Szwajger po latach – bo przecież nikt z nas nie chciałby wyrokować o tym, kto ma żyć, a kto nie, a jednak żądaliśmy tego od Niej”.12
Dr Stanisław Waller nie otrzymał obiecanych
przez dyrektora Steina „numerków” dla swojej rodziny. Postanowił wstrzyknąć synowi dużą dawkę
pantoponu13 i uśpionego wsadzić do plecaka. Skutek był jednak nieoczekiwany. Po zastrzyku syn
zaczął głośno krzyczeć i zwracać na siebie uwagę.
Z opresji wybawił ich szofer karetki szpitalnej, który miał możliwość wyjechać samochodem z getta. W karetce starczyło miejsca tylko dla jednego
dziecka, a pomocy potrzebował także syn dr. Zdzisława Askanasa. Ojcowie zdecydowali, że o tym,
które z dzieci pojedzie, rozstrzygnie losowanie.
Szczęście sprzyjało dr. Wallerowi. Kierowca wywiózł żonę i dziecko z tzw. kotła na Miłej do szpitala na Stawki, gdzie zaopatrzony w „numerek” dr Waller odnalazł rodzinę.14 Szczęśliwie uratował
się także syn dr. Askanasa, Aleksander. Z getta
Askanasowie wydostali się dopiero na miesiąc
przed wybuchem powstania, w marcu 1943 roku.
Zostali wywiezieni pod szmatami wielkim furgonem konnym. Pomocy po tzw. stronie aryjskiej
udzieliła im żona dowódcy pułku z Modlina, pani
Zającowa, oraz dr Feliks Kanabus wraz z żoną
Ireną.15

Fot. 5. Halina Szenicer Rotstein (1907-1942) pełniła funkcję tzw. lekarza miejscowego w Szpitalu Starozakonnych na Czystem. Zdjęcie pochodzi z GBL
W budynku szpitala przy Umschlagplatzu pozostała garstka personelu, która opiekowała się
pozostawionymi tam chorymi. Zajmowały się nimi
dwie lekarki: dr Halina Szenicer-Rotsteinowa
(fot. 5) i dr Danuta Strasman-Frejmanowa oraz
kilka pielęgniarek.16
Do rozpoczęcia akcji likwidacyjnej dr Rotsteinowa mieszkała w piwnicy szpitala przy Stawkach wraz ze swoimi dziećmi: siedmioletnim Robertem, sześcioletnimi bliźniętami
Heleną i Janem oraz dwuletnim Stasiem. W opiece
nad nimi pomagała jej córka przyjaciółki, którą
lekarka obiecała się zaopiekować na wypadek
śmierci jej matki. Kilka dni po rozpoczęciu deportacji dzieci zostały dzięki pomocy dr. Andrzeja
Trojanowskiego wyprowadzone z getta i umieszczone u przyjaciół. Nastolatka pozostała ze swoją
opiekunką. W niespełna tydzień później, 12 września 1942 roku, z getta wywieziono do Treblinki
950 pacjentów szpitala i 50 osób z personelu. Była
pośród nich dr Szenicer-Rotsteinowa. Dr Makower
odnotował w swoich wspomnieniach, że dzieci szły
same, część tylko wynoszono na rękach. Dorosłych
chorych przeważnie transportowano na noszach. I że było to straszne, bez porównania straszniejsze aniżeli pochód ludzi zdrowych prowadzonych
na stracenie.17
Ci lekarze, którym udało się przeżyć akcję deportacyjną, podjęli pracę w tzw. szpitalu szczątkowym w budynku przy ulicy Gęsiej 6/8. Działał on do wybuchu powstania w getcie w kwietniu 1943 roku. Ocaleni lekarze mieli początkowo nadzieję, że z uwagi na swój zawód przeżyją. Alina Margolis-Edelman pisała: „W jednej oficynie tego domu umieszczono personel, a w drugiej, naprzeciwko – chorych. (...) na wszystkich drzwiach mieszkań wisiały kartki: dr Wohl, dr Penson, doktor, doktor, doktor... Nie zabezpieczało to nikogo przed niczym”.18 Dlatego też na terenie szpitala zaczęły powstawać kryjówki, a w jego piwnicach schrony. Niestety 22 kwietnia 1943 w godzinach rannych szpital podpalono. Przebywający w piwnicy ludzie przetrwali pożar dzięki zasypaniu wejścia do schronu piaskiem. Po tygodniu prawie wszystkie domy w okolicy zostały wysadzone w powietrze, a ostatnich ukrytych ludzi wyprowadzano na Umschlagplatz, do więzienia przy ulicy Gęsiej i na cmentarz żydowski, gdzie wykonywano egzekucje. Tych, którzy nie chcieli opuścić kryjówek, duszono, wpuszczając do piwnic gaz. Dr Adolf Polisiuk pisał w swojej relacji:
- Wobec ogromu tej tragedii straciliśmy zupełnie jakąkolwiek nadzieję uratowania się. Czuliśmy się jak straceńcy, bez wyjścia, którzy lada godzina pójdą szlakiem nieszczęsnych towarzyszy.
Postanowiliśmy dalej walczyć, zdecydowani raczej
zginąć niż oddać się żywcem w ręce katów. Ale
cóż to za walka? Z jednej strony uzbrojona machina (tanki, samoloty wywiadowcze), a z drugiej –
ścigane, tropione, bezbronne zwierzę dwunożne, którego obrona polegała tylko na ukrywaniu się.
(...) 13 maja zrozumiałem, że jesteśmy straceni (...).19
Dr Adolf Polisiuk był zdania, że dla wielu był taki czyn zarazem nienormalny i wzruszający.24 Błędem byłoby uważać, że heroiczna postawa dominowała. Wiele osób próbowało ratować siebie i swoich bliskich za każdą cenę. Dr Makower był obecny na Umschlagplatzu i widział, jak odpowiedzialny za organizację działań wysiedleńczych ze strony Żydowskiej Służby Porządkowej Józef Szeryński obserwował jej przebieg, siedząc znudzony w rikszy.25 Dzień po ewakuacji Domu Sierot jedna z młodych pielęgniarek, towarzysząca dzieciom z internatu, podeszła do Szeryńskiego i spytała, czy personel ma iść z nimi do wagonów. Otrzymała zdecydowaną i chłodną odpowiedź: „Dr Korczak pokazał wam drogę”. Zawstydziła się i bez słowa odeszła.26
Czy posiadamy jakiekolwiek moralne prawo osądu tych, którzy chcieli uratować swoje życie za wszelką cenę, lub tych, którzy musieli zadecydować o prawie do życia lub śmierci innych? Może powinniśmy rozważać tego typu dylematy na gruncie współczesnych badań z zakresu psychologii sytuacji ekstremalnych, psychiatrii lub deontologii lekarskiej? Czy nauki te zaoferują jednoznaczny sposób rozpoznania pobudek, dla których jedne matki mimo wszystko miały nadzieję na ocalenie swoich dzieci i były skłonne powierzyć je nawet obcym lub zgoła porzucić w nadziei na uratowanie, inne zaś decydowały się na wzajemną obecność i wspólną śmierć w komorze gazowej? Możemy jedynie toczyć dyskusje, pytając, czy poświęcenie życia, aby towarzyszyć w umieraniu bliskim lub podopiecznym, było heroizmem czy niepotrzebną ofiarą? Oceny takiej postawy wahają się zwykle pomiędzy krytyką, że była to bezsensowna erupcja romantycznej bohaterszczyzny, a apologią bohaterstwa i próbą zrozumienia, że chęć pozostania z podopiecznymi była i jest dla lekarzy, pielęgniarek czy opiekunów naturalna. I jeszcze to najważniejsze pytanie o nas samych. Najgłębsze właściwości własnej natury poznamy dopiero w chwili próby, zgodnie ze słowami Wisławy Szymborskiej: „Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono”.27
Piśmiennictwo:
1. Relacja Sabiny Gurfinkiel-Glocer, Szpital na Czystem i ja. Archiwum Yad Vashem w Jerozolimie (dalej: AYV), sygn. O.3/396.
2. A. Blady-Szwajger: I więcej nic nie pamiętam. Warszawa, Świat Książki 2010: 72–73.
3. A. Margolis-Edelman: Ala z Elementarza. Warszawa, Zeszyty Literackie 2011: 53.
4. M. Ciesielska: Lekarze getta warszawskiego. Warszawa, Wydawnictwo Dwa Światy 2018: 205.
5. Relacja Marka Balina. Selekcja w szpitalu. AYV, sygn. 0.3/44.
6. H. Makower: Pamiętnik z getta warszawskiego. Październik 1940 – styczeń 1943. Wrocław, Ossolineum 1987: 78.
7. W. Żelazny: Ludwik Zamenhof. Życie i dzieło. Recepcja i reminiscencje. Wybór tekstów. Kraków, Nomos 2011: 63–66.
8. J. Iwaszkiewicz: Wtedy kwitły forsycje. Pamięci dzieci – ofiar Holocaustu. Warszawa, Wydawnictwo Bis 2002: 124.
9. Relacja Anny Szenicer-Matusiak. Archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego (dalej AŻIH), sygn. 301/6147.
10. Relacja Adolfa Polisiuka, Pamiętnik w kolekcji Abrahama Adolfa Bermana, „Czworobok”. Archiwum Ghetto Fighters House w Izraelu (dalej: GFH), sygn. 3182.
11. Relacja Stanisława (Shmula) Wallera (Walewskiego), AYV O.3/2358.
12. A. Blady-Szwajger: dz. cyt.: 98.
13. Pantopon - lek zawierający zespół alkaloidów opium; środek narkotyczny o działaniu przeciwbólowym, przeciwskurczowym i uspokajającym; agonista receptorów opioidowych. Używany w formie doustnej do leczenia biegunki, w formie parenteralnej w leczeniu silnego bólu. B. Koskowski: Nauka o przyrządzaniu leków i ich postaciach. Warszawa, F. Herod 1927: 205.
14. Relacja Stanisława (Shmula) Wallera (Walewskiego), AYV O.3/2358.
15. W trakcie powstania warszawskiego dr Askanas dowodził szpitalem zapasowym AK w Gawartowej Woli (pseud. „porucznik Janek”), a po jego upadku zorganizował szpital dla ludności w rejonie Kampinosu. List dr. Aleksandra Askanasa (syna prof. Zdzisława Askanasa) do autorki datowany 1.06.2017.
16. Relacja Sabiny Gurfinkiel-Glocer, Szpital na Czystem i ja, AYV 0.3/396.
17. H. Makower: dz. cyt.: 133–134.
18. A. Margolis-Edelman: dz. cyt.: 45.
19. Relacja Adolfa Polisiuka. Archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego (dalej: AŻIH), sygn. 301/5061.
20. Chana Riwka (Anna Braude-Hellerowa 1888–1943) urodziła się 6 stycznia 1888 r. w Warszawie. Dyplom lekarski otrzymała w 1911 r. w Berlinie. Należała do Bundu, była też konsultantką w kierowanych przez tę organizację placówkach Centralnej Żydowskiej Organizacji Szkolnej. W 1916 roku dzięki jej inicjatywie powstało Towarzystwo Przyjaciół Dzieci. W 1916 roku Riwka wyszła z mąż za Elizera Hellera, z którym miała dwóch synów – starszego Ari Leo i młodszego Aleksandra, który zmarł w wieku pięciu lat z powodu nierozpoznanego zapalenia wyrostka robaczkowego. Teczka akt osobowych Izby Lekarskiej Warszawsko-Białostockiej Chany Braude-Hellerowej. Dział Starej Książki Medycznej Głównej Biblioteki Lekarskiej w Warszawie.
21. A. Blady-Szwajger: dz. cyt.: 66.
22. Tamże, s. 116.
23. A. Margolis-Edelman: dz. cyt.: 51.
24. Relacja Adolfa Polisiuka „Czworobok” GFH Sygn. 3182: 25–26.
25. Józef Andrzej Szeryński (właśc. Szenkman lub Szynkman) był podinspektorem Policji Państwowej, od grudnia 1940 pierwszym nadkomisarzem Żydowskiej Służby Porządkowej (SP) getta warszawskiego.
26. H. Makower: dz. cyt.: 78.
27. W. Szymborska: Minuta ciszy po Ludwice Wawrzyńskiej. W: tejże: Wołanie do Yeti. Kraków, Wydawnictwo Literackie, 1957.